47-latek z Kalifornii ma mnóstwo zagorzałych fanów i jeszcze więcej zdeklarowanych wrogów. Przez swoją arogancję i niewyparzony język większość kolegów po fachu odwraca głowę i udaje, że go nie widzi, kiedy pojawia się w parku serwisowym. Robby Gordon mocno zapracował sobie na opinię "czarnego charakteru", ale na trasie tegorocznego Rajdu Dakar był zadziwiająco spokojny. Nie jechał w czołówce, nie wywoływał skandali swoimi wypowiedziami i pewnie nikt nie wspomniałby o nim słowem, gdyby nie ostatni dzień Dakaru.
Zapłacił za własną głupotę
Dla Gordona był to jedenasty Dakar w karierze. W debiucie w 2005 roku został pierwszym Amerykaninem, który wygrał etap w Dakarze. Cztery lata później stanął na podium i wiele wskazywało, że w niedalekiej przyszłości może stanąć na najwyższym stopniu podium. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia Kalifornijczyka o zwycięstwie. Konkurencja była coraz mocniejsza, a Gordon z roku na rok osuwał się w klasyfikacji generalnej rajdu.
Przed ostatnim etapem tegorocznego Dakaru zajmował miejsce w trzeciej "10", ale jechał do końca. Ukończenie najtrudniejszego rajdu świata również jest dużym osiągnięciem. Gordon przejechał ostatni odcinek specjalnym i do mety pozostało mu zalewie 300 km tzw. dojazdówki. Amerykanin do mety jednak nie dotarł. Zmierzając do Rosario zaliczył jeden z najbardziej absurdalnych wypadków w historii rajdów terenowych.
Gordon zbliżył się do swojego samochodu serwisowego, ponieważ członek zespołu miał mu coś do przekazania. Nie wiadomo, dlaczego kierowcy nie zatrzymali się na kilka sekund, tym bardziej że czas pokonania dojazdówki nie miał żadnego wpływu na końcowe wyniki. Człowiek z czarnego Hummera H2, nieprzypięty pasami w końcu wypadł przez okno auta. Tego, co wydarzyło się chwilę później, nie ma na filmie. Hummer rolował dziewięć razy, a mężczyzna, który wypadł przez okno złamał nogę w czterech miejscach oraz sześć żeber. Na szczęście przeżył.
Gordonowi nic się nie stało, ale do Rosario nie dotarł. Jego nazwisko zostało wykreślone z wyników Dakaru, a sam kierowca praktycznie zapadł się pod ziemię. Milczy jego konto na Twitterze, próżno szukać jakiegokolwiek komentarza na Facebooku, czy stronie internetowej.
Po tym, jak film z wypadku zespołu Gordona opanował internet, coraz częściej słychać głosy domagające się zakazania Gordonowi startów w Dakarze. Mówi się nawet o dożywotnej dyskwalifikacji, ponieważ to nie pierwszy taki wybryk Amerykanina w karierze.
Oszust z niewyparzonym językiem
W czerwcu ubiegłego roku podczas zawodów Baja 500, jadąc z dużą prędkością, potrącił kibica. Również w tym przypadku skończyło się tylko na strachu. O ile wtedy można mówić o nieszczęśliwym wypadku, to w pełni świadome działanie Gordona podczas Rajdu Dakar w 2012 skończyło się jego dyskwalifikacją.
Aby zyskać przewagę nad kierowcami jadącymi autami Mini, które dominowały w Dakarze, zamontował w swoim Hummerze system umożliwiający spuszczanie powietrza z opon bez wychodzenia z samochodu. Na wydmach, gdzie większe ciśnienie opon przeszkadza, takie urządzenie pozwala zyskiwać cenny czas. Kierowcy Mini zaprotestowali, a sędziowie postanowili zdyskwalifikować Amerykanina za stosowanie nielegalnego systemu.
Wściekły Gordon mówił później, że za kierownicą Mini, którymi jechali jego najgroźniejsi konkurenci Stephane Peterhansel i Nani Roma (także Krzysztof Hołowczyc) zasiadają "dziewczynki". - Robby za dużo mówi. To chyba z żalu bo został złapany na oszustwie - odpowiadał Hołowczyc.
Gordon od dawna jest na cenzurowanym organizatorów Rajdu Dakar. Sprawa jego niedawnego wypadku jest przez nich analizowana i prawdopodobnie zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje. Dakar 2016 może się okazać ostatnim dla szalonego Kalifornijczyka.