Paulina Reczkowska: Choć za siatkówką przemawiają sukcesy, i tak górą będzie piłka kopana?

Nadchodzi nieuchronny koniec 2009 roku, w którym to siatkarze, trenerzy, kibice, dziennikarze, a nawet posłowie, mogli taplać się w tureckim złocie. Zza ścian widzieliśmy zaś przygnębiający obraz nędzy w piłce nożnej. Publicyści piłki kopanej liczą bilans strat, dziennikarze volley'a z kolei wspominają liczne triumfy. Groteskowość tejże sytuacji uwydatnia jednak chłodne stwierdzenie - choć piłka nożna w naszym kraju dotknęła dna, to i tak zawsze będzie ponad siatkówką.

W tym artykule dowiesz się o:

Grudzień można podzielić na trzy fazy. Przez pierwsze dwa tygodnie wszelkie firmy wyciskają portfele swoich klientów niczym cytryny. W pogoni za upominkami zatracamy gdzieś prawdziwą istotę świąt. W trzecim tygodniu grudnia składamy życzenia - najczęściej konsekwentnie takie same, wysyłane hurtowo - oraz wręczamy starannie przygotowane prezenty. Znikają pstrokate reklamy, krzyczące nad wyraz głośno "Kup mnie!", pojawia się znany wszystkim Kevin i można rzec, że wszystko jest po staremu.

Ostatnie dni grudnia, oprócz przygotowań do sylwestrowej nocy, którą można spędzić zarówno gdzieś na tropikalnych wyspach, jak i przed telewizorem z Krzysztofem Ibiszem, to czas nieco nudnawych podsumowań. Skrzypią więc długopisy, a żurnaliści wszelkiej maści wysilają się, by nie pominąć żadnego istotnego wydarzenia, które miało miejsce w kończącym się roku. Roku, w którym sporo do powiedzenia mieli polscy siatkarze i siatkarki.

Szał na siatkówkę trwa w najlepsze, a fascynację tym sportem wznieciły oczywiście sukcesy obu reprezentacji. - Mamy medala, Polacy mamy medala - wykrzykiwał chóralnie rozanielony tłum kibiców, zjawiwszy się, by przywitać siatkarzy, którzy wrócili do kraju z pamiętnych mistrzostw Europy. Gdzieś z boku stał schludnie ubrany dziennikarz i relacjonował ów wydarzenie. - Proszę państwa, za mną widzicie piłkarzy, którzy właśnie wrócili z Turcji - mamrotał.

Okazało się wówczas, że żurnaliści nie potrafią rozmawiać o sukcesie i co rusz wplątywali do rozmów wątki piłkarskie. De facto, rozmówki te były na poziomie zaiste przedszkolnym. Zupełnie tak, jakby, przypuśćmy, po wygranym tie-breaku podczas finału MŚ 2010 z Rosjanami zapytać rozbrajająco Gruszkę - Piotrek, powiedz proszę naszym czytelnikom, na jakiej grasz pozycji? Absurd? Ależ skąd, pytania na takim poziomie naprawdę padały.

Siatkarze mieli swoje pięć minut zarówno po MŚ 2006 w Japonii, jak i po tegorocznym sukcesie w ME. Potem zgodnie na pierwsze strony polskich gazet sportowych wrócił futbol.

Siatkówka w mediach miała więc swoje pięć minut i kreowana była jako zupełne przeciwieństwo piłki nożnej. Stała się wręcz najbardziej lukrowaną dyscypliną ze wszystkich najpopularniejszych w Polsce. Prezes Mirosław Przedpełski mawiał niegdyś, że chce z siatkówki zrobić cacuszko. Udało mu się? W pewnym stopniu tak.

Za dyscypliną przemawiają przecież wyniki, skuteczna polityka marketingowa, tłumy na trybunach, coraz bardziej ciekawe rozgrywki klubowe, zdrowa atmosfera wokół siatkówki i w środku niej. Wydaje się też, że jest to dyscyplina najmniej zhierarchizowana, taka gdzie wszyscy się miłują, jak w cukierkowych produkcjach filmowych. Sielankowy pejzaż w mediach sprzedaje się jednak jedynie od święta, zupełnie jak wspomniane komedie romantyczne, które przełkną mężczyźni może raz w roku, jeżeli ich kobieta ma wrodzoną siłę perswazji. Dlatego też siatkówka zawsze będzie za piłką nożną. Oczywiście pomijając aspekty sportowe, a biorąc pod uwagę ogólne zainteresowanie. Ciągłość zainteresowania.

Polacy to naród, który uwielbia się wręcz samobiczować. Skoro więc wolimy rozkładać na części pierwsze łomoty, to media dostosowują się do pragnień odbiorców. Do Euro 2012 będą pastwić się nad piłkarzami i organizacją samej imprezy. Potem dwa lata powinni przeżywać, niech nawet będzie, że "sukces". Następnie nadejdą Mistrzostwa Świata 2014 w piłce siatkowej mężczyzn, rozgrywane w kraju nad Wisłą - po drodze zapewne uda nam się zorganizować i inne imprezy, ale na razie je zbagatelizujmy. Pocieszą się trochę siatkówką, pochwalą kibiców, w serwisach śniadaniowych pojawi się dobry pastuszek Castellani, jeżeli dotrwa do tego momentu, wraz ze swoją świtą... I czar szybko pryśnie, bo będzie zbyt nużący. Zbyt nużący dla niedzielnych kibiców. Gdy podbudują swoje ego, wrócą do prowincjonalnego poziomu polskiego futbolu, pełnego sensacji.

Leo Beenhakker za awans do ME był wychwalany pod niebiosa. Cóż, poziom poziomowi nie równy.

Kiedy miałam przyjemność oglądać z samego rana mecze Pucharu Wielkich Mistrzów z Japonii, spędziłam trochę czasu w pewnym polskim ośrodku sportowym. Trener wszedł z młodzieńcami do hali sportowej i próbował uczyć ich gry w siatkówkę. Gra się nie kleiła, szkoleniowiec szybko stracił zapał, a chłopcy czym prędzej ustawili po dwóch stronach materace i zaczęli grać w piłkę nożną...

By bawić się w siatkówkę potrzeba raczej więcej samozaparcia, w futbol mogą grać z kolei nawet kiepscy amatorzy. Dlatego też nawet po sukcesie naszych zawodników i zawodniczek w czempionacie Starego Kontynentu nie ma co się mamić, że siatkówka stanie się sportem nałogowo uwielbianym przez rzesze Polaków. Na pewno więcej miłośników zapragnie być takim Bartkiem Kurkiem, jednak futbol jest w nas głęboko zakorzeniony i nie ma sensu z tym walczyć.

Mówiąc bezpardonowo, po co ciągle sprzeczać się o to, której dyscyplinie należy się pierwsze miejsce - wszak obie idealnie się uzupełniają. I choć pewnie kadra Castellaniego żwawiej poruszałaby się po murawie piłkarskiej, to nic... W końcu futbol, to naprawdę interesujący sport, choć może nie w polskim wydaniu, i ma prawo królować. Ba, króluje, praktycznie wszędzie. Czy kibicom siatkówki jest źle, że ich dyscyplina nie jest na piedestale i to towarzyskie mecze piłkarzy rozkłada się na części pierwsze w każdym serwisie sportowym? Nie, tym prawdziwym na pewno nie, bo wiedzą jaką renomę ma polska siatkówka nawet wtedy, gdy nie jest na topie. Fanów z tektury zaś nie warto słuchać. Gdy reprezentanci Polski w piłce kopanej zaczną wygrywać z kimś wyżej notowanym niż San Marino, to tekturowi kibice zawrócą z hal sportowych na stadiony...

Cóż, trzecia faza grudnia dobiega końca, wraz ze styczniem nadejdzie jednak kolejna, która dotyczyć będzie oczekiwań w roku 2010. Więc... Oby do przodu moi mili, starajmy się przede wszystkim!

Prawdziwy kibic, a pachołek, to różnica. (Zdjęcie ma na celu jedynie zobrazowanie inwencji twórczej autorki - przyp. red.)

Komentarze (0)