Paweł Fajdek: To nie głowa, to klątwa

- Zbudowała całą swoją karierę na przyjaźni z Kamą, co generalnie było medialną pierdołą - mówi o zachowaniu Anity Włodarczyk trzykrotny mistrz świata w rzucie młotem, Paweł Fajdek.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Paweł Fajdek Newspix / Adam Starszyński / Na zdjęciu: Paweł Fajdek

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Jest pan samcem alfa?

Paweł Fajdek: W środowisku sportowym staram się być przewodnikiem, próbuję podpowiadać, dowodzić, organizować czas. Ale w domu jest inaczej. Tam muszę się dostosowywać do życia, w którym jestem gościem. Moje dziewczyny żyją same, a ja jestem tylko dodatkiem na te kilkadziesiąt dni w roku.

Jednak swoją partnerkę przekonywał pan do siebie nie znosząc sprzeciwu - kiedyś nawet zabrał ją pan ze spotkania z koleżankami zamykając w bagażniku samochodu.

W tamtym momencie rzeczywiście musiałem podjąć zdecydowane kroki, ale dzisiaj potrafimy się z tego śmiać. Sandra zawsze miała na mnie dziwny wpływ, bo jej ulegałem. To miłość mojego życia, a uczucia mogą zmienić największego twardziela. Mamy córeczkę, w domu bywam rzadko i rodzina musi sobie radzić beze mnie - dziwne byłoby, gdybym próbował dalej rządzić.

Podobno przy dzieciach jest pan zupełnie inny i nawet znajomi pana nie poznają?

Sam dziwię się, skąd biorę tyle energii do zabawy z dzieciakami. Na wyjazdach wakacyjnych rzeczywiście jestem fajnym wujkiem dla wszystkich wokół. Może przez wygląd, posturę - dzieci mnie się słuchają. Rodzicom się pyskuje, zrobi smutną minkę, żeby mamie serce zmiękło, a u mnie jest tak, że super się bawimy, potrafię o wszystko zadbać, ale jak wujek mówi, że "nie", to "nie". Dzieci pozwalają mi też realizować marzenia z mojego dzieciństwa.

To znaczy?

W ich wieku nie miałem takich zabawek, takich możliwości. Wie pan, jak to jest - kupię coś fajnego dziecku, ale przecież sam też sprawdzę, jak działa. To są takie fajne, luźne momenty, które spędzimy razem. Zawsze uwielbiałem dzieci, a dzieci uwielbiały mnie. Bardzo szybko chciałem zostać ojcem, bo sam jestem dużym dzieckiem. Chcę mieć z córką bliską relację, rozumieć ją, wspierać. Nie wyobrażam sobie, żebym zaczął myśleć o rodzinie po pięćdziesiątce. Ale wiem, że wychowanie nie polega tylko na zabawie.

Uczestniczy pan w wychowaniu?

Laila ma trzy i pół roku, a już jest bardzo samodzielna. Dwa dni temu sama wykąpała się pod prysznicem, wytarła, ubrała i uczesała. Dziwne, jak na takiego malucha. Ma swoje humory, pokazuje, że ma też swoje zdanie i to trzeba uszanować. Chcemy dać jej swobodę, stawiając granicę tam, gdzie potrzeba. Jeśli nie chce się przytulić, jeśli nie ma ochoty rozmawiać, albo nie chce oglądać takiej bajki - to jest jej sfera życia, może decydować. Jeżeli mówimy, że ma iść spać, to ma iść spać, bo sama może jeszcze nie wiedzieć, ile znaczy dla niej odpoczynek.

Nie ma pana w domu przez trzysta dni w roku. Da się tak zbudować zdrowy związek?

Za bardzo nie wiem, co to znaczy "zdrowy". Całe życie jestem w rozjazdach i ciężko mi określić, czy ciągłe pretensje o to, że mnie nie ma, są w porządku czy nie. Rozumiem kobietę, że chciałaby mieć blisko swojego mężczyznę, że dziecko choruje, a ona jest sama i musi jeszcze pójść do pracy. Że nie ma jej kto pomóc, a ja jestem na drugim końcu świata. Ale oczekuję też zrozumienia dla mojej pracy. Taką drogą postanowiłem iść, a Sandra zdecydowała się iść ze mną, więc musi się dostosować. Czasami zabieram dziewczyny ze sobą na zgrupowania, na zawody, chcę, żeby były blisko, ale myślę, że kiedy między mną a Sandrą iskrzy, to jest dobrze, a jak przestanie iskrzyć, to będzie pierwszy znak, że dzieje się coś złego. Na razie nie mamy ślubu, może boję się rozwodu. Bardzo wielu sportowców się rozwodzi, pobierają się, nie ma ich w domu, a później jest tylko kłopot. Najważniejsze jest uczucie.

Tęskni pan? Dzwoni?

Rozstania nigdy nie sprawiały mi wielkich trudności. Dzwonię, dostaję zdjęcia, szybko odnalazłem się w nowej sytuacji, bo przecież przez lata pakowałem się, zostawiałem całą rodzinę i znikałem. Sandra ma inaczej - kiedy pierwszy raz zostawiliśmy córkę pod opieką dziadków na 72 godziny, skończyło się na stu telefonach, relacji zdjęciowej i łączeniach video. To był wielki stres, że dwuletnie dziecko zostało na tak długo bez mamy. Mnie też kiedyś mocno ukłuło - kiedy usłyszałem od córki: "Tato, nie jedź". Zostałem dłużej, miałem wyjechać o 16, a wyruszyłem po 21, kiedy położyłem ją spać. Dojechałem na obóz w środku nocy, nie wyspałem się, ale było warto. Dziecku łatwiej wytłumaczyć rano, że tata wyjechał do pracy, niż patrzeć, jak maluch po południu pakuje się do torby i oznajmia, że też jedzie. Tęsknię zawsze, ale jakoś to znoszę. Za Sandrą też tęskniłem, ale wyjeżdżałem i swoje się nacierpiałem. Śmieję się, że skoro ja znosiłem dwanaście lat męki bez niej, teraz ona musi odcierpieć swoje dwanaście lat i wtedy zaczniemy normalne życie.

Te trzysta dni sprawia, że czuje się pan czasami samotny?

Już nie. Czułem się samotny, kiedy zostawiłem rodzinę, przyjaciół i wyjechałem do Poznania do obcego człowieka, trenera Czesława Cybulskiego, żeby walczyć o marzenia i realizację planów. To była przemyślana decyzja - moja i mojej trenerki Joli Kumor. Tak bardzo zależało jej na tym, żebym osiągnął sukces, że sama mi to zaproponowała - to pokazuje, jaką jest wyjątkową kobietą. Tęskniłem dwa, trzy lata, później było już łatwiej, bo trochę się dorobiłem i mogłem wsiąść w samochód i przyjechać do domu za każdym razem, kiedy miałem na to ochotę. Wcześniej finansowo nie układało się najlepiej. Zdecydowałem się na samotność, żeby być najlepszym, a później frustrowało mnie to, że nie wszyscy rozumieją moje życie. Kiedy przyjeżdżałem do domu, żeby odpocząć psychicznie, rodzice mieli pretensje, że spędzam z nimi za mało czasu, że za mało rozmawiamy, że niepotrzebnie tak często spotykam się z Sandrą czy kumplami, zamiast z nimi posiedzieć.

Anita, że tak powiem - nie jest zbyt koleżeńska. Znałem ją jeszcze, zanim została mistrzynią, i miałem wyrobione zdanie, więc historia z tego roku z jej obrażeniem się na memoriał Kamili Skolimowskiej bardzo mnie rozbawiła. Ludzie mogli zobaczyć, jaka jest.


W pana książce "Petarda" tego domu mi trochę mało. Co pan z niego wyniósł?

Nie ma rodzin idealnych, a jeśli są - to udawane, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Oczywiście, że z rodzicami nie zawsze się zgadzałem, oczywiście, że kłócili się między sobą. Jak wszyscy - różnica może być tylko taka, że dla niektórych sprzeczka, o której warto wspominać, dotyczy butelki mleka w lodówce, a dla innych to dopiero bójka. Z domu wyniosłem na pewno świadomość tego, że trzeba pracować. Chcesz coś? To zarób. Zbierałem ogórki, jeździłem z tatą pomagać w różnych robotach. Lubiłem to, podobało mi się. Lubiłem słuchać, jak gada z kumplami przy piwie czy ćwiartce wódki, jak się śmieją. Patrzyłem, jak coś robi i wiedziałem później, że sam też mogę taką czynność powtórzyć.

Z wujkiem jeździł pan tirem. Po Polsce czy zagranicę też?

Głównie po Polsce. Pamiętam, że byłem z nim pierwszy raz w Krakowie, że z budy tira zobaczyłem Wawel. Rodzice nie zawsze chcieli mnie z chrzestnym w te podróże puszczać. Jak to dorośli - nie zawsze mieli z nim dobre relacje, potrafili pokłócić się o pierdołę, poza tym tłumaczyli, że nie mogę opuszczać lekcji w szkole. Ale z rodzicami także podróżowałem, jeździliśmy na wakacje do Międzyzdrojów, mieliśmy opłacone kolonie, zimowiska. Pamiętam też, jak pierwszy raz wyjechaliśmy do cioci do Niemiec, a później pojechaliśmy do Luksemburga. Strasznie jarałem się tym, że jestem w kraju, który nie graniczy z Polską. Było to dla mnie coś niesamowitego.

Czy Paweł Fajdek wywalczy medal igrzysk olimpijskich w 2020 roku w Tokio?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×