Kamil Semeniuk: Mogę stać w cieniu Leona

- Prezes Gino Sirci nie bierze jeńców. Ma duże oczekiwania, wręcz największe z możliwych. Ale ja takie lubię - mówi MVP ostatniego finału Ligi Mistrzów Kamil Semeniuk, a od kilku dni już oficjalnie zawodnik Sir Safety Perugia.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Kamil Semeniuk WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: Kamil Semeniuk
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Kilka dni temu zostałeś przedstawiony jako zawodnik Perugii, więc możesz w końcu oficjalnie mówić o tym transferze. Dlaczego właśnie ten klub?


Kamil Semeniuk, siatkarz reprezentacji Polski i klubu Sir Safety Perugia: Długo zastanawialiśmy się z menadżerem, rodzicami, bratem, który kierunek wybrać - włoski czy rosyjski. Uznaliśmy, że rozsądniej będzie wybrać ten drugi, żeby nie rzucać się od razu na głęboką wodę, tylko stopniowo przyzwyczajać się do gry poza Polską. Jednak kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, zrezygnowałem z transferu do Biełgorodu.

Miałem dwie opcje: przenieść się do Włoch, albo zostać w Kędzierzynie-Koźlu.
Propozycja Grupy Azoty ZAKSY nie zadowalała mnie jeśli chodzi o długość kontraktu. Gdybym ją wybrał, mógłbym zostać klubową legendą. Rodowitym kędzierzynianinem, który przez prawie całą karierę występował w drużynie ze swojego miasta. Postanowiłem jednak sprawdzić się w jakimś innym miejscu.

ZOBACZ WIDEO: Ojciec zgubił dziecko na plaży. Niewiarygodne, co zrobił później

Pierwszy rok gry za granicą, i to od razu w takim klubie, jak Perugia, będzie dużym wyzwaniem. Prezes Gino Sirci nie bierze jeńców. Ma duże oczekiwania, wręcz największe z możliwych. Ale ja takie lubię, sam też dużo od siebie wymagam.

W Kędzierzynie-Koźlu znałeś każdy kąt. W Perugii wszystko będzie dla ciebie nowe.

To prawda. W moim mieście był nade mną rozpostarty parasol ochronny. Kiedy byłem w słabszej formie, zawsze mogłem liczyć na wsparcie rodziny i kibiców, wśród których mam wielu bliskich znajomych. Teraz w trudnych momentach będę musiał radzić sobie sam.

Do tej pory tylko przez jeden sezon grałeś poza Kędzierzynem-Koźlem - w Zawierciu. Jak wspominasz tamten czas?

Dla mnie był przełomowy, bo pierwszy raz w życiu byłem "na swoim" i rządziłem w mieszkaniu. Przekonałem się, że potrafię sam kierować swoim życiem, przyzwyczaiłem się do takiej sytuacji, i kiedy potem wróciłem z wypożyczenia, to nie zamieszkałem z powrotem z rodzicami, tylko wynająłem sobie mieszkanie. Jednak Zawiercie to wciąż Polska, do domu miałem stamtąd trochę ponad 100 kilometrów. Kiedy coś się działo, wsiadałem w samochód i po półtorej godziny byłem w Kędzierzynie-Koźlu. W Perugii nie będzie takiej opcji.

Uczysz się języka włoskiego?

Si, io imparo italiano. Uczę się sam. Nie mam żadnego nauczyciela. Pobrałem aplikację na telefon i staram się jej używać chociaż przez 15-20 minut dziennie. Na początku pewnie będę używał głównie angielskiego, ale mam nadzieję, że jak już pojadę do Perugii, mój włoski z tygodnia na tydzień będzie się stawał coraz lepszy.

Gdyby ci nie szło, będziesz miał w drużynie dwie "poduszki" - Wilfredo Leona i Kamila Rychlickiego.

Bardzo się cieszę z tych "poduszek". Na pewno dzięki nim będzie mi łatwiej wejść do zespołu.

Pewnie byłoby ci jeszcze łatwiej, gdyby trenerem zespołu wciąż był Nikola Grbić?

W momencie, w którym podejmowałem decyzję, to on prowadził Perugię i nic nie zapowiadało, że zostanie zmieniony. Ubolewam, że tak się stało, bo pamiętam trenera Nikolę ze współpracy w Kędzierzynie-Koźlu i bardzo dobrze go wspominam. Dał mi ogromną szansę na rozwój, nie bał się postawić na mnie, mimo że byłem wtedy żółtodziobem. A ja czerpałem z tej okazji garściami. Myślałem, że w reprezentacji odnowimy kontakt i potem przeniesiemy go na sezon ligowy. Jednak wiemy już, że tak nie będzie, bo w moim nowym klubie Grbicia zastąpił Andrea Anastasi, z którym jak do tej pory nie miałem kontaktu.

Perugia to od kilku sezonów drużyna Wilfredo Leona. Jeśli będziesz stał w jego cieniu, nie będzie ci to przeszkadzało?

Nie. Domyślam się, że wciąż to on będzie pierwszym zawodnikiem od rozwiązywania trudnych sytuacji na boisku. Postaram się go odciążyć na tyle, żeby przyszły sezon był dla klubu lepszy, niż ostatni.

Zanim pojedziesz do klubu, będziesz miał sporo pracy w drużynie narodowej. W tym tygodniu w Gdańsku, w turnieju Siatkarskiej Ligi Narodów. Jaki macie cel na ten turniej?

Chcemy pokazać się z jak najlepszej strony naszym kibicom. Spodziewam się, że przed polską publicznością, poziom adrenaliny będzie wyższy, niż w czasie meczów w Kanadzie czy w Bułgarii. To będzie dobre doświadczenie dla każdego z nas. Celujemy w cztery zwycięstwa w czterech meczach. Jeżeli się uda, możemy awansować do turnieju finałowego w Bolonii z pierwszego miejsca.

Wciąż gracie razem w "Stumble Guys"? Czytałem, że to właśnie ty wprowadziłeś grę do drużyny.

W gry gram głównie na konsoli, ale jak jechaliśmy do Sofii, nie zmieściła mi się do bagażu. No i wtedy, szukając czegoś, w co będę mógł pograć razem z moim współlokatorem Marcinem Januszem, wyciągnąłem skądś "Stumble Guys". Gierka w szybkim tempie rozprzestrzeniła się na prawie wszystkich chłopaków. W Bułgarii rywalizacja rozgorzała na dobre, choć toczyliśmy ją tylko w dni niemeczowe. W dniu meczowym ograniczamy korzystnie z telefonów.

Taką zasadę wprowadził trener Grbić?

Tak. Chodzi o to, żebyśmy się nie rozpraszali swojej uwagi i na te kilka godzin przed spotkaniem zamiast telefonu brali do ręki kartkę z planem na mecz.

Czytaj także:
Ostatni etap fazy grupowej. Sprawdź, kiedy i gdzie oglądać mecze Polaków
Stefano Lavarini bez ogródek o występie reprezentacji Polski. "To wstyd"

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×