Dakar 2016 zaczęliście od kapitalnego piątego miejsca na prologu. Szło dobrze, aż przyszedł piąty etap. Co stało się na tym feralnym 28. kilometrze?
Marek Dąbrowski: Skrzynia biegów kompletnie nam się rozleciała. Nic nie dało się zrobić. Wymiana trwała bardzo długo, staliśmy ponad siedem godzin. Z powrotem ruszyliśmy na trasę o godzinie szóstej. Przed nami było czterysta kilometrów, a o 8:15 robi się ciemno. W dodatku wieczorem zaczynały się burze. Zamiast dróg już były rzeki, więc ciężko było dojechać do mety, ale jakimś cudem się udało. Trochę musieliśmy kombinować, zmieniać trasę, pod koniec uciekaliśmy przed kolejną burzą, więc jechaliśmy w nocy 170 na godzinę. Gdybyśmy przed nią nie uciekli, nie dojechalibyśmy do mety.
Co czuliście walcząc przez siedem godzin o powrót do ścigania?
- Nie da się tego opisać. Czekaliśmy na jakąkolwiek możliwość dalszej jazdy, a godziny strasznie się ciągnęły. Ciężko mi o tym mówić, nie jest to nic miłego.
Jak czujecie się po kolejnym etapie?
- Trochę lepiej. Wyprzedziliśmy na trasie 55 samochodów. Startując z 99. miejsca ukończyliśmy etap na 29. miejscu. Udało nam się dobrze przejechać odcinek i sporo odrobić.
W jakim stanie jest wasz samochód?
- Jest bardzo zmęczony. Był złożony na szybko na pustyni, a to był etap maratoński. Wiele rzeczy wymaga teraz wymiany, mechanicy nad tym pracują.
Spadliście w klasyfikacji z powodu awarii, ale nie poddajecie się.
- Te godziny walki o powrót do ścigania to były bardzo trudne chwile. Na Dakar czeka się i przygotowuje cały rok, nawet nasze starty w Mistrzostwach Świata to przygotowania do Dakaru. Ale walczymy dalej, przecież na Dakarze sama meta to duże wyzwanie i jej osiągnięcie jest zawsze sukcesem. Chcemy na niej być. Ścigamy się od lat, wcześniej na motocyklach, teraz samochodem. Jesteśmy sportowcami, nie poddajemy się. Walczymy do końca.