- Nawet rodzice nie wierzyli, że mi się uda. Przyznam jednak, że i ja nie spodziewałem się, że będę w stanie przepłynąć aż 1500 metrów. Do tej pory na treningach przepływałem maksymalnie 300 - mówi nam Mateusz Szot, którego życie zmieniło się dokładnie trzy lata temu. Medalista wielu pływackich zawodów podczas pracy jako dekarz spadł z rusztowania i z wysokości pięciu metrów uderzył głową o kostkę brukową.
- To, co obecnie dzieje się w jego życiu, jest gigantycznym postępem. Lekarze nie dawali nam żadnej nadziei. Mateusz miał być roślinką, bez szans na poruszanie się czy mówienie. Obecnie staramy się, by zaczął samodzielnie chodzić, bo wszystkie inne funkcje już wróciły - przyznaje mama sportowca Renata Szot.
Zresztą i z chodzeniem jest już coraz lepiej. Niedawno były pływak zdołał samodzielnie wejść schodami na najwyższy budynek Wrocławia, Sky Tower. W listopadzie wziął także udział w Biegu Niepodległości, przechodząc za pomocą laski aż dwa kilometry. Teraz celem jest powrót do sportu i udział w igrzyskach paralimpijskich w Los Angeles. Tym razem nie mowa jedynie o mglistej nadziei, a realnym celu, który przy pomocy fizjoterapeutów jest bliżej, niż komukolwiek mogło się to wydawać.
Najgorszy dzień w życiu
- Całe życie trenowałem, dlatego nie wyobrażam sobie, bym teraz miał tego nie robić. Sport to wszystko, co mam, dlatego znów chcę go uprawiać wyczynowo - przyznaje Szot, który jeszcze niedawno startował w barwach Juvenii Wrocław i WKS Śląska Wrocław w pływackich mistrzostwach Polski seniorów.
Jego problemem wciąż jest jednak bardzo mocny paraliż lewej części ciała. Podczas upadku z rusztowania doszło bowiem do rozległego urazu prawej części mózgu. Sportowiec w szpitalu zdołał podać swój numer PESEL i numer dowodu osobistego, a przy przyjęciu normalnie ruszał jeszcze nogami i rękoma. Kilka godzin później wylądował na sali operacyjnej, gdzie lekarze walczyli z obrzękiem mózgu.
Badanie tomografem komputerowym wykazało dodatkowo pęknięcie podstawy czaszki, wieloodłamowe złamanie kręgów na odcinku piersiowym i lędźwiowym, złamanie łopatki, żeber. Został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, a przez siedem dni walczył o życie. Konieczna była druga operacja, bo krwiak przestał mieścić się w czaszce i zaczął bardzo mocno uciskać mózg. Być może to właśnie wtedy doszło do nieodwracalnych zmian w jego głowie. Ostatecznie Szot w śpiączce przebywał aż półtora miesiąca.
Po przebudzeniu był w tak kiepskim stanie, że w ogóle nie było mowy o powrocie do normalnego życia. On sam i rodzina postanowili jednak podjąć się niemożliwego i przez ostatnie trzy lata kontynuują codzienną rehabilitację. To właśnie dzięki ciężkiej pracy mogą cieszyć się coraz lepszymi efektami.
Ma ambitne plany
- Udało się doprowadzić do sytuacji, w której Mateusz zaczyna samodzielnie zginać lewą nogę. To naprawdę duży postęp. Teraz czekamy, by ruszyła lewa ręka, choć i tu mamy już małe sukcesy, bo Mateusz zaczął ruszać kciukiem. To wszystko daje nadzieję na to, że z czasem poprawa będzie jeszcze większa - dodaje pani Renata.
Już teraz rodzice mają problem, by nadążyć za planami swojego syna. Ten kolejne cele wybiera praktycznie co chwilę. - Ostatnio wspominał, że chciałby wejść schodami na najwyższy budynek na świecie, Burj Khalifa. Mówił także o kilku rekordach Guinnessa. Dla nas jednak wciąż priorytetem jest to, by był samodzielny, a wózek inwalidzki schować już do piwnicy - dodaje mama zawodnika.
Szot może być przykładem dla innych, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji. Choć w jednej chwili z bardzo wysportowanej osoby, która trenowała nawet 10 razy w tygodniu, stał się niepełnosprawnym, to nawet przez moment nie przestał wierzyć, że powrót do sprawności jest jeszcze możliwy.
Obecnie w jego stanie trudno mówić o czerpaniu przyjemności z pływania, bo przecież sparaliżowana część ciała wciąż działa na niego jak kotwica i utrudnia utrzymanie się na tafli wody. Jednak on i tak nie zamierza przestać gonić za swoimi marzeniami. - Mierzymy się z różnymi problemami, ale faktycznie sam Mateusz nawet przez chwilę nie zwątpił, że wróci do zdrowia. Nie pamiętam choćby jednego słabszego dnia, w którym musielibyśmy namawiać go, by wziął się w garść - dodaje jego mama. Obecnie rehabilitacja odbywa się pięć razy w tygodniu, przynajmniej raz pojawia się także na basenie, a do tego dochodzą jeszcze zajęcia z logopedą.
- Mam jeszcze dużo celów do spełnienia, więc nie zamierzam dramatyzować - mówi sam zawodnik. Nawet po jego wymowie słychać wyraźnie, że w ostatnim czasie doszło do sporego postępu. Do pełni samodzielności brakuje jeszcze sporo, ale widząc jego determinację, można być spokojnym, że kolejne przełomy to tylko kwestia czasu.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty