W tym artykule dowiesz się o:
Na początek do jednego worka wrzucamy transfery VIVE. Każdy z obcokrajowców wprowadził do Superligi nową jakość. Blaż Janc i Alex Dujshebaev przerastali ją o klasę. Marko Mamić jeszcze nie, ale tylko z jednego względu - grał głównie w obronie.
Kielecka prawa strona jest jedną z najmocniej obsadzonych pozycji w Europie. Dujshebaev imponował zdecydowaniem, pewnością siebie i indywidualnymi akcjami, dobrze rozumiał się z partnerami. Dla wielu był murowanym faworytem do nagrody MVP sezonu, którą ostatecznie zgarnął Adam Malcher. Równie błyskotliwy Janc nabijał swoje statystyki dzięki kontrom, rzadko mylił się z pozycji, w sumie trafił 134 razy w 33 meczach na polskich parkietach. Dla tych panów Superliga nie stanowiła żadnego wyzwania.
W ich cieniu znalazł się Mamić, ale ze swoich zadań defensywnych wywiązał się wzorowo. W razie potrzeby ruszał do przodu, uzbierał aż 65 goli. Sporo jak na obrońcę. Bez wątpienia transfer na duży plus.
Brawa dla prezesa Witaszka, wyciągnął Bośniaka z francuskiego Chambery i trafił w dziesiątkę. Wypada życzyć kolejnych takich strzałów. Panić wszedł do Superligi razem z futryną, przez cały sezon od jego formy zależały wyniki Azotów. Oburęczny, silny, skoczny i bardzo skuteczny. Typ snajpera, aczkolwiek nie egoisty, na jego koncie mnóstwo asyst. Ponoć dopytywały o niego kluby spoza kraju. 167 bramek w 34 meczach Superligi mówią same przez się.
Seroka szybko odnalazł się w nowych realiach. Po 10 latach odszedł z Kwidzyna, może nie wykręcił takich statystyk jak za czasów MMTS-u, ale grał solidnie, miał niepodważalną pozycję na prawym skrzydle Azotów. 106 bramek wstydu nie przynosi, szczególnie że rozgrywający niezbyt chętnie uruchamiali skrzydłowych. Zrehabilitowali się dopiero w drugiej części sezonu.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Maciej Rybus zdradził, jak poznał swoją żonę. "Ciężko było o numer telefonu"
Na wyróżnienie zasłużył też Paweł Podsiadło. W dobrym stylu wrócił z Francji, choć jego osiągnięcia bledną przy wyczynach Panicia, to zwłaszcza na początku roku odgrywał pierwszoplanową rolę. Na koncie 114 goli i niezły finisz rozgrywek w meczach o medale.
Pod koniec 2017 roku pokazano mu drzwi. Po sezonie 2017/18 miał pożegnać się z Płockiem. Nie wiemy, co trener Veselin Vujović zrobił z Źabiciem podczas ME 2018, ale Słoweniec wrócił do Polski odmieniony. Bezkompromisowy, łowca goli jak za czasów Śląska Wrocław, prawdziwy lider. Choć nadal zdarzają mu się niepotrzebne faule i impulsywne zachowania, to zaskarbił sympatię płockich kibiców, a od władz dostał nowy kontrakt. - Potrzebowałem czasu, by przyzwyczaić się do nowego środowiska - tłumaczył potem. Kapitalna zwłaszcza końcówka sezonu, w maju należał do najlepszych zawodników Superligi.
Perełka z Legnicy. Wychowanek tamtejszej Dziewiątki spędził trzy lata w SMS ZPRP Gdańsk i już na początku jego pobytu w liceum po Polsce poszła fama: rośnie znakomity skrzydłowy. Do tego sezonu brylował jedynie na zapleczu i w juniorach. Superliga nie wyrzuciła go na brzeg, w premierowych rozgrywkach spisywał się kapitalnie. Spokój ligowego wyjadacza, trzecie miejsce w klasyfikacji strzelców, dwa tytuły gracza miesiąca. W razie potrzeby radził sobie nawet na prawym rozegraniu, choć warunki fizyczne (177 cm, 69 kg) niespecjalnie predysponują go do starć z potężnymi obrońcami. Jak najbardziej zasłużona nagroda dla odkrycia sezonu. Gdyby na jego pozycji nie występowali Michał Daszek i Arkadiusz Moryto, już dawno zadebiutowałby w reprezentacji.
W Mielcu nikt nie rozpaczał po stracie Ołeksandra Kyrylenki. Przyszedł szerzej nieznany Chorwat Cuzić i z miejsca stał się liderem drugiej linii. Reżyser gry z prawdziwego zdarzenia, mnóstwo asyst, niezłe dokonania strzeleckie (63 bramki), a przecież połowę sezonu rozegrał z poważną kontuzją biodra. Jego absencja pogrążyła Stal i właściwie pozbawiła jej szans na rundę finałowa.
Sarajlić tak dobrze nie zaczął. Przyjechał na Podkarpacie z nadwagą, bardziej przypominał zapaśnika niż dynamicznego prawego rozgrywającego. W Mielcu pogrozili mu palcem, Bośniak wziął się za siebie, zrzucił balast i przejął pałeczkę od kontuzjowanego Cuzicia. Rzucił 88 bramek, do końca sezonu harował na treningach i nikt nie myśli już o przedwczesnym pożegnaniu. Jeśli bałkański duet będzie zdrowy w przyszłym sezonie, to Stal może zrobić niejedną niespodziankę.
Nie jest łatwo wejść do szatni w trakcie sezonu i złapać język z drużyną. Szpera przyszedł do Kalisza w styczniu i momentalnie odmienił beniaminka z Kalisza. Odkąd prawy rozgrywający założył koszulkę MKS-u, zespół zaczął swoją fantastyczną serię zwycięstw, która zaprowadziła go do rundy finałowej. Prawy korytarz był najsilniejsza bronią beniaminka - na kooperacji ze Szperą zyskał też prawoskrzydłowy Michał Drej. Współpraca między nimi kwitła aż miło.
W Kaliszu mieli nosa nie tylko do tego transferu. Na pochwałę zasługują też Zbigniew Kwiatkowski, Kirył Kniaziew, Dzianis Krycki i Edin Tatar. Każdy z nich wniósł sporo dobrego i MKS stał się postrachem zespołów środka tabeli.
Dotychczas wieczny rezerwowy, zawodnik, jakich wielu w Superlidze. Odżył po odejściu z Gwardii, gdzie prawie cały rok przesiedział na ławce. W Legionowie dostał kredyt zaufania, bo zbyt wielu innych alternatyw nie było, Adamski należał do tych najbardziej ogranych. Co mecz bombardował bramkę rywali, kolekcjonował trafienia i w połowie sezonu miał na koncie więcej goli niż łącznie w kilku poprzednich rozgrywkach. Potem nieco zwolnił, ale obronił drugie miejsce w klasyfikacji snajperów. Największa niespodzianka ostatnich miesięcy.
Odżył w Głogowie. Z sezonu na sezon znaczył w Kwidzynie coraz mniej, dokuczał mu uraz łokcia, w końcu MMTS pożegnał się z wieloletnim rozgrywającym. W Chrobrym dostał to, czego najbardziej potrzebował - minuty na parkiecie. Dzielił czas z Adamem Babiczem i nie zawiódł oczekiwań. Waleczny, z szerokim repertuarem rzutów, efektywny. Klinger przypominał samego siebie z najlepszych lat. W sezonie 2017/18 rzucił 119 bramek w 32 meczach.
W Zabrzu pojawił się jako numer trzy na lewym rozegraniu, głównie miał się uczyć. Trener Rastislav Trtik coraz częściej wprowadzał go do siódemki, uczynił żelaznym zmiennikiem. Po kontuzji Rafał Glińskiego przestawiony do środka. 20-latek udźwignął spory ciężar, musiał prowadzić grę Górnika. Jego popisem był pamiętny ćwierćfinał Pucharu Polski z Orlenem Wisłą Płock, bramki Gogoli dał zabrzanom awans, a w ekipie Nafciarzy zainicjowały trzęsienie ziemi. Wyróżnienie bynajmniej nie za ten jeden występ, reprezentant Polski B spisywał się naprawdę nieźle (26 meczów, 67 bramek) i Górnik wiąże z nim duże nadzieje. Za kilka miesięcy będzie numerem dwa (jeden?) na środku.