W tym artykule dowiesz się o:
Od outsidera do bohatera
Duńczyk odchodzi, bo Związek Piłki Ręcznej w Polsce nie dogadał się z nim w sprawie nowego kontraktu. Włodarze polskiego szczypiorniaka uznali, że czteroletnia umowa, jaką chciał otrzymać 44-latek, to zbyt wiele, tym bardziej, że we wrześniu dojdzie w związku do wyborów prezesa. Rasmussen tak długo czekać nie mógł i wkrótce rozpocznie pracę z reprezentacją Węgier.
Kobiecy szczypiorniak w Polsce, ten w reprezentacyjnym wydaniu, Duńczyk przywrócił do świata żywych. Nie tylko czterokrotnie wprowadził drużynę na wielkie imprezy, ale przede wszystkim zainteresował jej występami przeciętnego kibica. W 2009 roku na mecze Polek przychodziło po 700 osób. W grudniu 2015 roku ćwierćfinałowym bojem Biało-Czerwonych z Rosjankami na mistrzostwach świata emocjonowało się już blisko 6 milionów.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem kadrą, Rasmussen budował swoją legendę. W ciągu sześciu lat przeszedł drogę od nikomu nieznanego outsidera, do bohatera.
Kim jest Kim?
Kadrę objął w 2010 roku. Miał 38 lat i praktycznie żadnego doświadczenia na arenie międzynarodowej. Zanim rozpoczął pracę z Polkami, prowadził młodzieżowe drużyny w Danii oraz dwa kluby - żeński Lyngby HK i męski Stavsten IF. Fanom szczypiorniaka nie mówiło to nic.
Jego znikome doświadczenie stało się pożywką dla przeciwników. Pogardliwie nazywano go wuefistą, on jednak spokojnie robił swoje. Nie ustał nawet, gdy w połowie 2011 roku został zwolniony z beniaminka duńskiej Ekstraklasy, Roskilde, a Polki poległy w eliminacjach do mistrzostw świata z Dunkami.
Od momentu objęcia kadry Rasmussen powtarzał: - Zaczynamy pracę od podstaw. To, co było, należy oddzielić grubą kreską. Chcę nauczyć ten zespół wygrywać. I jak powiedział, tak zrobił. Dbał nie tylko o odpowiednie taktyczne przygotowanie drużyny, ale przede wszystkim zmianę mentalności. Zmiany następowały stopniowo. Pierwsze plony Duńczyk zebrał w połowie 2012 roku.
Przełom w Kwidzynie
30 maja 2012 roku Biało-Czerwone zmierzyły się w Kwidzynie z Rosjankami. Mecz rozgrywany był w ramach eliminacji do mistrzostw Europy. Polki skazane były na klęskę. Nie było w tym jednak nic dziwnego - Rosjanki były wówczas potęgą, a dodatkowo kilka miesięcy wcześniej rozbiły naszą drużynę 32:21.
W Kwidzynie doszło jednak do sensacji. Polki po kapitalnym, może i najlepszym za kadencji Rasmussena meczu wygrały 30:22. I choć awansu na mistrzostwa nie udało się im wywalczyć (zadecydował ostatni mecz z Czarnogórą), to samo zwycięstwo nad Rosją było dla kadry przełomem.
Duńczyk wykorzystał wygraną nad Rosją jako punkt zaczepny do dalszej pracy. W kolejnych miesiącach wielokrotnie powracał do tego starcia, w oparciu o niego budując pewność siebie zespołu. I cierpliwie czekał na możliwość ponownego zebrania plonów swojej pracy.
ZOBACZ WIDEO Dujszebajew: Czegoś takiego jeszcze nie widziałem (źródło TVP)
{"id":"","title":"","signature":""}
Śladem szczypiornistów
Życie Duńczyka odmieniło się w 2013 roku. W czerwcu po fantastycznym dwumeczu ze stałym uczestnikiem wielkich imprez, Szwecją, Biało-Czerwone awansowały na mistrzostwa świata. Już samo wywalczenie kwalifikacji odebrane zostało w kraju jako sukces, ale ten tak naprawdę miał dopiero nadejść.
To co wydarzyło się w grudniu 2013 roku w Serbii, przeszło wszelkie oczekiwania fanów reprezentacji i samej drużyny. Awansu do półfinału nie był w stanie przewidzieć nikt. Nawet Rasmussen przed wyjazdem na turniej mówił: - Nie mam zielonego pojęcia, co możemy osiągnąć. Zrobimy wszystko, by zagrać w 1/8 finału.
Z awansem do najlepszej szesnastki mistrzostw Polki nie miały żadnych problemów. W proch rozbiły Argentynę i Paragwaj, zwycięsko wyszły też ze starcia z Angolą. Do tego zanotowały dwie porażki - z Hiszpanią oraz broniącą trofeum Norwegią. W fazie pucharowej nie dawano im wielkich szans, tym bardziej, że w 1/8 finału czekały na nie Rumunki.
Rolę "underdoga" Rasmussen przekuł w siłę zespołu. Polki nie tylko wyeliminowały Rumunki, ale i w ćwierćfinale pokonały kolejnego faworyzowanego rywala, Francję. I choć z Serbii z medalem kadra nie wróciła (w półfinale uległy Serbii, a w meczu o brąz Danii), to w kraju witano ją jak mistrza. Rasmussen został bohaterem.
Nieudane Euro i 16 dni w Macedonii
Rok później Duńczyk zmierzyć się musiał jednak z ponowną falą krytyki. Na mistrzostwach Europy w grudniu 2014 roku Polki wypadły poniżej oczekiwań. Z trudem awansowały do drugiej rundy i ostatecznie zajęły dopiero 11. miejsce. Z sześciu meczów przegrały aż pięć.
Rasmussenowi zarzucono po Euro złą selekcję, nieodpowiednie przygotowanie drużyny do turnieju i brak reakcji na to, co działo się na parkiecie. Duńczyk zbyt wielu argumentów na swoją obronę nie miał, ale pół roku później po raz kolejny wprowadził zespół na mistrzostwa świata, tym razem pokonując w eliminacjach Ukrainę.
W międzyczasie ponownie zaliczył potknięcie na arenie klubowej. W styczniu 2015 roku związał się z ekipą mistrza Macedonii, HC Vardarem Skopje, w którym miał pełnić funkcję drugiego trenera. Po 16 dniach został jednak zwolniony z klubu, po tym jak nie znalazł wspólnego języka z właścicielem, Siergiejem Samsonenką.
Jak feniks z popiołów
Zakończone klęską Euro 2014 nie zwiastowało dobrze przed rozegranymi rok później mistrzostwami świata w Danii. Przed samym turniejem kadra grała w kratkę i w pierwszych meczach mistrzostw również prezentowała się co najwyżej przeciętnie. Nad Rasmussenem zaczęły zbierać się ciemne chmury.
Biało-Czerwone awans do fazy pucharowej wywalczyły z problemami. Po ciężkich bojach pokonały outsiderów z Kuby i Chin, a o wygraną z Angolą bić musiały się do samego końca. Porażki ze Szwecją i Holandią nie napawały optymizmem. - W 1/8 finału wszystko może się zdarzyć - powtarzał jak mantrę Rasmussen i tak jak dwa lata wcześniej jego zespół znów zaskoczył.
W meczu o awans do ćwierćfinału Polki pokonały Węgierki, a w następnej fazie ograły główne kandydatki do złota, Rosjanki. Kadra znów była na topie, a o Rasmussenie mówiło się w samych superlatywach. Nic jednak dziwnego - awans do półfinału turnieju był równie wielkim sukcesem, jak w 2013 roku w Serbii.
Rumuńska bajka
Piękny sen Rasmussena nie skończył się na mistrzostwach w Danii. Choć w marcu 2016 roku Duńczyk nie zdołał wprowadzić kadry na igrzyska w Rio (Polki przegrały rywalizację z Rosjankami i Szwedkami), to dwa miesiące później odniósł pierwszy wielki sukces w rozrywkach klubowych.
We wrześniu 2015 roku objął wicemistrza Rumunii, CSM Bukareszt. W klubie radził sobie przyzwoicie i w rozgrywkach Ligi Mistrzyń awansował nawet do drugiej rundy, ale mimo tego w lutym w rumuńskich mediach pojawiły się informacje, że wkrótce może zostać zwolniony.
Duńczyk nic nie robił sobie z tych doniesień i tak jak w przypadku reprezentacji, nadal trzymał się swoich zasad. To ponownie się opłaciło. Wkrótce Rasmussen świętował awans do turnieju Final4, po drodze eliminując niepokonany do tego momentu Rostów-Don.
Na turniej finałowy do Budapesztu CSM pojechał jako kopciuszek. Przed zespołem nie stawiono wielkich oczekiwań, a to dla Rasmussena było najlepsze. I ponownie Duńczyk przekuł to w silną stronę zespołu. Najpierw w półfinale jego drużyna ograła Vardar, a następnie w finale pokonała po serii rzutów karnych wielkiego faworyta, Györi Audi ETO KC. Duńczyk znów mógł świętować i znów był wielki.
Sezon 2015/16 jego drużyna zakończyła wygrywając jeszcze mistrzostwo i puchar Rumunii. Rasmussen tuż przed finiszem rozgrywek zapowiedział, że niezależnie od wyników opuści zespół z Bukaresztu. Veni, vidi, vici.