Do 1000-litrowego pojemnika plastikowego nalewa 800 litrów wody, dodaje 60 kg soli. Ustawia temperaturę na zero stopni. Wchodzi do wody, co jakiś czas zanurza w niej głowę. Może tak wytrzymać nawet pół godziny. Samo wyjście z wody to dopiero połowa sukcesu. Trzeba ogrzać ciało doprowadzone do stanu hipotermii. - Jestem trochę skostniały, oszołomiony, ale przez trzy minuty wszystko jest w porządku, czuję się normalnie. W czwartej minucie zaczyna się trzęsawka, odczuwam objawy hipotermii. Wchodzę do śpiwora. Pozycja leżąca, najmniej obciążająca. Dzięki niej organizm najszybciej wraca do równowagi. W śpiworze spędzam mniej więcej tyle czasu, ile byłem w wodzie. Wstaję i mogę iść, pomimo tego, że czasem wygląda to dość dramatycznie - rozpoczyna rozmowę z WP Sportowe Fakty pływak zimowy Leszek Naziemiec. Tak wyglądały jego treningi w mroźni. Robił je po to, by jak najlepiej przygotować się do życiowego wyzwania.
Gdy czytacie ten tekst, sportowiec z Siemianowic Śląskich jest na pokładzie statku, który 16 listopada wypłynął z Chile w stronę wybrzeży Antarktydę. Za kilka dni Naziemiec i trzynastu innych śmiałków dokona historycznego wyczynu. Nikt nigdy nie ścigał się w wodach Antarktydy. Pływacy wezmą udział w zawodach na jeden kilometr. W temperaturze minus 1-minus 1,5 stopnia. W samych kąpielówkach i czepku.
Michał Fabian, WP SportoweFakty: Na Antarktydę miałeś dostać się 30-letnim statkiem radzieckim. Wypłynąć 7 listopada. W zasadzie już powinieneś świętować sukces. Dlaczego tak się nie stało?
Leszek Naziemiec: Statek radziecki Akademik Ioffe miał misję w Kanadyjskiej Arktyce, w regionie Nunavut. Z informacji, jakie podały media angielskie, wynika, że wpadł albo na mieliznę, albo na skały. Powstały dziury w zbiornikach na wodę. Kanadyjscy ratownicy wysłali dwa lodołamacze, ewakuowano ponad 100 ludzi. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale statku nie zdążyli wyremontować. W tej sytuacji armator znalazł Resolute - statek, który 16 listopada (rozmawialiśmy kilka dni wcześniej - przyp. red.) wyruszy z Punta Arenas w Chile. Wyprawa przesunęła się z tego powodu o dziewięć dni. Dla mnie to nawet trochę lepiej, bo w poprzedniej wersji miałem bardzo niekorzystne połączenie lotnicze, przez Addis Abebę do Argentyny. Punta Arenas to większe lotnisko, do tego dostałem trochę odszkodowania. Generalnie do przodu (śmiech).
Z Chile kierujecie się maksymalnie na południe. Jak kiedyś powiedziałeś, "tam, gdzie woda będzie najzimniejsza, aż nas zatrzymają lody". Kiedy więc dojdzie do historycznego wyścigu na jeden kilometr?
Gdybyśmy płynęli z Ushuai w Argentynie, podróż trwałaby tydzień. Z Punta Arenas potrwa osiem dni, więc - jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem - do próby powinniśmy przystąpić 24 listopada. Na statku mamy zagwarantowany jeden trening pływacki w zimnych wodach antarktycznych. Trochę mało. Już sama ta podróż będzie wyzwaniem. Być może uda się wykorzystać każdy przystanek podczas rejsu i wejść do wody, ale zdaję sobie sprawę, że mogą być ograniczenia prawne. To wymagałoby obstawy ze względu na zwierzęta morskie. Tym statkiem popłyną także regularni turyści. Liczę się z tym, że przed samym startem treningu będzie niewiele, ale moi rywale są w tej samej sytuacji.
Przed wylotem do Chile udałeś się na ostatni trening do mroźni. Ile takich sesji odbyłeś? Jak długo przebywałeś w lodowatej wodzie?
Jeszcze zanim rozpocząłem treningi w mroźni, byłem we wrześniu w Murmańsku. Zrobiliśmy wraz z żoną wycieczkę nad Morze Barentsa, Ocean Arktyczny. Tam też trenowałem, było to przetarcie. Na początku października zacząłem wchodzić do chłodni. Regularnie trzy razy w tygodniu. Odbyłem więc kilkanaście takich sesji. Pod tym względem miałem lepsze warunki niż moi rywale. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić w kwestii adaptacji organizmu do zimnej wody. Choć przyznam, że znosiłem to gorzej niż w poprzednim roku. Gdy przygotowywałem się do wyjazdu do Arktyki (w 2017 r. Naziemiec przepłynął w niej jedną milę - przyp. red.), wytrzymywałem w mroźni 30-31 minut. Teraz po 20-23 minutach w temperaturze zero stopni zaczynałem po prostu cierpieć.
Z czego to mogło wynikać?
W Arktyce płynąłem na jedną milę, stąd przygotowania w mroźni były dłuższe. Mówiłem sobie: "muszę i koniec". Teraz popłynę na kilometr, ale woda będzie zimniejsza. Najniższa możliwa temperatura wody na Antarktydzie to minus 1,5 stopnia. Takiej się spodziewamy. Woda na minusie, wyścig na jeden kilometr - to jest wyprawa w nieznane. Prawie jak wyprawa na Marsa.
Trenując w mroźni, miałeś jakieś niebezpieczne momenty?
Był jeden taki przypadek. Poszedłem na trening zmęczony, niewsypany. Po wyjściu z wody potrzebowałem dużo więcej czasu niż zwykle na ogrzanie organizmu. Miałem mocną trzęsawkę, objawy typu dreszcze, nad którymi trochę nie ma się kontroli. I człowiek zastanawia się, co będzie dalej. Było to nieprzyjemne, niefajne, trzeba było to przetrwać. Nazywam to "bad trip". Natomiast następny trening w mroźni miałem z kolei... zbyt dobry. Już po 15 minutach, leżąc w śpiworze, było sympatycznie. Staram się badać, jak długo organizm dochodzi do równowagi i wyciągać z tego wnioski. Zazwyczaj idealnie czuję się po tylu minutach, ile spędziłem w wodzie. Podkreślę, że gdy trenuję w mroźni, zawsze musi być druga osoba. To warunek konieczny.
Co wydarzy się 24 listopada na Antarktydzie? Miałeś mieć 11 rywali, ale to się zmieniło.
W próbie ostatecznie ma wziąć udział 14 osób. Po zamieszaniu ze zmianą statku niektórzy pływacy zrezygnowali. Można było odzyskać pieniądze i się wycofać. W ich miejsce weszli inni. Doszło także dwóch Rosjan. Oprócz nich na liście jest Chińczyk, Australijczyk, zawodnicy z RPA, Argentyny, Hiszpanii, Francji, Włoch, Bułgarii. No i ja. Zdecydowanym faworytem wydaje się Bułgar Petar Stojczew. Jest niesamowicie szybki. Musiałby bardzo źle znieść zimno albo mieć chorobę morską, żeby nie wygrać.
Na liście startowej jest kobieta.
Tak, to Victoria Mori z Argentyny. Bardzo mocna zawodniczka. Co ciekawe, jej dziadek pochodzi z Polski. Victoria zna polskie tradycje, polską kuchnię, trochę rozumie polski język. Argentyna jest dość "spolszczona". Mori mieszka w San Lorenzo. Są tam dwie polskie organizacje działające kilkadziesiąt lat. Fajnie, że w trakcie wyprawy będziemy mieli o czym gadać.
"Nie chcę być ostatni" - to twoje słowa sprzed kilku miesięcy. Cel aktualny?
Widzę to tak: trzeba to przepłynąć i przeżyć. To takie minimum, bo bardzo różnie może być. Patrząc po czasach, na pewno Rosjanie są pływacko w moim zasięgu. Aleksander Brylin bardzo dobrze znosi zimno, ale wolniej pływa. Australijczyk też jest wolniejszy ode mnie. Inni są mega-szybcy, z długą karierą w wodzie, ja zaś jestem pływakiem-amatorem, wiec trudno, żeby rywalizować ze Stojczewem czy Victorią Mori. Cieszę się z tego, że mogę z nimi startować w jednym wyścigu.
W jakim czasie pokonujesz kilometr? Jaki wynik możesz uzyskać na Antarktydzie?
Na 25-metrowym basenie zajmuje mi to 15 minut i 3-4 sekundy, z czego jestem bardzo zadowolony. Jak zaczynałem pływać z trenerami, to moim celem było zejść poniżej 16 minut. Pływałem wtedy kilometr w 20-21 minut. Mocno jednak pracowałem nad techniką kraula i przyniosło to efekty. W zimnej wodzie mam duży spadek. Niby nie marznę, jestem przystosowany, ale tracę co najmniej minutę, a czasem dwie minuty. W stosunku do wyników na basenie tracę więcej niż inni. Jestem na otwartej wodzie sztywniejszy, nie mam tak płynnych ruchów jak ci, którzy pływają od dziecka.
"To jest tak szybka torpeda. Niesamowity drapieżnik, który wygląda… jakby był do pogłaskania" - tak powiedziałeś o lampartach morskich. Płyną z prędkością 40 km/h i zdarzało się, że atakowały ludzi.
W sprawie lampartów morskich konsultowałem się z polarnikiem Mikołajem Golachowskim. Musimy być ostrożni i bardzo uważać. Na Antarktydzie zaczyna się wiosna, więc myślę, że lamparty już się pojawiły. Turystom, którzy popłyną naszym statkiem na południe, zależy na tym, by tych zwierząt było jak najwięcej. Żeby mieli takie "fotograficzne akwarium". Są nawet o świcie alarmy. Specjalni ludzie pomagają tym bogatym turystom, którzy chcą zrobić zdjęcia zwierzętom.
Przed wyprawą na Antarktydę udzieliłeś wywiadu, który odbił się szerokim echem. W TVP rozmawiałeś z Tomaszem Kammelem, siedząc w wannie wypełnionej kostkami lodu.
Szczerze mówiąc, nie za bardzo chciałem pojechać do Warszawy, by wystąpić w tym programie ("Pytanie na śniadanie" - przyp. red.). Myślałem, że nie ogarnę dobrze tej sytuacji, że będzie show. Niekoniecznie mi to odpowiadało. Jednak pomyślałem sobie, że jeśli rozmowa będzie prowadzona na zasadzie pokazania zjawiska człowieka w lodzie, to jakimiś rzeczowymi, spokojnymi odpowiedziami można utrzymywać nad tym kontrolę i przekazać to, co mam do przekazania. Myślę, że jakoś się obroniłem (śmiech). Nie dałem się wprowadzić w formułę, jaka by mi nie odpowiadała.
Ile stopni miała woda w tej wannie?
Nie mierzyliśmy temperatury, ale lód był bardzo zimny, robiony kostkarkami. Nie chcę strzelać, bo były emocje i mogłem tego nie odczuwać, ale kostkarki pracują nie na minus jeden, ale np. na minus 20 stopni. Myślę, że ten lód, który przerzucałem w rękach, miał może minus 6-7 stopni. To był rzeczywiście dobry trening (śmiech).
Czy będzie można na bieżąco śledzić historyczny wyścig pływacki na Antarktydzie?
Niestety nie ma tam żadnego zasięgu. Organizatorzy będą mieli drona i telefon satelitarny. Zapewne już po tym, jak próba się odbędzie, zostanie przekazana jakaś informacja. Zabrałem ze sobą najnowszą kamerę GoPro, dobry aparat do wody i będę kręcić filmy. Liczę, że coś ciekawego z tego powstanie. 30 listopada powinienem dotrzeć do Wiednia, a 1 grudnia do domu.
Oprócz przyzwyczajania organizmu do niskich temperatur sporo trenowałeś, pływając w Wiśle. Powiedziałeś mi, że projekt Odyseja Wiślana (celem jest przepłynięcie wpław Wisły - etapami, od Jeziora Goczałkowickiego do Bałtyku; Leszek Naziemiec realizuje go z innym pływakiem Łukaszem Tkaczem - przyp. red.) może być równie emocjonujący co Antarktyda.
Odyseję zaczynaliśmy dokładnie rok temu. Na początku staraliśmy się umawiać tak, żeby zawsze ktoś nas asekurował. Później jednak na niektórych odcinkach zostawaliśmy z Łukaszem sami. Stwierdziliśmy, że płyniemy dalej. Ta adrenalina bardzo skoczyła. Wisła jest tak niezbadana, dzika. Ta samotność w rzecze jest niesamowita. W październiku płynąłem 16 kilometrów z Dęblina do Kępeczek w temperaturze 10,5 stopnia. To był bardzo dobry wynik, z którego jestem zadowolony. Mentalnie mnie to utwardza. Na Antarktydzie będą duże emocje, ale właściwie odczuwam to także wtedy, gdy wchodzę do Wisły, której też nie da się kontrolować.
Pływałeś niedawno w Warszawie, w okolicy Stadionu Narodowego. Nie masz zbyt miłych wspomnień...
Widziałem różne miejsca w Warszawie, pływałem już tam w Wiśle i wyglądało to zaskakująco dobrze. Jednak od strony Powiśla, naprzeciwko Narodowego, były dwa potoki ścieków. Buchnęło toaletą, woda miała kwaśny smak. W Górnej Wiśle płynąłem już kiedyś w równie złych warunkach, myślałem, że już na takie nie trafię. Warszawa - bogate miasto, dużo pieniędzy przeznaczanych na różne inwestycje, dużo ludzi uświadomionych ekologicznie, a jednak coś takiego się zdarza. Jakość wody w Wiśle w tym miejscu jest odrażająca. Oprócz tego wejście do wody to... mozaika ze szkła: brązowego, białego i zielonego. Liczyłem, że w Warszawie będzie można fajnie popływać, a tu taki hardcore. Zdumiewający kontrast.
Po powrocie z Antarktydy kolejnym celem będzie dokończenie Odysei Wiślanej?
Zatrzymaliśmy się na razie w Annopolu, a dodatkowo zrobiliśmy dwa odcinki - wspomniany odcinek z Dęblina do Kępeczek oraz z Warszawy do Modlina. Musimy uzupełnić luki: wrócić do Annopola i dopłynąć ok. 90 km do Dęblina. Potem z Kępeczek do Warszawy. Przepłynąć przez Warszawę. I dalej płyniemy od Modlina. Mamy już ustalone, że na początku maja pojedziemy z rodzinami na 7-8 dni i będziemy dzień po dniu płynąć, żeby tę akcję przyspieszyć. Na razie nie wiem, kiedy uda nam się zakończyć Odyseję. Trochę ta nazwa została źle dobrana (śmiech). Ale ma to też swoje dobre strony. Im dłużej trwa projekt, tym dłużej możemy o tym mówić - jaka jest woda w Wiśle, co do niej wpływa. Nasza świadomość i wiedza o tej rzece stale rośnie.
Na koniec: czego Ci życzyć tuż przed wielkim wyzwaniem?
Żebyśmy lamparty morskie spotykali tylko na lodzie! Tam nie są takie szybkie.
ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot w nowej roli. Został wydawcą WP SportoweFakty