Kariera 19-letniej Kamili Stormowskiej zawisła na włosku. "Gdyby nie okularki, straciłabym oko"

PAP / Na zdjęciu: Kamila Stormowska
PAP / Na zdjęciu: Kamila Stormowska

Na łyżwiarstwo figurowe była... za stara. Short track zaczęła uprawiać przypadkowo. W wieku 16 lat doznała paskudnej kontuzji, która mogła zakończyć jej karierę. - Gdyby nie okularki, straciłabym oko - mówi WP SportoweFakty Kamila Stormowska.

W tym artykule dowiesz się o:

O 19-letniej reprezentantce Polski w short tracku głośno zrobiło się 16 lutego 2020 roku. Wtedy to niezwykle utalentowana zawodniczka z Elbląga, zdobyła brązowy medal podczas zawodów Pucharu Świata w holenderskim Dordrechcie. Był to jej pierwszy krążek wywalczony w seniorskiej rywalizacji. Cztery lata wcześniej kariera Polki zawisła na włosku. Mogło się to skończyć nawet utratą oka! Igrzyska w Pekinie mają być dla niej cennym doświadczeniem, które wykorzysta w przyszłości.

Adrian Nuckowski, WP SportoweFakty: Przygodę ze sportem rozpoczynała pani na łyżwach figurowych. Skąd więc pomysł na short track?

Kamila Stormowska: Pani od łyżwiarstwa figurowego powiedziała mi, że jestem za stara i z tego powodu się zniechęciłam (śmiech). Postanowiłam więc szukać innej dyscypliny sportu, którą mogłabym trenować. Pewnego dnia znalazł mnie były zawodnik, Karol Krawczyk z klubu Orzeł Elbląg. Powiedział do mnie "Chodź na short track, jesteś całkiem szybka na łyżwach hokejowych, więc może sobie poradzisz". No i tak zostałam.

Orzeł Elbląg to klub, w którym zaczynała pani sportową karierę. Po pewnym czasie nastąpiła zmiana barw klubowych na Stoczniowiec Gdańsk. Jaki był powód takiej decyzji?

Głównym powodem była zmiana szkoły. Zdecydowałam się podjąć studia na Wydziale Zarządzania na Uniwersytecie Gdańskim. Nie ma co ukrywać, że tamtejszy klub zaoferował mi dużo lepsze warunki. Miasto Elbląg niestety nie mogło zapewnić większych stypendiów. Trzeba pamiętać, że na ciągły rozwój niezbędne są także odpowiednie środki finansowe.

ZOBACZ WIDEO: Rafał Kot krytycznie o szkoleniu młodych skoczków. "Przepaść sprzętowa jest ogromna. Nie ma zaplecza"

12 listopada 2016 rok. Zawody Pucharu Świata w Salt Lake City. Był to dzień, który mógł definitywnie zakończyć pani sportową karierę. 

Był to bieg na 1000 metrów. Podjęłam próbę wyprzedzenia jednej z zawodniczek. Pech chciał, że akurat ta zawodniczka również zdecydowała się na taki manewr. No i zderzyłyśmy się. Upadłam, razem z dziewczyną jadącą za mną, a ta z przodu podniosła płozę i rozcięła mi twarz oraz okularki. Prawdopodobnie gdyby nie one, straciłabym oko.

Czy pojawiły się wtedy chwile zwątpienia wśród pani oraz najbliższej rodziny odnośnie kontynuowania kariery?

Twarz to nie noga, więc nie robiłam żadnej przerwy w trenowaniu i nie miałam myśli, że może to zbyt niebezpieczne. Moi rodzice chyba nie zareagowali jakoś źle na to. Wiedzieli, że takie rzeczy mogą się zdarzyć i jest to część tego sportu. Pamiętam tylko, jak 2 lata później byłam właśnie na zawodach w Salt Lake City. Mama dzwoniła po każdym biegu zapytać, czy wszystko ze mną w porządku. Trochę było to zabawne, bo zazwyczaj tak nie robi.

W 2017 roku zdobywała pani swoje pierwsze medale na Zimowym Olimpijskim Festiwalu Młodzieży w tureckim Erzurum. Trudno jest przejść z rywalizacji młodzieżowej do seniorskiej?

Przed tymi zawodami także trenowałam już z seniorami. Jeździłam już na Puchar Świata, więc miałam świadomość jaki poziom prezentuje światowa czołówka. Nie był więc to dla mnie szok, że dziewczyny jeżdżą dużo szybciej ode mnie. Stopniowo oswajam się i ciągle nabieram doświadczenia w rywalizacji z nimi.

Do momentu wywalczenia trzeciego miejsca podczas Pucharu Świata w Dordrechcie była pani anonimową zawodniczką. Teraz o Kamili Stormowskiej wie cała Polska. Jakie to uczucie? Czy zauważa pani większą rozpoznawalność swojej osoby?

Raczej nie. Short track nie jest tak popularny, jak choćby piłka nożna czy skoki narciarskie, żeby ludzie aż tak bardzo się interesowali. Duże zainteresowanie widzę wśród dziennikarzy. No i poczułam większą rozpoznawalność na studiach, choć bywam tam rzadko.

Czy w short tracku można mieć jakąkolwiek taktykę na dany wyścig? Jest to bardzo nieprzewidywalna konkurencja.

Oczywiście. Zawodnik wychodzi z odpowiednią taktyką i stara się ją zrealizować. Bez niej ciężko cokolwiek osiągnąć. To bardzo pomaga nawet w trakcie nieprzewidywalnych sytuacji.

Zmagania w Dordrechcie także miały nieprzewidywalny przebieg. W półfinale drogę do walki o medal otworzyła pani kolizja reprezentacyjnej koleżanki, Natalii Maliszewskiej oraz jednej z Chinek. Finał to z kolei upadek, po kontakcie z utytułowaną Brytyjką, Elise Christie. We wspaniałym stylu powróciła pani jednak na tor, pokazując ogromną zawziętość i wolę walki.

Zdecydowanie trudniej byłoby mi awansować do finału, gdyby nie kolizja Natalii oraz Chinki. Aby się zakwalifikować, musiałam więc tylko wyprzedzić Koreankę. Powiedziałam sobie: "Muszę zaryzykować. Najwyżej dostanę dyskwalifikację" (śmiech). No i udało się ją pokonać. W finale z kolei nie chciałam być statystką, tylko za wszelką cenę pokazać swoje możliwości i postarać się o medal. No i udało się. Było to coś niesamowitego.

Wymieniła pani kilka zdań z Brytyjką po zakończeniu finałowego wyścigu?

Za bardzo nie pamiętam, co ona tam mówiła. Ja się uśmiechnęłam i zapytałam, czy nic się jej nie stało po upadku. Byłam w takim szoku, że nie przypominam sobie co odpowiedziała. Nie słuchałam jej (śmiech).

Wspomniany medal Pucharu Świata wywalczyła pani na dystansie 500 metrów, choć nie jest to ulubiona konkurencja?

To prawda. Moją ulubioną jest 1000 metrów. Od zawsze to podkreślam i mam nadzieję, że tak zostanie. Jest jeszcze oczywiście 1500 metrów. Na tych trzech dystansach będę w przyszłości walczyła o medale.

Jak wyglądają pani relacje z Natalią Maliszewską? Jest to zawodniczka zdecydowanie bardziej doświadczona i utytułowana. Czy w pewnym stopniu jest ona dla pani wzorem do naśladowania?

Relacje między nami można było wyczytać po zakończeniu finału. Ja czekałam na ceremonię medalową, a ona razem ze mną. Gdy go odebrałam, reakcja Natalii była bezcenna. Nic więcej chyba nie muszę dopowiadać.

Rozprzestrzeniająca się epidemia koronawirusa spowodowała odwołanie zaplanowanych w dniach 13-15 marca mistrzostw świata w Seulu. Czuje pani sportowy niedosyt?

Nie nastawiałam się tam na nic wielkiego. Chciałam po prostu przejechać dobre biegi. Co się odwlecze, to nie uciecze. Być może odbędą się one w październiku, więc wtedy będę mogła pokazać na co mnie stać.

Czym zajmuje się pani w wolnych chwilach? 

Lubię czytać książki oraz oglądać seriale. I chyba tyle. Na nic innego nie ma czasu.
Czy medal igrzysk olimpijskich w Pekinie to pani cel, czy na razie pozostaje on w sferze marzeń?

Jeśli chodzi o mnie, to mam tylko cele. Czy już w Pekinie? Pozostały tylko dwa lata (śmiech). Zobaczymy. Spokojnie do przodu. Jakie nie w Pekinie, to może na kolejnych igrzyskach. Wszystko jest przede mną.

Czytaj także:
Skoki narciarskie. Rywale, uważajcie na dwóch Polaków. Faworyci Raw Air 2020
Skoki narciarskie. Raw Air 2020. Koniec sezonu dla Klemensa Murańki

Komentarze (0)