Tegoroczny Rajd Dakar odbywał się na terenie ledwie jednego państwa. Z organizacji imprezy wycofali się bowiem Boliwijczycy, a Argentyna nie graniczy z Peru, które było skłonne gościć najlepszych kierowców na świecie. Już wcześniej z imprezy zrezygnowało Chile czy Ekwador.
Dalsza przyszłość Dakaru w Ameryce Południowej stoi pod znakiem zapytania, bo organizatorzy rajdu nie wyobrażają sobie sytuacji, w której ten odbywa się tylko na terenie jednego państwa.
- W tej chwili nie jestem w stanie przewidzieć przyszłości Dakaru. Nie mogę mówić o rzeczach, o których nie wiem. Chciałbym powiedzieć, gdzie wylądujemy w roku 2020, ale tego nie wiem - powiedział Etienne Lavigne, dyrektor Dakaru.
Dlatego też coraz głośniej mówi się o powrocie Dakaru do Afryki. Ostatnia edycja rajdu na tym kontynencie odbyła się w roku 2007. Kolejna została odwołana, bo organizatorzy nie byli w stanie zapewnić odpowiedniego bezpieczeństwa rywalizującym załogom.
- Dopełnienie formalności związanych z takim wydarzeniem w tak krótkim okresie rodzi spory ból głowy. Gdybym co roku musiał organizować Dakar w ledwie kilka miesięcy, to zmieniłbym pracę. Bo to rodzi ogromną presję. Dla mnie idealna była edycja z 2018 roku. Trzy kraje, trzy różne krajobrazy. To gwarantowało różnorodność trasy, mogliśmy zaskoczyć kierowców - wyjaśnił Lavigne.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar to wyzwanie dla nadludzi. "Chylę przed nimi czoła"
Francuz nie ukrywa, że w takich krajach jak Argentyna czy Chile zmieniła się sytuacja polityczna, przez co spadło zainteresowanie dalszym wykładaniem środków na organizację Dakaru. Również Peru powątpiewa w dalszy sens goszczenia u siebie najtrudniejszego rajdu świata.
- Jesteśmy pod presją czasu, jeśli chodzi o rok 2020. Jeśli nie uda się odwrócić sytuacji, to będziemy musieli zmienić kierunek organizacji rajdu. Nie możemy sobie pozwolić na taką sytuację, jaka miała miejsce w ostatnich miesiącach - podsumował Lavigne.