Kajetan Kajetanowicz: Kajtuś, jedź sobie powoli

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Wiem, że pana trening jest bardzo skomplikowany. Że poza wysiłkiem fizycznym poddawany jest pan także innym próbom. Na czym dokładnie to polega?

Każdy trening jest inny. Jednego dnia wszystko mnie boli, innym razem więcej czasu poświęcam na skupienie i koncentrację. Na wysokim tętnie rozwiązuję zadania umysłowe, na przykład odejmuję od stu kolejne 3,2. Często jakaś dyscyplina sportu wymaga mistrzostwa w jednej, konkretnej rzeczy, a u mnie jest inaczej. W samochodzie rajdowym przy wysokim tętnie i temperaturze muszę oceniać przyczepność, która bardzo szybko się zmienia, wyczuwać, z jaką siłą hamować, ile dodawać gazu, ile skręcać kierownicą, wyczuwać poślizg mięśniami głębokimi, a jednocześnie słuchać tego gościa po prawej stronie.

Dużo gada?

Na Rajdzie Korsyki na jednym odcinku mieliśmy zapisanych 3500 komunikatów, które musiałem przyjąć przez 28 minut. Pilot wszystkiego też nie mówi, wiele rzeczy muszę czytać sam i błyskawicznie je przetwarzać. Rajdy przeczą teorii, że facet nie ma podzielnej uwagi. Każdego dnia uczę się nawet sposobu patrzenia na drogę. Ktoś powie, że to proste, bo trzeba patrzeć na zewnętrzną zakrętu, bo tam jest wyjście, wcześniej można otwierać przepustnicę i wcześniej dodawać gazu, ale to jest łatwe tylko w założeniu. Dochodzi psychika. A jeśli ktoś miał wcześniej wypadek, to nie jest w stanie patrzeć na zewnętrzną, bo ma sobie automatyczną blokadę. Musi z tym walczyć za każdym razem, bo umysł podpowiada, by nie patrzeć w tamto miejsce.

Gra pan w szachy?

Nie mam czasu.

W scrabble?

Nie, ale gry typu "memory" to nawet część mojego treningu. Nie jestem w tym dobry, ale nie muszę być we wszystkim najlepszy. Te wszystkie szczegóły, które robię z trenerem, mają sprawić, żebym był najlepszy w samochodzie rajdowym. W "memory" gramy na wysokim tętnie, trener najpierw mnie męczy, a później ma już porozkładane te wszystkie obrazki i rywalizuje ze mną choćby po to, żebym nie wkurzał się na swoje porażki. Mam się niczym nie przejmować, tylko samemu jak najszybciej rozwiązywać zagadkę. Ma mnie nie obchodzić to, że jestem w połowie, kiedy trener już kończy zadanie.

Dlaczego?

Nikt nie lubi przegrywać, ale czasami trzeba umieć się z tym pogodzić. Jeśli nie umiesz przegrywać w rajdach, to szybko wypadniesz z drogi. Zwycięzcy są na mecie, musisz do niej dojechać. Jest wiele dyscyplin, w których trudno nie ukończyć startu, u nas to łatwe. Złość sportowa jest fajna, ale trzeba znać jej granice. Co innego chęć rywalizacji - tutaj nakręcam się każdego dnia. Cokolwiek robię, to się ścigam. Głupio zabrzmiało? No może nie ścigam się w piciu herbaty.

A alkoholu?

Nie pijąc, stawiasz na samodyscyplinę, chcesz się nieustannie poprawiać i to sprawia, że jesteś coraz lepszy. Dzisiaj przy śniadaniu o tym myślałem. Nie mogę mówić, że nie piję alkoholu, bo ja po prostu nie lubię go pić. Trzeba się chwalić prawdziwymi wyrzeczeniami.

To z czego pan zrezygnował?

Lubię jeść, uwielbiam. Moja babcia ważyła ponad sto kilogramów. A ja ze sobą walczę.

Słodycze?

Nie, tłuste i smażone rzeczy. Kiedyś codziennie jadłem frytki. Nie pamiętam takiego dnia między 13 a 18 rokiem życia, kiedy nie jadłbym frytek. Sam je sobie robiłem, wielki gar ziemniaków kroiłem.

To dlatego na początku kariery wchodził pan w kombinezonie rajdowym do sauny?

W tym przypadku chodziło o przyzwyczajenie się do pracy "na mokro". Ale już tego nie potrzebuję i nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Nie dekoncentruje mnie to, godzę się z tym, ale przed założeniem kombinezonu i tak, jak dziecko, całe swoje ciało pudruję. Jeśli startuję w rajdzie na Sardynii, Cyprze, w Turcji, gdzie w kombinezonie spędzam 16 godzin dziennie, to jestem mokry cały czas i po kilku dniach ciężkiej pracy mógłbym mieć problemy ze skórą. Nasza bielizna to jest nomex, nie żadna wygodna bawełna, tylko materiał, który ma pomóc nie poparzyć się w przypadku pożaru. Nie jest to wygodne, a w aucie jest jakieś 65 stopni Celsjusza. Kiedy zakładasz na siebie kominiarkę, kask, rękawiczki, to po piętnastu minutach jesteś mokry, jakbyś wyszedł z basenu. Nie jest to zbyt estetyczna praca.

To sport indywidualny czy zespołowy?

Oczywiście, że zespołowy. Jest lider, którym jest kierowca, ale pilot także jest szalenie ważną osobą w samochodzie. Oprócz tego, że ma być dobry w tym, co robi, jest też niesamowitym psychologiem, wie, czego potrzebuje jego partner. Maciek Szczepaniak sam siebie nazywa sekretarką, ale to umniejsza jego rolę. Ma naprawdę bardzo odpowiedzialne zadanie. Oddaje mi swoje życie, ale także ja oddaję swoje jemu. Jesteśmy czymś więcej niż małżeństwo. A wspiera nas też cały zespół ludzi, bez których nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

Kiedy pilot mówi, żeby skręcać w lewo, a pan widzi, że droga prowadzi w prawo, to komu pan ufa?

Sobie, wtedy go nie słucham. Czasami jest czas na reakcję, czasami nie ma. Czasami to zakręt widoczny, czasami za szczytem. Zresztą, kiedy pilot dyktuje "6", czyli bardzo szybki, a za szczytem okazuje się, że jest "2", to przy dużej prędkości nie do końca ma znaczenie, w którą jest stronę.

Często wynikały z tego kłótnie? Często miał pan pretensje?

Nie, zmiany pilotów wynikały raczej z wzajemnego wypalenia. Jestem trudny we współpracy. Teraz nam się dobrze współpracuje, ale jestem wymagający. W ogóle - w relacjach z ludźmi. Jestem indywidualistą. Niby często patrzę na uczucia innych i są dla mnie ważne, ale - jak to się mówi - sprawiedliwość sprawiedliwością, ale racja jest po mojej stronie.

Co to znaczy, że jest pan trudny?

Słucham ludzi, nie jestem zakleszczony w swoich myślach, oczekuję sugestii. Jesteśmy zespołem profesjonalistów, więc korzystam z wiedzy wszystkich, którzy są blisko. Mam jednak świadomość, że biorę odpowiedzialność za wynik, za wszystkich, a to sprawia, że najważniejsze decyzje podejmuję sam. Słucham jednak rad i zdarza się, że kiedy nie mam racji, trochę zmieniam podejście do jakiejś sprawy.

Kabina samochodu rajdowego jest trochę jak męska szatnia? Bywa ostro?

Jest czas na przekleństwa, ale tylko w przypadku, kiedy wydarzyło się coś bardzo trudnego. Jak wróciliśmy właśnie z dalekiej podróży, to bluźnię. Tyle że to raczej przecinek, a nie wiązanka. Spontaniczne przekleństwo daje Maćkowi sygnał, że tu byliśmy bardzo blisko końca. Choć on to sam przecież czuje znacznie wcześniej.

Jest pan w Polsce marką? Kojarzy się pan gospodyniom domowym z rajdami, z sukcesem?

Nie mnie oceniać, ale myślę, że z każdym rokiem rośnie w nas świadomość rozpoznawalności. A to jeszcze bardziej napędza mnie do pracy i czuję większą odpowiedzialność. Wyniki idą w parze z tym co dokoła, ale to dlatego, że nigdy nie tracę koncentracji na tym, co naprawdę ważne.

Jest pan próżny?

Z rajdów wyniosłem mnóstwo pokory. Ale mam wrażenie, że mówiąc o sobie, często mówi się to, co chciałoby się widzieć, a nie do końca jest prawdą. Trzeba byłoby sprecyzować pytanie. Puchary oddawałem i oddaję na aukcję, część jest na strychu, część w garażu u ojca. Kiedyś bardzo bagatelizowałem sprawę nagród, mówiłem, że są nieważne, dlatego oddaję je sponsorom. A to nie tak, nie chciałem opowiadać, że się dla mnie nie liczą, ale wiedziałem, że większą radość sprawią komuś innemu. Zwyczajnie - wolę się skupić na kolejnych startach, kolejnych rywalach, a splendor zostawiam tym, bez których nie mógłbym niczego osiągnąć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×