O tym wydarzeniu w Polsce nie można było mówić. W basenie olimpijskim doszło do rozlewu krwi

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
W noc poprzedzającą spotkanie, na ulicach stolicy Węgier (mimo że od stłumienia rewolucji minął już miesiąc) nadal nie było spokojnie. Ulice patrolowało wojsko, słychać było strzały, władze aresztowały kolejnych opozycjonistów.

Widownia na pływalni w Melbourne wypełniła się do ostatniego miejsca. Australijczycy od pierwszego dnia igrzysk nie ukrywali swojej sympatii do Węgrów. - To bohaterowie, którzy przyjechali na igrzyska, aby pokazać, że mimo wojny domowej chcą walczyć o medale i tym samym nagłośnić krwawe stłumienie rewolucji - mówił Goerge Hackett, jeden z honorowych członków komitetu odpowiedzialnego za organizację igrzysk.

Od pierwszej minuty w basenie rozpoczęła się prawdziwa wojna. Dosłownie!

To zdjęcie obiegło cały świat

Reprezentanci Węgier nawet nie ukrywali, że zamierzają grać bardzo ostro. Momentami wręcz brutalnie. - Taka była nasza taktyka - przyznał po latach najmocniejszy punkt reprezentacji Madziarów, nieżyjący już, Ervin Zador.

Sowieci mieli również pretensje do sędziego, Sama Zuckermanna. - Szwed uległ presji widowni, gwizdał wszystko dla naszych rywali - skarżył się Markarow.

Węgrzy prowadzili 4:0, gdy doszło do incydentu, który spowodował zakończenie meczu. W IV kwarcie Zador uderzył Piotra Mszewenieradze. Sędzia nie zareagował. Choć cios był brutalny i reakcja - to trzeba oddać reprezentacji ZSRR - się należała. Walentin Prokopow nie wytrzymał, podpłynął do Zadora i z całej siły uderzył go pięścią w głowę. Kibice wstrzymali oddech. Kiedy woda zaczęła barwić się na czerwono (Zador bardzo mocno krwawił) rozpoczęła się ogólna bijatyka. W wodzie kotłowali się zawodnicy, przy basenie trenerzy, a na trybunach kibice. Sędzia czym prędzej zakończył mecz i poprosił policję o eskortę. - Zabrania się wskakiwania do basenu - krzyczał spiker.

Na darmo. Wielu kibiców postanowiło wymierzyć sprawiedliwość. Radzieccy sportowcy w popłochu uciekali do szatni. Zdjęcie zakrwawionego Zadora następnego dnia obiegło cały świat. Fotografia pojawiła się w każdym zakątku ziemi, dzięki telewizji oraz gazetom.

W każdym, poza... Polską. Polską i innymi krajami komunistycznymi. O meczu nie zająknęli się ani dziennikarze polityczni, ani sportowi. Na darmo szukać w "Przeglądzie Sportowym" jakiejkolwiek wzmianki. Publikację tekstu oraz zdjęć zablokowała cenzura, która nie chciała, aby informacja o ataku na radzieckich sportowców znalazła się w świadomości Polaków.

Węgrzy w finale (bez Zadora, któremu założono aż trzynaście szwów) pokonali Jugosławię i tym samym zdobyli kolejne złoto olimpijskie. Do Budapesztu z prawie 100-osobowej reprezentacji wróciła zaledwie połowa olimpijczyków. Niektórzy poprosili o azyl w Melbourne, inni (jak ekipa waterpolistów) polecieli do USA, na specjalne zaproszenie miejscowej federacji, i po miesięcznym tournee część z nich nie wróciła już do ojczyzny. Tak zrobił między innymi bohater meczu - który później nazwano "Krew w wodzie" - Zador.

Zador nie przyleciał do Budapesztu nawet 50 lat po tym spotkaniu. W 2006 roku waterpoliści zostali zaproszeni przez ówczesnego premiera - Ferenca Gyursany'ego - na specjalną uroczystość. - Nie pozwolę sobie, aby ten komuch wręczał mi cokolwiek - skomentował Zador. - Przecież to szef partii socjaldemokratycznej, w której nadal pierwsze skrzypce grają ludzie pełniący za czasów komunistycznych ważne funkcje. Naprawdę tego nie widzicie? - apelował do swoich kolegów z basenu.

"Mecz w wodzie" doczekał się również ekranizacji. Krisztin Goda wyreżyserował film, którego pomysłodawcą był amerykański producent, węgierskiego pochodzenia, Andrew Vajna.

***
Minister sportu i turystki stał przy ścianie i czerwienił się niczym uczeń, który nie przygotował się do klasówki. Nie patrzył w oczy premiera.

Janos Kadar chodził po swoim w sumie niewielkim gabinecie. Przyspieszał. Czuć było, że od wybuchu złości dzielą go sekundy. Nagle się zatrzymał. - To ilu naszych reprezentantów nie wróciło z igrzysk? - zapytał szeptem.

- Wedle naszych wstępnych... - minister nie skończył odpowiedzi, gdy Kadar wrzasnął mu do ucha: - Ilu?!

- Połowa Towarzyszu, pięćdziesiąt osób - wyjąkał.

Kadar siadł w fotelu, tyłem do rozmówcy. Zapalił cygaro, które otrzymał niedawno od kubańskiej delegacji. - Wyjdź, wyjdź zanim cię zabiję - powiedział spokojnie, jakby prosił swoją sekretarkę o kolejną kawę, do swojego ministra.

Nie musiał powtarzać. Po chwili został sam.
***

Marek Bobakowski



Czy mecz ZSRR - Węgry słusznie przeszedł do historii światowego olimpizmu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×