Organizacyjne męczarnie polskich siatkarek

Polskie siatkarki, które zajęły trzecie miejsce w rundzie eliminacyjnej, wprost z Tajpej udały się do Chin na turniej finałowy. Jak się okazało, była to istna droga przez mękę. Organizatorzy nie zapewnili naszej ekipie sprawnego połączenia, tłumacząc się, że nie przewidzieli awansu Polek do turnieju w Ningbo. Do niekończącej się podróży dochodzą też problemy z jedzeniem.

- Brazylijki do Ningbo leciały przez Hongkong i po czterech godzinach były na miejscu. Tymczasem dla nas organizator imprezy wcześniej nie zarezerwował przelotu, bo nie przewidział, że możemy awansować do finału - opowiada zdenerwowany trener Jerzy Matlak serwisowi sports.pl. - Wysłano nas przez Szanghaj, skąd potem kilka godzin jechaliśmy autobusem. Jestem oburzony takim traktowaniem. Przecież już dwa tygodnie temu, po turnieju w Polsce, było bardzo prawdopodobne, że możemy zagrać w Chinach. Wiem, że będzie już problem z naszym powrotem do Europy.

O całej sytuacji trener Matlak poinformował już polską centralę siatkarską. Długa podróż nie tylko bardzo znużyła zawodniczki, ale też uniemożliwiła przeprowadzenie poniedziałkowego treningu.

Trener i zawodniczki narzekają również na azjatyckie jedzenie. W Chinach, podobnie jak na Tajwanie i w Japonii, serwowana jest wyłącznie kuchnia azjatycka. Nieprzyzwyczajone do jej specyfiki siatkarki słabo jedzą i chudną. Nawet po dwa-trzy kilo. -Skąd one mają brać siły? - denerwuje się trener Matlak.

Polki rozpoczynają turniej finałowy w środę o 7.00 czasu polskiego meczem z USA.

Komentarze (0)