Rio 2016. Z daleka widok jest piękny

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut
"Kolego, przynieś dwa piwka"

Wolontariusze nie pomagają. Na dziesięciu maksymalnie jeden ma nad identyfikatorem dumną plakietkę: "I speak English". Tubylcy w swoim narzeczu mówią dużo i chętnie. Tym więcej i tym chętniej, im bardziej pokazujesz im, że ni w ząb nie rozumiesz. Wychodzą z założenia, że pewne kwestie da się wytłumaczyć bez wspólnoty języka.

Patentu próbujemy w jednej z knajpek przy Copacabanie. "Kolego, przynieś dwa piwka!" wykrzyczane w kierunku kelnera o dziwo działa bezbłędnie.

Ta Copacabana to w ogóle dziwne miejsce, o dwóch obliczach. Inne gwiazdy świecą tam za dnia, a inne nocą. Rankiem królują sportowcy, turyści i plażowicze. Krótkie spodenki, piłka, bikini. Po zmroku materiału na ludzkich ciałach jest jeszcze mniej, bo teren przejmują królowe nocy. Nęcą i patrzą przez ulicę szeroką jak rzeka.

Wybuchowe igrzyska

Podczas igrzysk olimpijskich w Rio często coś wybucha. Są to głównie porzucone plecaki, takich eksplozji było już kilkanaście. Bo środki bezpieczeństwa są i ich nie ma.

Na każdym rogu stoi wojsko, ale przy odrobinie szczęścia można wejść właściwie wszędzie. Z Andym Murrayem spacerowaliśmy aleją przeznaczoną tylko dla sportowców, Tomasza Majewskiego podczas konkursu dyskoboli jeden ze stewardów wepchnął do mixed-zony, byliśmy już w loży dla Rodziny Olimpijskiej, a kilka dni wcześniej tylko przypadkowy pracownik powstrzymał nas przed wkroczeniem na teren Parku Olimpijskiego przez dziurę w płocie.

Czujemy się jednak bezpiecznie. Wszak dzielnica Barra, gdzie rozgrywana jest większość olimpijskich konkurencji, to trochę miasto w mieście. Bogata część Rio, gdzie bloki mieszkalne zgrupowane są w zamknięte kondominia, do których obcy nie mają wstępu.

U stóp Chrystusa

A za płotem inne życie. Wystarczy pojechać na północ i wstąpić na Sambadromo, gdzie rywalizują łucznicy, a w tle za tarczami widać malowniczą ścianę faweli, szerokim gestem błogosławionych przez Chrystusa Wyzwoliciela. Tam wojskowych jest więcej niż gdziekolwiek indziej, a bramy do olimpijskiego obiektu broni transporter.

U stóp Chrystusa byliśmy, plamę faweli na sercu Rio widzieliśmy więc z góry. Na szczyt dotarliśmy dzięki prywatnej firmie autobusowej. Pojazd zmienialiśmy trzy razy, za każdym razem trzeba było odwiedzić kolejkę do kasy. Grunt, że zapowiadana cena się zgadzała. Naganiacz krzyczący: "my friends, come with me" okazał się przedsiębiorcą uczciwym.

Igrzyska dwóch krajów

Te igrzyska są jakby rozciągnięte na granicy światów. Rozbite między dwie Brazylie. Bogatą i sytą, gdzie kryzys ekonomiczny nie dotarł, boiska piłkarskie świecą pustkami, a niedzielnym przedpołudniem brzuchaci panowie w wieku średnim grają w tenisa. A także tą biedną, rozkochaną w atletach i prostej codzienności, gdzie nikomu się nie spieszy, a sport to jedyna ścieżka do lepszego życia.

Te dwa światy łączy jedno. Igrzyska dzieją się obok nich, biegną własnym rytmem. Żadnego z nich olimpijskie święto nie odmieni.

Kamil Kołsut z Rio de Janeiro

* tytuł artykułu za filmem pod tym samym tytułem w reżyserii Wilhelma Sasnala i Anny Sasnal


Zobacz wszystkie korespondencje z Rio de Janeiro -->

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×