Niko Mindegia: Jestem fighterem, więc do Wisły pasuję idealnie

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Najlepszy zawodnik z jakim grał pan w drużynie to...

Arpad Sterbik. Niesamowity facet. Trenowałem z nim w reprezentacji Hiszpanii i jedyne, co mogłem myśleć to: "Jakim cudem on broni te wszystkie piłki, nie ruszając się z miejsca?!". Jak miał dzień, nie było sposobu, by rzucić mu bramkę.

Obstawiałem Ivano Balica. W pierwszym pana klubie, Portland San Antonio, w pierwszym zawodowym sezonie grał pan z nim w zespole. Marzenie każdego środkowego rozgrywającego.

No tak, ale byłem wtedy juniorem. Nie grałem z nim, tylko trenowałem. Dlatego Ivano nie zaliczam do tej grupy. Jeśli mógłbym, oczywiście byłby na pierwszym miejscu, ale nie mogę powiedzieć, że byłem z nim razem na parkiecie. To nie to samo.

To kto był pana idolem?

Oczywiście, że chciałem grać jak Balić. Ale tylko Balić umie grać jak Balić, jego styl jest nie do podrobienia. Ivano jest ode mnie wyższy, większy, dużo więcej rzucał, potrafił zrobić wszystko. To najlepszy zawodnik, jakiego widziałem na oczy.

Bardzo dużo nauczyłem się za to od innych: na kadrze od Chemy Rodrigueza i Raula Entrerriosa, a w klubach od... Deana Bombaca. Od każdego chciałem coś wyciągnąć, przyglądając się im. Najwięcej "pożyczyłem" jednak od Słoweńca. W Szegedzie idealnie wpasowywał się w system gry. Mieliśmy dobrą relację, dużo rozmawialiśmy. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić, to jego.

Polska to już piąty kraj, a Wisła to siódmy zespół, w którym pan występuje. Ma pan sentyment do któregoś z poprzednich?

Każdy był inny i z każdego transferu dużo się nauczyłem. Francję zapamiętam przez zdobyty puchar w zeszłym roku. To był niesamowity moment. Logrono to był mój pierwszy klub poza domem, nauczyłem się życia. W Szeged zebrałem najwięcej doświadczeń, pierwszy raz za granicą, no i wygrałem Puchar EHF. W Kolding za to zobaczyłem, czego nie lubię. Tam było zupełnie inaczej niż wszędzie indziej. Dzięki tym zmianom mam jednak interesujące życie. Umiem pięć języków: hiszpański, baskijski, angielski, francuski i węgierski. Może dołożę polski. Poznałem tyle kultur, ludzi. Z każdą zmianą jest łatwiej, wiesz już czego się spodziewać.

Ską...

Przepraszam, przypomniało mi się. Przed wywiadem pytał mnie pan o najlepszą historię z kariery. Mam!

Węgry, wiadomo jak trudny jest tam język. Zresztą, najlepsze historie zawsze wychodzą z jakichś nieporozumień na tym tle. To było gdzieś na początku mojego pobytu tam, nie rozumiałem jeszcze nic a nic. Była niedziela, nie płaciło się wtedy za parkowanie, więc postawiłem samochód tuż obok hali. Stały jakieś znaki, ale nie wiedziałem o co chodzi. Pomyślałem, że zostawię tam auto, odbiorę je po meczu kolejnego dnia, i tak mieliśmy iść z kolegami na miasto po spotkaniu. Okazało się, że prowadzono tam roboty drogowe. Kolejnego dnia robotnicy dotarli do mojego samochodu, cały obklejony logami "Pick Szeged", więc zamiast odholować, robotnicy zadzwonili na policję. Na nasz trening w poniedziałek wchodzą policjanci, zdziwienie. Jeszcze większe, gdy z ich tłumaczeń wychwyciłem swoje nazwisko. Przestraszyłem się, nie wiedziałem, co zrobiłem. Wychodzimy przed halę, a tam moje auto pośrodku dźwigów, koparek i innych maszyn. Niesamowity widok. Oddałem kluczyki komuś z klubu i postawiłem skrzynkę piwa za uratowanie sytuacji.

Doskonałe. W pana karierze pojawiły się jeszcze równie ważne postacie jak ten pracownik Picku?

Ha ha, ale tutaj będzie już bardziej na poważnie. Pierwszym jest Jota Gonzalez, obecny asystent Raula Gonzaleza w PSG. Przez rok nie dostawałem pensji w Pamplonie, gdy San Antonio się rozpadało. Myślałem już, żeby rzucić piłkę ręczną. Wtedy odezwał się Jota, zaprosił do Logrono, podpisaliśmy kontrakt. Uratował mi życie i karierę, bo byłem w ogromnym dołku.

Druga taka osoba to Chechu Villaldea. Był moim trenerem w czasach juniorskich w Pamplonie, potem wprowadził mnie do pierwszej drużyny w San Antonio, a kiedy był asystentem Manolo Cadenasa w rep. Hiszpanii, dostałem powołanie. Pewnie za jego namową. Chechu dał mi trzy wielkie szanse w życiu, a nigdy mu za to nie podziękowałem. Chciałbym to zrobić. Szkoda, że pewnie nie przeczyta tego wywiadu. Ludziom, którzy dają ci życiowe szanse, zawsze trzeba dziękować.

Wcześniej chciałem za to zapytać, skąd tyle tych przeprowadzek. Lubi pan zmiany?

Właśnie to dziwne, bo nie. Gdybym miał taką możliwość, chciałbym całe życie grać w domu, w Pamplonie. Dlatego też tak bardzo zabolały mnie problemy klubu i że z przyczyn finansowych musiałem odejść. Jestem jednak dumny, że grałem wszędzie, gdzie grałem. Ale jeśli musiałbym wybrać jeden klub, byłaby to Pamplona.

To życie zmusiło mnie do tych wszystkich przeprowadzek. Byłem pewien każdego ruchu, grałem w dobrych klubach, czasem lepiej, czasem gorzej, ale i tak jestem zadowolony z mojej kariery. Nigdy nie oczekiwałem takiej, jaką miałem i wciąż mam. Kiedyś bycie profesjonalistą było moim marzeniem, jestem szczęśliwy, że się spełniło.

Podróżuje pan sam?

Tak. Za każdym razem. Niektórzy koledzy mają drugie połówki, dzieci i widzę jak trudne są dla nich zmiany klubów. Trzeba wypisać dzieci ze szkoły, dziewczyna rzuca pracę... Nie wiem dlaczego, ale ja zawsze byłem sam. To ma swoje plusy, bo gdy są problemy finansowe możesz spakować walizkę i wyjechać na drugi dzień. Z rodziną byłoby znacznie trudniej. A z tym bywało różnie, bo w Pamplonie nie płacili rok, wybrałem pewną sytuację w Szegedzie, tam było okej, ale w KIF-ie znów były problemy, dlatego wyjechałem do Francji.

Nie dotarł pan za to nigdy do klubu z topu. To wciąż cel?

Uczciwie, nigdy nie widziałem się w klubie z najwyższego topu. Nie jestem takim zawodnikiem, nie jestem najbardziej utalentowany. Kluby, w których grałem, to mój poziom. Solidny europejski, ale nic więcej. Nigdy nie miałem oferty od żadnego z potentatów, to mówi wszystko. Możesz marzyć, ale rzeczywistość cię weryfikuje.

Podobnie było z kadrą? Medal mistrzostw Europy ma pan co prawda w domu, ale nigdy nie zadomowił się pan na dobre w reprezentacji Hiszpanii.

To prawda, nie grałem za dużo w kadrze. Przyjaciele często pytają mnie o to: "Dlaczego nie dają ci szansy?" Zawsze odpowiadam to samo: "Bo są lepsi ode mnie". Raul Entrerrios, Daniel Sarmiento, Joan Canellas... Co miałbym zrobić? Jestem wdzięczny za te szanse, które otrzymałem, nie mam pretensji, trenerzy musieli wybierać i nie wiem czy sam bym się wybrał na ich miejscu. Udało się zagrać na ME, zdobyć medal, to było super przeżycie.

Co ceni pan bardziej: puchar Francji wywalczony będąc liderem zespołu czy srebro ME będąc uzupełnieniem składu?

Puchar Francji. To najbardziej osobiste osiągnięcie, jakie udało się zdobyć. Medal ME traktuję bardziej jako prezent, nie napracowałem się aż tak, by go zdobyć. Dużo zmienił w mojej karierze też Puchar EHF, ale najwięcej sentymentu mam do pucharu Francji.

Płock to kolejny przystanek na mapie czy chce się pan tutaj zadomowić na dłużej?

Kontrakt podpisałem na trzy sezony. Zostały jeszcze dwa lata kontraktu. Za każdym razem kiedy robię jakieś plany na przyszłość, wychodzi zupełnie inaczej. Więc przestałem planować. Kiedy dogram te dwa lata w Płocku, będę miał 33 lata. To wiek, w którym o przyszłości zadecyduje moja forma fizyczna i mentalna. Teraz o tym nie myślę. W trakcie tego pół roku w Polsce nie dostałem żadnych ofert. Zresztą, ja dopiero tutaj trafiłem i mam parę rzeczy do zrobienia!

Obserwuj autora na Twitterze
lub czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:
To droga Polaków na mistrzostwa świata! 
Szansa przed Pawłem Paczkowskim!

Czy Niko Mindegia to obecnie najlepszy środkowy rozgrywający w PGNiG Superlidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×