"Zajechał nam drogę". Nowe szczegóły po wypadku Polaków

Materiały prasowe / Energylandia Rally Team / Na zdjęciu: Michał Goczał
Materiały prasowe / Energylandia Rally Team / Na zdjęciu: Michał Goczał

Michał Goczał i Szymon Gospodarczyk dachowali na trzecim etapie Rajdu Dakar. Załoga Energylandia Rally Team wpadła w tarapaty po zderzeniu z rywalem. - Wysłaliśmy mu mnóstwo sygnałów o tym, że będziemy wyprzedzali, żeby nas przepuścił - mówi Goczał.

Jeśli szukać pozytywów po trzecim etapie Rajdu Dakar, to Eryk Goczał i Oriol Mena wciąż prowadzą w klasyfikacji Challenger. Załoga Energylandia Rally Team zajęła w poniedziałek drugie miejsce z niewielką stratą do zwycięzców. Tuż za nimi na trzecim miejscu uplasowali się ojciec Eryka, Marek Goczał wraz ze swoim pilotem Maciejem Martonem.

Właśnie te dwie polskie załogi są na prowadzeniu w Rajdzie Dakar w klasie Challenger. Przewaga Eryka nad jego tatą wynosi obecnie 15 minut i 47 sekund. Trzeci są Amerykanie Mitchell Guthrie oraz Kellon Walch.

Nieco większą stratę zanotowali Michał Goczał i Szymon Gospodarczyk którzy po kontakcie z innym samochodem mieli problemy z układem kierowniczym i dachowali, po czym musieli naprawiać samochód. - Niestety, to nie był dla nas szczęśliwy etap. Na wydmach mieliśmy małe problemy, ale one okazały się niczym w porównaniu do tego, co stało się później - opisał zdarzenie kierowca Energylandia Rally Team.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: gola zapamięta do końca życia. Co tam się stało?!

- Około 60 kilometrów przed metą dojechaliśmy do innego samochodu. Wysłaliśmy mu mnóstwo sygnałów o tym, że będziemy wyprzedzali, żeby nas przepuścił. Kiedy wydawało nam się, że nas przepuszcza, on zajechał nam drogę i w niego uderzyliśmy. Uszkodziliśmy drążek kierowniczy. Wymieniliśmy go, ale po chwili okazało się, że wahacz był pęknięty i po kilku kilometrach dachowaliśmy. Dojechaliśmy do mety uszkodzonym samochodem. Liczę na to, że nie wszystko jeszcze stracone. Od wtorku zaczynamy odrabianie strat - dodał Michał Goczał, który spadł na jedenaste miejsce w "generalce".

Trzeci etap rajdu prowadził z Al Duwadimi do Al Salamiya. Jak do tej pory był to najdłuższy etap Rajdu Dakar 2024, jako że dojazdówka miała długość 295 kilometrów, a odcinek specjalny aż 438 kilometrów. Była to pierwsza część etapu maratońskiego. Mechanicy mieli tylko dwie godziny na pracę nad samochodami, następnie trafiły one do parku zamkniętego.

- Trzeci etap był naprawdę trudny. Zwłaszcza wydmy, które znajdowały się w okolicy połowy odcinka specjalnego. Można powiedzieć, że to były piaskowe góry wielkości wieżowców. Na niektóre musieliśmy podjeżdżać po kilka razy. Myślę, że zyskaliśmy tam dużo czasu. Niestety na ostatnich kilometrach musieliśmy się wrócić, bo nie zebraliśmy jednego z waypointów. Nadal jednak prowadzimy, więc we wtorek ciśniemy dalej! - zaznaczył Eryk Goczał.

- Bardzo trudny etap. Porównałbym go do tego pierwszego. Po drodze mieliśmy ogromne wydmy. Wydawało się, że nie da się przez nie przejechać. Widziałem, że Michał próbował kilka razy i mu się nie udawało. Później były same kamienie, przebiliśmy koło, straciliśmy tam jakieś cztery minuty. Jesteśmy na mecie i to jest najważniejsze. Widziałem, że Michał niestety miał problemy, ale na szczęście sobie z nimi poradzili i są już na mecie - podsumował Marek Goczał.

We wtorek na zawodników czeka druga część etapu maratońskiego, która poprowadzi z Al Salamiya do Al-Hofuf. Dojazdówka będzie jeszcze dłuższa, bo wynosiła będzie aż 332 kilometry, natomiast krótszy będzie sam odcinek specjalny. Wyniesie "zaledwie" 299 kilometrów.

Czytaj także:
- Koszmar. Nowe informacje na temat Hołowczyca
- Fatalny wypadek na trasie Dakaru. Reanimacja motocyklisty

Komentarze (0)