"Jak zaczynają pić, to już na całego". Słynny trener o pracy w Japonii

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk

Jones miał kłopoty z ugrzecznionymi Japończykami. Są pracowici i posłuszni, jednak na boisku wymagał od nich łobuzerstwa. - Z tym był czasami problem - nauczyć ich, że rywala trzeba zniszczyć. Zakorzenione zwyczaje są nie do pokonania. Ta ich grzeczność nie sprawdza się na boisku - mówił.

Kłopoty nawet na siłowni

Mama Jonesa jest Japonką, trener ma także żonę z Japonii, znał nieco tamtejszy język, co mu pomagało w pracy. Jednak od zawsze uważał się za Australijczyka, to była jego ojczyzna. Wydawało mu się, że rozumie psychikę Japończyków, ale tylko mu się wydawało.

Jones podkreślał, że oni od drugiej wojny światowej uczeni są zbiorowej pracy i wysiłku, który pomaga osiągać im sukces. - Nie mogłem wyjść do niech i powiedzieć im, że mają ostro trenować, bo to sprawdza się w pracy, ale nie w kadrze - opowiadał.

Mają problemy od zawsze z tym samym - z improwizacją. Kiedy kazał im się nauczyć zagrywek, wszyscy wkuli to na pamięć, ale jak ich nauczyć kreatywności? Sytuacja podczas meczu się zmienia, w takich sytuacjach wszystko się sypało. Takich kłopotów napotykał sporo. - Oni na przykład nie potrafili rywalizować na siłowni, żeby nie zawstydzić kolegi z zespołu. Myśleli: ja podniosłem 50 kg, mogę więcej, ale lepiej nie, żeby koledze nie zrobiło się głupio, bo on może tylko 40 kg. Jak ich trenować? - śmiał się Jones.

Trzeba było stworzyć konkurencję w kadrze, zmusić ich do tego, żeby czasami przestali się poklepywać po plecach. Trener opowiadał, że ta grupa grzecznych i uśmiechniętych mężczyzn od początku go irytowała. Nie mieli warunków fizycznych, nie mieli utartych schematów. - Czekało mnie ciężkie zadanie, ale jak widać wszystko się da - wspominał Jones.

Jego pracę zahamowała osobista tragedia. Doznał udaru mózgu, spędził 1,5 miesiąca w szpitalu. Cudem wrócił do pełnej sprawności, choć jakiś czas miał sparaliżowaną lewą część ciała. - Lekarze nakazali mi zwolnić. Nie musieli mi tego mówić, sam czułem, że trzeba zwolnić.

Odchodzi na starość

Wszystkie miłe słowa o Japończykach nie zmieniły jego postanowienia. - Po Pucharze Świata odchodzę - zakomunikował zaskoczonym dziennikarzom. Został nowym trenerem zespołu z RPA, Stormers.

Zdradził drugą stronę pracy z Japończykami. - Nie mają odpowiedniej ambicji, żeby walczyć o najwyższe cele. Po udarze odpuściłem, ale brakuje mi jednak adrenaliny, tej codziennej walki o najwyższe cele. W Japonii tego nie znajduję. Zrobiło się to już frustrujące.

Nie był w stanie przeskoczyć faktu, że w Japonii rugby będzie zawsze sportem niszowym. Takie sukcesy jak wygrana z RPA niczego nie zmieniły. - I nie zmienią, nawet jakbyśmy wygrali całe rozgrywki. Pracowałem ciężko kilka dobrych lat, ale pora zmienić otoczenie. Zostawiam kadrę w lepszej sytuacji niż była, kiedy zaczynałem. Nie zapominajcie, że choć jestem związany z Japonią, w środku nie przestałem być Australijczykiem.

Przypomniał też, że robi się coraz starszy. Praca wśród ludzi lepiej rozumiejących jego ukochaną dyscyplinę pozwoli mu odetchnąć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×