Kielczanie zaczęli od prowadzenia, ale pierwsze minuty w ich wykonaniu wcale nie były idealne. Żółto-biało-niebiescy nie ustrzegli się błędów i tylko dzięki doskonałej postawie Mateusza Korneckiego w bramce, utrzymywali przewagę nad rywalami. Mistrzowie Polski szczególnie źle spisywali się z linii siódmego metra - nie minął kwadrans spotkania, a zmarnowali aż cztery rzuty karne.
W grze szczypiornistów Łomży Vive panował chaos. Kielczanie nie potrafili postawić kropki na "i" i zbudować większego prowadzenia. Zaporożanie nie pokazywali nic nadzwyczajnego, a jednak cały czas utrzymywali kontakt z przyjezdnymi.
W postawie żółto-biało-niebieskich brakowało błysku - szczególnie w ofensywie. W ataku kielczanie popełniali masę błędów, wyglądali na zdekoncentrowanych i mieli spore problemy ze skutecznością. Tymczasem zawodnicy Motoru poczuli, że są w stanie wyrwać gościom punkty i konsekwentnie walczyli o doprowadzenie do remisu - udało im się to już w 34. minucie spotkania i chociaż zostali ukarani dwiema czerwonymi kartkami, ani myśleli się poddawać.
ZOBACZ WIDEO: To jedna z najpiękniejszych WAGs świata. Tym wideo podbija internet
Sytuacja mistrzów Polski robiła się nieciekawa - na nieco ponad pięć minut przed ostatnią syreną na prowadzenie wyszli zaporożanie i margines błędu kieleckiej siódemki zmalał niemal do zera.
W ofensywie zawodnikom z województwa świętokrzyskiego brakowało lidera, nie pomógł też fakt, że z dziewięciu podyktowanych rzutów karnych podopieczni Tałanta Dujszebajewa zmarnowali aż siedem. Na dodatek żółto-biało-niebiescy nie mieli pomysłu na zastopowanie Aidenasa Malasinskasa - autora dziewięciu trafień dla Motoru.
Końcówka spotkania była niezwykle emocjonująca - wojnę nerwów lepiej przetrwali jednak szczypiorniści z Kielc, wygrywając 26:25.
HC Motor Zaporoże - Łomża Vive Kielce 25:26 (13:14)