Polska olimpijka kończy karierę. "Po tym wydarzeniu musiałam na nowo uczyć się jeździć"

- W Kanadzie spartolili operację. Gdyby nie to, że w Polsce od nowa poskładali mi kość, nie wiem, czy byłabym w stanie normalnie chodzić - opowiada Patrycja Maliszewska. Legenda polskiego short tracku kilka dni temu ogłosiła koniec kariery.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Patrycja Maliszewska Getty Images / Victor Fraile/Corbis / Na zdjęciu: Patrycja Maliszewska
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Dlaczego kończysz karierę? Patrycja Maliszewska, sześciokrotna medalistka mistrzostw Europy w short tracku, trzykrotna uczestniczka igrzysk olimpijskich: Serce podpowiada, że to już czas, że wszystko, co mogłam zrobić w sporcie jako zawodniczka, już zrobiłam. Jestem zadowolona z tego, co udało się osiągnąć. Odchodzę z dużą wdzięcznością i poczuciem spełnienia.

Koniec twojej historii to dobra okazja, żeby wrócić do początku. Ja widzę go tak: gdzieś w połowie szarych lat 90., w Białymstoku, 9-letnia dziewczyna zaczyna trenować dyscyplinę, o której mało kto wtedy w Polsce słyszał.

I tak to wyglądało. Short-track był całkowitym przypadkiem. Jako dziewięciolatka dostałam od babci rolki, z którymi szybko się polubiłam. Najbardziej mi się podobało, jak mogłam się z kimś pościgać. A że mieszkałam tuż przy szkole, któregoś dnia, przejeżdżając obok niej, zobaczyłam ogłoszenie o zapisach do szkółki łyżwiarskiej. I się zapisałam.

Długo łączyłam short-track właśnie z rolkami, dostałam się nawet do kadry Polski na mistrzostwa Europy, ale w pewnym momencie musiałam wybrać. Short-track miał tę przewagę, że był dyscypliną olimpijską.

Kiedy te igrzyska z dziecięcego marzenia stały się dla ciebie czymś realnym?

Chyba dopiero w 2008 roku, kiedy wygrałam w finale mistrzostw Europy na 500 metrów. Potem zostałam zdyskwalifikowana, ale ten start pokazał, że mogę się ścigać z najlepszymi na świecie. Jedna z dziewczyn, które wtedy pokonałam, miała w dorobku medale olimpijskie. Pomyślałam, że mogę i ja dostać się na igrzyska. Wiedziałam, że muszę muszę harować i dwa lata później znalazłam się w reprezentacji Polski na igrzyska w Vancouver.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za trening Polaków! "Dziewczyny się za mną uganiają"

W Kanadzie byłaś daleko od podium, ale już rok później, na mistrzostwach Europy w Heerenveen, na nim stanęłaś. Srebro, które tam wywalczyłaś, było pierwszym polskim medalem w zawodach tej rangi. Po tym sukcesie myślałaś pewnie, że możesz zwojować świat.

Absolutnie nie. Nigdy nie myślałam o sobie jak o wielkiej zawodniczce, której wszyscy będą się bać. Raczej trochę nie doceniałam swoich wyników. Myślałam: OK, jest medal, ale co dalej? Będą kolejne sezony, kolejne imprezy mistrzowskie. Co zrobić, żeby było na nich równie dobrze albo lepiej?

Na igrzyskach w Soczi było zdecydowanie słabiej, choć miałaś nadzieję, że włączysz się do walki o medale.

Mówiłam wtedy głośno o tym, co myślę i co chciałabym zrobić. Wydawało mi się, że skoro jestem bogatsza o cztery lata doświadczeń, jestem w stanie zdziałać więcej, ale starty w Soczi całkowicie się nie udały. Wolę pamiętać te lepsze chwile.

Na przykład te z mistrzostw Europy w 2015 roku w Dodrechcie, gdzie zdobyłaś złoto na 3000 metrów, a na 500 metrów i w wieloboju brąz. Jednak niedługo po najlepszych chwilach w karierze nadeszły najgorsze – na Pucharze Świata w Toronto upadłaś tak nieszczęśliwie, że złamałaś nogę w kilku miejscach.

Na dodatek lekarze w Kanadzie źle mi tę nogę złożyli. Do momentu, w którym nie powiedzieli mi o tym polscy specjaliści, myślałam, że lada chwila zacznę chodzić, a potem trenować. Jak usłyszałam, że trzeba mnie operować, nie uwierzyłam. Potem pojawiła się złość, że straciłam dwa miesiące, bo ktoś nie przyłożył się do pracy. I było mi przykro, że zostałam tak potraktowana. Gdyby nie to, że w Polsce od nowa poskładali mi kość, nie wiem, czy byłabym w stanie normalnie chodzić. Urazu doznałam w listopadzie 2015 roku, a pierwszy raz na lód wróciłam w sierpniu 2016. Przeżyłam wtedy szok, bo głowa dobrze wiedziała, co ma robić, a ciało nie było w stanie tego wykonać. Musiałam od nowa uczyć się jeździć. To był dla mnie bardzo trudny czas, zwłaszcza pod względem mentalnym.

W jednym z wywiadów zdradziłaś, że zastanawiałaś się, czy to, co robisz, ma sens. I czy w ogóle chcesz wracać.

Zwątpienie wynikało z osobistego dramatu, który wtedy przeżywałam. Zmarła mama. Poradzenie sobie z tym było o wiele trudniejsze, niż wracanie do pełni sprawności po złamaniu. Uważam, że mam dość silną psychikę, że nie rozpamiętuję, że potrafię skupić się na tym, co przede mną, ale śmierć mamy była czymś, co mnie zgniotło.

Co pomogło ci się pozbierać?

Czas. Ludzie dookoła mnie. Przyznanie się, że jestem tylko człowiekiem, że mam uczucia i mogę sobie pozwolić na chwilę słabości. I sport, który dawał mi poczucie bezpieczeństwa, rutynę, kontakt z innymi. Przechodziłam żałobę razem z nimi i dzięki nim, mimo że trwało to bardzo długo, w końcu się podniosłam.

Jaką rolę odegrał w tym procesie Robert Kubica?

W trudnych sytuacjach szukamy inspiracji. Dla mnie taką inspiracją był Robert. W jego słowach odnalazłam siebie, swoją historię i swoje uczucia. Czytałam i oglądałam rozmowy z nim i w pamięć zapadły mi słowa: "Ludzie zastanawiają się, jak będę prowadzić bolid, a nikt nie wie, jak trudno było mi utrzymać kubek z wodą". To, co wyraził, było bliskie moim doświadczeniom. Wszyscy pytali, kiedy wrócę do sportu, nikt nie zapytał, czy jestem już w stanie iść z psem na spacer. Inni myślą tylko o końcu procesu, przez który przechodzisz, a nie o wyzwaniach, jakie ten proces stawia przed tobą każdego dnia. Dlatego bardzo mocno odnalazłam się w słowach Roberta. Stał się dla mnie wielką inspiracją. Byłam zachwycona, kiedy wrócił do Formuły 1. I pomyślałam sobie, że skoro on mógł wrócić do wielkiego ścigania, to może i mi się uda.

Udało się. Przez kontuzję straciłaś igrzyska w Pjongczangu, ale na kolejne, w Pekinie, się zakwalifikowałaś.

Walcząc o te igrzyska robiłam wszystko tak, żeby móc potem obejrzeć się za siebie i powiedzieć: dałam, co mogłam. Czułam jednak, że choć będzie trudno, to jestem gotowa. Jestem bardzo szczęśliwa, że byłam. I niesamowicie wdzięczna za to, że dostałam się na te igrzyska i mogłam na nich wystartować. To były piękne chwile i piękne emocje.

Chociaż nie mogłaś w pełni cieszyć się swoimi startami. Ze względu na to, co spotkało twoją młodszą siostrę Natalię.

Z jednej strony pierwszy i jedyny raz byłam na igrzyskach razem z Natalią i bardzo się z tego cieszyłam. Zrobiłyśmy tam dużo dobrego. Pamiętam, od jakich czasów zaczynałyśmy z dziewczynami ze sztafety, z Natalią, Nikolą Mazur i Kamilą Stormowską, a skończyłyśmy na szóstym miejscu. Móc startować w Pekinie razem z nimi było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Nie da się jednak ukryć, że bardzo przeżywałam dramat Natalii, której nie dopuszczono do startu na jej koronnym dystansie 500 metrów z powodu pozytywnego wyniku testu na koronawirusa. Nie umiałam odciąć się od tego, że ktoś tak niesprawiedliwie traktuje moją siostrę.

Czułaś się bezradna, że nie możesz jej pomóc?

Bezradność była chyba najgorsza. Pamiętam momenty, w których było ciężko i wiedziałam, że żadne słowa pocieszenia, żadne "będzie dobrze, nie przejmuj się", nie pomogą. Mogłam jej powiedzieć tylko: "Jestem. Jeśli chcesz pogadać, pogadamy. Jeśli nie, to nie". Natalia musiała sama poradzić sobie z sytuacją. Chciałam, żeby miała świadomość, że może na mnie liczyć.

Kim dla ciebie jest Natalia?

Przede wszystkim siostrą, ale też przyjaciółką. Osobą, z którą mogę obgadać każdy mój problem. Wkurza mnie najbardziej na świecie, ale też najbardziej na świecie ją kocham. Jest zadziorą, od której dużo mogę się nauczyć. Na przykład tego, że czasem warto uderzyć pięścią w stół i powalczyć o swoje.

Ona z kolei uważa, że bez ciebie nie byłoby jej sukcesów.

To chyba dość naturalne, że wzorujesz się na starszym rodzeństwie. Ja jeździłam na łyżwach, więc i ona zaczęła. Początkowo traktowała to jako zabawę, ale ja wiedziałam, że może być dobra. Zwłaszcza ze swoim zadziornym charakterem. Chyba właśnie tę cechę bym od niej wzięła, gdybym mogła. Ja zawsze chciałam, żeby wszyscy byli szczęśliwi. A tak się nie da, trzeba czasami zagrać pod siebie.

Czy uważasz, że twoja sportowa historia kończy się happy endem?

Oczywiście, że tak. Myślę o czasie, gdy wracałam po kontuzji, jak było mi wtedy trudno. Jak trudno było wrócić do sportu nie tylko mojemu ciału, ale i głowie. Nic mi nie szło. Byłam bardzo blisko sportowego dnia. Wtedy postawiłam wszystko na jedną kartę, wprowadziłam w swoim życiu dużo zmian. I wróciłam. Wróciłam do ścigania, wróciłam na igrzyska, które w 2018 roku mi przepadły. Jestem wdzięczna, że mi się udało. I czuję się spełniona.

Co dalej? Wiesz już, co będziesz robić po zejściu z toru?

Wiem jedno - chcę zostać przy sporcie.

Czytaj także:
Stefan Hula: Serce chciało, ale to za mało
"To nie jest prawda". Nie zgadza się z taką teorią ws. polskich skoczków

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×