Wojciech Potocki: W ostatnią sobotę był pan jedynym człowiekiem w bełchatowskiej hali, który pocieszał trenera Jacka Nawrockiego, po sensacyjnej porażce Skry z warszawską Politechniką. Nie zdenerwował się pan?.
Konrad Piechocki: Cóż, porażka, jak porażka. Nikt nie lubi przegrywać, ale też nikt zawsze nie wygrywa. A jeśli chodzi o to "pocieszanie", to taka czasami bywa rola prezesa (uśmiech). Szczególnie wtedy, gdy zacznie się analizować przyczyny tego niepowodzenia. Przyjęliśmy sobie określony plan działania i płacimy teraz pewną cenę za ogromne obciążenia, jakie w ostatnim czasie towarzyszą naszym zawodnikom. Nie chciałbym jednak szukać jakichś tanich usprawiedliwień dla porażek, lecz muszę podkreślić, że w perspektywie kolejnych spotkań, rotacja w składzie, która ostatnio ma miejsce była nieunikniona. To nie są, jak niektórzy mówią, żadne urlopy. Zawodnicy cały czas wykonują określoną pracę treningową i na razie tego nie zmienimy. To cena za obciążenia, którym od mistrzostw Europy są poddawani nasi gracze, na których przecież opiewała się w dużej mierze reprezentacja. Po ostatnich niepowodzeniach nie wywieramy jednak ani na trenerze, ani zawodnikach żadnej presji. Póki co nie przegraliśmy jeszcze żadnego z celów wyznaczonych na ten sezon. A w ostatecznym rozrachunku decyzja o rotacji będzie na pewno procentowała.
Jest pan w bardzo trudnej sytuacji. Sponsorzy wymagają zwycięstw, pan też mówi o wielkich celach, a rzeczywistość zaczyna zgrzytać. Nie boi się pan, że za dwa, trzy tygodnie cała potęga Skry rozleci się na kawałki?
- Używa pan "dużych" słów, a mnie przypomina się od razu sytuacja z ubiegłego sezonu. Przegraliśmy inauguracyjny mecz Ligi Mistrzów. W lidze pokonali nas ZAKSA i Jastrzębski Węgiel i w prasie pojawiły się już wielkie tytuły - "Koniec Skry!". Rozumiem potrzeby mediów (śmiech), ale czasami należy zachować proporcje i widzieć wszystko w dłuższej perspektywie. Mamy zaufanie do pracy całego sztabu szkoleniowego, a w sporcie zawsze trzeba liczyć się z porażką. Trzeba też ją dokładnie przeanalizować. Jesteśmy w trudniejszej sytuacji niż inni, bo zasada "bij mistrza" zawsze będzie towarzyszyć naszym rywalom, którzy są dodatkowo zmobilizowani. A wracając na chwilę do ostatniego meczu. Politechnika była w komfortowej sytuacji. Trener Panas przygotowywał cały zespół bez żadnych zakłóceń, a nasz cykl przygotowań od wielu tygodni nie wygląda normalnie. Zawodnicy fizycznie czują się dobrze, ale trudno się gra, gdy zachwiany jest cały cykl treningowy. Jedyną receptą na te trudności jest to, co robi trener Nawrocki, czyli rotacja w składzie. Proszę popatrzeć – w ciągu pięciu najbliższych dni gramy trzy arcyważne spotkania. W środę Liga Mistrzów, dzień później zaległy mecz ligowy z AZS Olsztyn, bo nie ma już innego terminu, a już w sobotę gramy w Radomiu. W następnym tygodniu "powtórka z rozrywki", środa mecz, czwartek wyjazd do Częstochowy. Tym bardziej jasna staje się decyzja o odpoczynku, bardziej, psychicznym niż fizycznym, niektórych graczy. Podkreślam, to nie są dwutygodniowe urlopy, ale cztery, pięć dni wolnego.
Niektórzy uważają, że to się źle skończy
- Spokojnie. Sądzę, że to dobre posunięcie trenera. Gdybyśmy wygrali te dwa ostatnie mecze to pewnie by nas gloryfikowano, a teraz spadają na nas i trenera gorzkie słowa krytyki. Ja naprawdę jestem spokojny. Rozliczać będziemy się po zakończeniu sezonu i wtedy się okaże, które decyzje były właściwe.
Czyli trener Nawrocki, nie dostanie ultimatum: - Wygrywasz z Radnickim Kragujevac, albo dymisja!
- Absolutnie nie. Myślę, że wszyscy w klubie, począwszy od zawodników, poprzez sztab szkoleniowy, a skończywszy na zarządzie, mają świadomość wagi meczu. Jesteśmy bardzo mocno zmotywowani i wierzę w pozytywny rezultat spotkania.
Gdyby pan, dwa miesiące temu, miał dzisiejsze doświadczenie, to drugi raz też pojechalibyście do Kataru, a potem puściłby pan zawodników do Japonii na Puchar Wielkich Mistrzów?
- To jest takie gdybanie. Można by było pomyśleć z czego zrezygnować, ale z drugiej strony, to nie były jakieś tam towarzyskie turnieje, które nic nie wnoszą, tylko prestiżowe zawody i start w nich był naszym obowiązkiem. Trudno sobie wyobrazić, że rezygnujemy z zaproszenia do udziału w Klubowym Pucharze Świata, a z drugiej strony nie wyobrażam sobie także "wojny" że związkiem czy trenerem Castellanim o to, by nie powoływał naszych zawodników do reprezentacji. Nigdy tego nie robiliśmy, a powołania to suwerenna decyzja trenera kadry. Jeszcze raz powtórzę, trzeba zachować spokój. Wierzę, że szybko się odbudujemy i jeszcze nie raz będziemy się w tym roku cieszyć ze zwycięstw.
To, o czym pan mówi, na pewno przekonuje wielu kibiców, ale mnie zaniepokoiły niektóre wypowiedzi zawodników. Po ostatnim przegranym meczu, Bartek Kurek powiedział, że "nie można wyjść na boisko, stać i czekać aż oni nam dadzą zwycięstwo". Wynikałoby z tego, że niektórzy zawodnicy są tak pewni siebie, iż uważają, że zwycięstwa przyjdą same, że wystarczy nazywać się na przykład Antiga, czy Pliński - nie obrażając tych akurat graczy - a zwycięstwo przyjdzie samo. Mam tu na myśli ligę.
- Nie, nie odbieram tego w ten sposób. Myślę, że była to wypowiedź Bartka, która padła tuż po meczu, kiedy emocje są ogromne i często wpływają na słowa zawodników. Pamiętajmy, że gramy z dużo większą presją niż nasi rywale. Nie, nie mam żadnych podstaw, aby uważać, że drużyna lekceważy jakiegokolwiek rywala. Nie siedzę jednak w głowach zawodników i nie wiem na pewno, czy gdzieś tam w podświadomości nie pojawiają się takie myśli. Przeczy temu jednak to, co działo się na boisku. Mimo wszystkich kontuzji i niesprzyjających okoliczności nie można drużynie zarzucić braku woli walki. To były bardzo dobre zawody i nie wydaje mi się, by drużyna grała "na stojąco". Trzeba też powiedzieć, że Politechnika zagrała naprawdę zaskakująco dobrze.
A co pan powie, tym, którzy mówią z pełnym przekonaniem, że porażka z Politechniką to wielka afera. Że stawiając tysiąc złotych u bookmacherów na taki wynik można było wygrać dwadzieścia jeden razy tyle?
- To nawet trudno sobie wyobrazić. Absolutny absurd! Nie wierzę w takie rzeczy i nie będę tego nawet komentował. Czasami sobie myślę, że chyba siatkówka ma się za dobrze i wielu ludzi chciałoby ten obraz zmącić. Choćby puszczając w obieg takie historie, albo na przykład zmuszając związek do niektórych zapisów statutowych, nad którymi właśnie pracujemy. Powinniśmy cieszyć się z tego, że polska siatkówka jest na topie. Nie próbujmy zszargać tego, co udało się w siatkówce zbudować w ostatnich latach. A wracając do meczu. Czym byłby sport bez niespodzianek? Żeby jakoś zakończyć ten wątek, powiem tak: ligę włoską uznaje się za najlepszą na świecie i mówi się, że tam ostatni może wygrać z mistrzem. W Polsce też już to mamy (śmiech).
Na koniec zapytam o środowy mecz z Radnickim Kragujevac. Musicie go wygrać. Druga przegrana postawi was w bardzo trudnej sytuacji. Czy drużyna da sobie radę z presją?
- Mogłaby nas postawić w trudnej sytuacji (śmiech). Ja wierzę mocno w to, że damy sobie radę, a pomogą nam w tym również kibice, którzy już wykupili 90 procent biletów do łódzkiej Atlas Areny.
Czy, bez względu na sytuację, utrzymacie system rotacji w zespole?
- Nie, w tym spotkaniu trener będzie miał do dyspozycji wszystkich zawodników.