Joanna Seliga: Zacznijmy może od pana pierwszych wrażeń po wiktorii w złotym secie, jaki trzeba było przeprowadzić w rywalizacji w rundzie play off 6...
Daniel Lewis: Trudno tu mówić o jakimkolwiek myśleniu - chwilom tym towarzyszyły przede wszystkim silne uczucia, przeżycia... Przebyliśmy naprawdę długą drogę, odwaliliśmy kawał dobrej roboty, dlatego też byłem wtedy po prostu niesamowicie uradowany.
Początkowo ACH Volley Bled nie wyróżniał się w fazie grupowej rozgrywek Ligi Mistrzów. Zakwalifikowaliście się co prawda do kolejnej rundy, lecz drużyny ze Stambułu i Paryża zdołały zapisać na swoim koncie jedynie jedno oczko mniej. Co więc było przyczyną tak fenomenalnej dyspozycji w kolejnych potyczkach?
- Wydaje mi się, że zagraliśmy w grupie kilka dobrych spotkań, lecz jednocześnie mieliśmy świadomość tego, że stać nas na jeszcze lepszą postawę. Myślę, że po prostu poradziliśmy sobie z presją i kiedy awansowaliśmy dalej, potrafiliśmy grać bardziej na luzie. Staliśmy się dzięki temu prawdziwym zespołem.
W rundzie play off 12 pokonaliście silny team włoski - Lube Banca Macerata. Co ciekawe, o losach pierwszego meczu zadecydował tie-break, który zakończył się wynikiem 34:32. Oznacza to, że nie baliście się starcia z bardziej utytułowanymi rywalami...
- To prawda, nie powiedziałbym, że obawialiśmy się konfrontacji z Lube. Być może byliśmy lekko spięci. Nauczyliśmy się jednak zamieniać to swoiste podenerwowanie w naszą zaletę. Jeśli chodzi o naszych przeciwników, to owszem, mieli oni w swoich szeregach kilka wielkich nazwisk, lecz w praktyce nie zaprezentowali się przeciwko nam jakoś specjalnie wybitnie. W moim odczuciu daleko im do zespołu Trentino Volley.
Następnie zmierzyliście się z ekipą Hypo Tirol Innsbruck, którą również zdołaliście pokonać. Mimo że zespół ten wydawał się nieco łatwiejszy do ogrania, o awansie do Final Four LM zadecydował dopiero złoty set. Zarówno ACH Volley, jak i drużyna z Austrii zostały okrzyknięte rewelacją tegorocznych rozgrywek i bardzo chciały zapisać nowe karty w siatkarskiej księdze swoich państw. Czy był to w pana opinii główny powód, dla którego do wyłonienia zwycięzcy tego dwumeczu potrzebne było rozegranie dwóch pasjonujących batalii czy może coś innego stanowiło przyczynę waszej niesamowitej motywacji?
- Można powiedzieć, że sobie zażartowaliśmy, nie prezentując się na miarę naszych możliwości w pierwszym pojedynku z drużyną Hypo Tirol Innsbruck. Później jednak musieliśmy się już wykazać i będąc pod presją, wygrać ogromnie istotny z naszego punktu widzenia mecz. Na szczęście udało się.
Czy przed sezonem spodziewaliście się, że będziecie w stanie osiągnąć w rozgrywkach Champions League tak ogromny sukces?
- Czy gdybym zobaczył, do jakiej grupy trafiliśmy i wiedział, że mamy szansę na awans do kolejnej rundy, założyłbym się, że uda nam się dojść aż do samego Final Four? Prawdopodobnie nie. Właśnie taki jest urok sportu, że bywa on nieprzewidywalny.
Do listy waszych osiągnięć należy też dopisać niedawny triumf w Lidze Środkowoeuropejskiej (MEVZA). Czy uważa pan, że świetne wyniki w Lidze Mistrzów przekładają się na porównywalne sukcesy w innych rozgrywkach?
- Ogólnie rzecz biorąc, poziom naszej dyspozycji sukcesywnie idzie w górę. Z każdym meczem nasza forma jest coraz lepsza. Za każdym razem staramy się prezentować lepiej, niezależnie od tego w jakich gramy rozgrywkach i przeciwko komu.
O końcową wiktorię w Lidze Mistrzów zagracie ze Skrą Bełchatów, Trentino Volley oraz Dynamem Moskwa. Jak porównałby pan ich szanse na zwycięstwo? Która z ekip wydaje się być najsilniejsza?
- Na pierwszy rzut oka najgroźniejszy wydaje się team z Włoch, ale na pewno bełchatowianie, jako że będą mieli komfort gry przed własną publicznością, okażą się równie trudni do ogrania. Mój zespół faworytem na pewno nie będzie, lecz mimo to mogę obiecać, że postaramy się dać z siebie absolutnie wszystko.
Półfinałowymi przeciwnikami pańskiej drużyny będą zawodnicy reprezentujący barwy włoskiego Trentino. Jak mógłby pan opisać ich aktualną formę?
- Na tyle, na ile widziałem ich w akcji, wydają się być bardzo konsekwentni w tym, co robią. Zawsze liczy się dla nich tylko i wyłącznie zwycięstwo. Z pewnością ciężko ich będzie pokonać.
ACH Volley celuje w pierwszą trójkę czy może liczy tylko i wyłącznie na zwycięstwo?
- Do Łodzi przyjedziemy po to, aby wygrać. Punkt po punkcie.
W Polsce grał pan przez trzy lata, więc mniemam, że jest ona dla pana krajem szczególnym. Jakie są pańskie odczucia związane z powrotem w znajome strony? Cieszy pana perspektywa spotkania polskich przyjaciół i sympatyków volley'a?
- Już po przeprowadzce do Słowenii miałem okazję odwiedzić Polskę za sprawą grupowej potyczki Champions League z Resovią Rzeszów, jednak wizyta w Łodzi będzie dla mnie wyjątkowa. Nie mogę się już doczekać, kiedy będę mógł ponownie zaprezentować się polskim fanom i poczuć niesamowitą atmosferę towarzyszącą potyczkom w Polsce.
Jakie są pana pierwsze skojarzenia z Polską?
- Cudowni ludzie, jedzenie i siatkówka.
Jest pan zadowolony z przeprowadzki do Słowenii? Dobrze się pan tam czuje?
- Jestem w Słowenii bardzo szczęśliwy. Cieszę się wyboru, jakiego dokonałem. Stale ulepszam swoją grę na pozycji libero. Poza tym mam satysfakcję z tego, że wciąż mogę rywalizować z najlepszymi siatkarzami na świecie.
Pańskie nastawienie do sportu i uśmiech, który nigdy nie schodzi panu z twarzy, zaowocowały imponującą liczbą polskich kibiców, którzy są jednocześnie pana fanami. Co powoduje, że jest pan tak optymistycznie nastawiony do świata?
- Wydaje mi się, że w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do tego, że po prostu umiem cieszyć się chwilą. Uwielbiam grać w siatkówkę, konkurować z różnymi zawodnikami i pragnę dzielić się swoją pasją ze wszystkimi ludźmi, którzy również tego chcą. Uważam się za ekstrawertyka, mającego w sobie wiele miłości, która aż się prosi, aby nią obdarować innych.
Wielu spośród pańskich miłośników ma nadzieję, że kiedyś zobaczą pana w koszulce któregoś z klubów PlusLigi. Czy jest to pana zdaniem możliwe?
- Myślę, że gdzieś w Polsce znajduje się dobre i odpowiednie dla mnie miejsce, lecz my, siatkarze, nie zawsze mamy pełną kontrolę nad tym, jak potoczą się nasze losy. Jednak bardzo chciałbym otrzymać jeszcze kiedyś możliwość powrotu nad Wisłę i zdobycia kolejnego mistrzostwa. Ktoś w końcu musi zdetronizować Skrę, prawda? (śmiech)