Maciej Czerkas : Jak to się robi, że przyjeżdżają na mecz kibice drużyny przeciwnej, konkretnie z Kalisza i pierwsze co robią to skandują pana nazwisko.
Wojciech Lalek : Nie wiem. Mam szacunek dla tego środowiska, spędziłem tam pięć lat i dałem z siebie wszystko. Było różnie, straciłem tam również pracę, ale nigdy nie było tak żeby środowisko siatkarskie czy kibiców było przeciwko mnie. Później zawsze, jeżeli udało się, czy w Bydgoszczy wcześniej czy tutaj, osiągnąć jakiś wynik czy wygrać pojedynczy mecz, zawsze spotykałem się z takim serdecznym odzewem, bardzo dużo gratulacji i SMSów właśnie stamtąd. Aż byłem trochę zdziwiony, bo jeżeli się traci pracę w klubie, to człowiek jest przez moment rozgoryczony troszeczkę i ma trochę żalu, ale potem czas to leczy. Mam tam wielu przyjaciół, do tej pory zresztą mieszkam w Kaliszu i wydaje mi się, że nie jestem człowiekiem, który robi sobie wrogów. Docenia się po prostu to co człowiek robi, a ja wykonuję naprawdę uczciwie swoją pracę trenerską i chyba stąd taki szacunek.
Lubi pan dziennikarzy ?
Szanuję. To są ludzie, którzy wykonują swoją pracę. Na pewno w naszej pracy jest dużo takich momentów, gdy człowiek staje się celem ataków czy nieprzyjemnych domniemań, ale wiadomo jak jest w sporcie - raz jest dobrze, raz jest gorzej - i momenty są takie, gdy troszeczkę to denerwuje. Ale to jest tylko moment. My jesteśmy ludźmi, zarówno zawodniczki jak i trenerzy, publicznymi i musimy się liczyć z tym, że będziemy rozliczani ze wszystkiego co robimy i mówimy. To jest normalne, ale myślę że nie ma człowieka, dla którego byłoby to obojętne. Wśród dziennikarzy, tak jak i trenerów, zdarzają się różni ludzie. Mogę tutaj przytoczyć anegdotę związaną z jednym z redaktorów, z którym do tej pory utrzymuję kontakt, ale przez jeden sezon to był człowiek, który doszukiwał się zawsze czegoś negatywnego. Nawet jak było dobrze to według niego było niedobrze i nawet po wygraniu 3:0 szukał dziury w całym. Druga anegdota związana jest z dziennikarzem bardzo znanym obecnie, piszącym o siatkówce na obszar całego kraju. Ten pan był z nami, na zaproszenie związku, na tournee z reprezentacją. Zaprzyjaźniliśmy się wszyscy, miał dostęp wszędzie, każdej zawodniczce zadawał pytania, cały czas spędzaliśmy razem podczas tego wyjazdu. Po przyjeździe, ni stąd ni zowąd, wysmarował strasznie brzydki artykuł o tych dziewczynach, takie ploty jakieś niesamowite. Sam zadzwoniłem do niego i pytam dlaczego tak zrobił. A on na to odpowiedział, że w takiej pracuje gazecie. Że jakby napisał dobrze, to by mu tego po prostu nie wydrukowali. I to jest autentyczna historia. Po tym doświadczeniu wiem, że ci ludzie nie zawsze mogą pisać tak, jak by chcieli. Po prostu tak jest i tyle może na temat dziennikarstwa.
Moje poprzednie pytanie wynika z obserwacji, że jest pan praktycznie zawsze dla nas dostępny. Nawet jeżeli po meczu kolejny, czwarty czy piąty, dziennikarz zadaje to samo pytanie, to pan odpowiada z niezmierną cierpliwością. Czy to nie wynika trochę z natury nauczyciela ?
To na pewno też. Ale jeszcze raz powtarzam, że jeżeli my wykonujemy to co wykonujemy, czyli pracę trenerską, czy też zawodniczka, która reprezentuje klub z ekstraklasy czy też gra w reprezentacji, to takim osobom nie wolno odmawiać wywiadu czy też denerwować się dlatego, że ktoś chce porozmawiać. I tak samo jest z kontaktami z kibicami. Nie wyobrażam sobie, żeby któraś z nich odmówiła złożenia autografu, czy na przykład ja nie chciałbym rozmawiać z człowiekiem, który chce zadać mi jakieś pytanie. Jest to obowiązek wpisany w ten zawód i tak musi być.
Czy długo rozpamiętuje pan porażki ? Nie śpi pan po nocach po przegranym meczu?
Jest na pewno tak, że każda porażka jest tak bolesna, że człowiek rzeczywiście nie śpi, denerwuje się. Przede wszystkim myśli co zrobił źle, stara się wyciągnąć wnioski, pozbierać ten zespół do następnego meczu. Czasami są to bardzo bolesne porażki, jak chociażby ta z Gedanią, która pozbawiła nas możliwości zajęcia miejsca, o którym wszyscy myśleliśmy, czyli piątego. Tym bardziej że przegraliśmy wtedy w złym stylu i mnie to zawsze bardzo męczy i doszukuję się, u siebie przede wszystkim, co poszło nie tak. Zwłaszcza jeżeli w okresie dwu dni przeistaczamy się z zespołu, który walczy jak równy z równym w zespół wychodzący na mecz zupełnie nie przygotowany do grania. Nie ma takie meczu, zarówno wygranego jak i przegranego, nad którym ja pozwoliłbym sobie przejść tak po prostu. To się analizuje długo, myśli się o tym i faktycznie kosztuje to nieprzespane noce.
Nawiązując do porażek, czy nigdy nie kusiło pana, tak jak wielu trenerów w Polsce, aby przyczyn porażki szukać gdzieś na zewnątrz, w nierównym parkiecie, niesprawiedliwych sędziach ? Takich usprawiedliwień nie słychać w pana wypowiedziach pomeczowych.
W czasie meczu widzi się takie sędziowskie decyzje, które krzywdzą zespół. Nieraz dzieje się to w meczu bardzo ważnym, nieraz dzieje się to w decydujących momentach. Albo zabierają punkt przeciwnikowi albo nam. Wtedy człowiek reaguje żywiołowo i z boku na pewno też widać jakie to są nerwy. Ale jeszcze nie spotkałem się z czymś takim, żeby pojedynczy błąd człowieka, który zresztą na pewno chciał jak najlepiej, zabrał nam zwycięstwo. Jeżeli przegrywamy różnicą ośmiu czy dziesięciu punktów, to absolutnie wina jest tylko u nas i koniec. Wiadomo, że pracuje się w różnych warunkach. Nieraz wszystko sprzyja, i przygotowania, i cała otoczka. Albo tak jak w tym roku, kiedy mieliśmy duże kłopoty, pracowaliśmy w takich warunkach, na które ten klub było stać. To były bardzo trudne warunki i można było powiedzieć, że stąd te porażki. Na pewno nam to nie pomagało. Ale na pewno też nie było przyczyną tego, że nie wyszedł jakiś mecz. W tych samych warunkach potrafiliśmy zagrać mecz wspaniały i wygrać pojedynek bardzo ważny, jak chociażby ten z Bydgoszczą, który decydował o pozostaniu w lidze.
Jeszcze jako trener Pałacu Bydgoszcz powiedział pan w jednym z wywiadów, że trzeba sobie stawiać cele bardzo wysoko. Czy trudno jest znaleźć motywację do prowadzenia zespołu, który praktycznie walczy o utrzymanie, jeżeli wcześniej wygrywało się Mistrzostwo Polski ?
Oczywiście fajnie byłoby mieć takie możliwości, bo nie jest prawdą, że każdy z zespołów ekstraklasy miał chociażby teoretyczne szanse, żeby zdobyć złoty medal czy puchar. Szczególnie w tym roku, kiedy różnica między zespołami pierwszej czwórki a pozostałymi była zbyt duża żeby myśleć tutaj o sprawieniu niespodzianki. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu, ale zawsze marzy się o tym, żeby taką sensację sprawić. W poprzednim sezonie, kiedy ta liga wyglądała trochę inaczej, sprawiliśmy parę niespodzianek. Osobiście mam na swoim koncie jako trener, co prawda drugi, w Kaliszu pokonanie zespołu będącego w pierwszej trójce po rundzie zasadniczej z miejsca szóstego. To były mecze z Naftą i od tych meczów zaczęły się te święte wojny między Kaliszem a Piłą. Tak więc niby jest tak, że zawsze można i nawet jeżeli wychodzimy na mecz z zespołem zdecydowanie silniejszym, to zawsze sobie w ten sposób mówimy, że to nie my mamy coś do stracenia tylko przeciwnik. My możemy sprawić sensację i jeżeli sprawimy, to będzie się o nas mówiło dobrze i podbudujemy nasz honor zawodniczy. To jest bardzo ważne. Poza tym to są zawodowe siatkarki i sposób w jaki pokazują się na parkiecie, jak prezentują się indywidualnie, jest ich reklamą na następne sezony. Zespołów w ekstraklasie jest tylko dziesięć i żaden profesjonalny zawodnik nie pozwoli sobie na grę z nonszalancją czy bez wiary w zwycięstwo, bo tutaj ważne jest też widowisko, które się tworzy. Czasami to nie wyjdzie, jak w przypadku kilku meczów rozegranych w minionym sezonie, ale to nie wynikało z tego, że dziewczyny sobie to zlekceważyły. Po prostu coś nie zagrało. Szczególnie u dziewczyn jest to często spotykane i nieraz atmosferę w szatni może zupełnie zepsuć jakieś nieopatrznie rzucone słowo, rozkojarzyć zespół. Czasami to są rzeczy aż niewiarygodne, ale potrafią wpłynąć na drużynę i my jesteśmy przykładem, że drużyna może być nieobliczalna. W przeciągu trzech dni potrafi rozegrać wspaniały mecz i fatalny. Nigdy jednak nie powiedziałem zespołowi, że nie mamy szansy wygrania i do każdego meczu przygotowujemy się tak samo solidnie. I tak się złożyło, że największe lanie dostaliśmy od Gedanii - ósmego zespołu rundy zasadniczej - a stawialiśmy się bardzo mocno zespołom z czubka tabeli. Tak więc uważam, że nie ma żadnej trudności w stawianiu celu dziewczynom, zresztą one same potrafią się znakomicie zmotywować. Tylko nie zawsze to wychodzi, to są też tylko ludzie.
Nie tylko pan ale i pozostali trenerzy siatkarek po meczach często mówicie : To są kobiety i nic nie da się przewidzieć.
Czy nie jest to przypadkiem takie słowo-wytrych, usprawiedliwienie kiedy trener nie wie właściwie co się dzieje z jego zespołem ?
Można by powiedzieć, że to jest takie słowo-wytrych. Nawet są takie momenty, że dobrze iż ten wytrych jest. Żeby nie mówić tak do końca wszystkiego, kiedy trener wie co się dzieje a nie chce powiedzieć jak to jest naprawdę. Jak już mówiłem niektórzy by nie uwierzyli jak błahe rzeczy mogą przeszkodzić zespołowi w odniesieniu zwycięstwa. Jest dużo przykładów chwiejności w grze i to u wszystkich zespołów.
Wracając do zakończonego sezonu. Do połowy rundy zasadniczej jeżeli AZS przegrywał, to przegrywał po walce. Od połowy trafiały się mecze, kiedy kibice dziwili się co się stało. Czy miało to związek z faktem nieznalezienia sponsora, niepewnością o przyszłość ? Czy to jest usprawiedliwienie dla dziewczyn, bo na pewno trudno się gra kiedy nie wiadomo czy za miesiąc lub dwa nie będzie się szukało nowego klubu ?
Na pewno to nie pomaga i wielu rozmów wymagało pozbieranie tego zespołu. Rzeczywiście był taki moment, gdy zespół się praktycznie załamał. Zbyt długo trwała niepewność , długo trwało takie zawieszenie w niebycie, nie wiadomo było czy w ogóle pieniądze będą, a jak wiadomo jest to zawodowy zespół. I ten niepokój takim cieniem się położył na tym wszystkim co robiliśmy i wielu rozmów wymagało to, żeby przynajmniej spróbować na okres samego treningu czy meczu zapomnieć o tym, zostawić ten niepokój w szatni. Nie każdy to potrafi i to było widać. Stąd taka chwiejna forma. To nie pomaga, ale w sporcie zawodowym coś takiego nie może przeszkodzić.
Plany na kolejny sezon ? Zostaje pan w Poznaniu ?
Nie wiem. To nie wynika z tego czy ja chcę czy nie chcę. Będzie to zależne od tego, czy ta sekcja będzie jeszcze istniała. Na razie jest nad nami takie widmo, że nie znajdziemy pieniędzy, żeby w zawodowej lidze wystartować. Jest wymagane zabezpieczenie finansowe, którym się klub musi wykazać i jeśli nie będzie miał środków to nie będzie dopuszczony do gry w lidze. Cały sezon walczyliśmy, żeby pozyskać sponsora, te próby nie skończyły się sukcesem. Wszyscy się w to włączyliśmy, również dziewczyny, bo część z nich nadal chciałaby tu grać, to miasto im się podoba, tu się dobrze żyje i ten klub też nie jest zły. To jest jednak nasza praca i jeżeli nie będzie odpowiednich warunków to, z żalem, ale ja również będę musiał odejść.
AZS AWF Poznań to profesjonalny klub ?
Gramy w profesjonalnej lidze. Żeby spełnić wszystkie warunki profesjonalnej ligi czy profesjonalnego uprawiania sportu musi się złożyć wiele rzeczy. Przede wszystkim muszą być pieniądze. Bez pieniędzy klub działa na zasadzie takiego przetrwania, takiej amatorszczyzny. Dlatego, że nie ma tych pieniędzy nie jesteśmy w stanie zapewnić tym dziewczynom takich warunków treningowych, w jakich powinny się przygotowywać. To nie była nieudolność klubu. To się stało już po przygotowaniach, dowiedzieliśmy się wtedy o tym nieszczęsnym zdarzeniu ze Swarzędzem i to rozbiło całe plany. Mieliśmy wszystko podopinane i ciężko się potem pracuje w takich warunkach. Ciężko tak prowadzić klub i nasi działacze sporo siwych włosów zdobyli przez ten sezon. Nie zostawili nas, próbowali na miarę swoich możliwości. Mam do końca jednak nadzieję, że to wyjdzie. Do profesjonalnego prowadzenia klubu muszą być ludzie profesjonalni i środki, żeby to profesjonalnie prowadzić.
Czy pana zdaniem w siatkówce są dobre proporcje między doświadczonymi działaczami a młodymi ludźmi, którzy mogą wnieść trochę inne spojrzenie, bardziej biznesowe ? Z mniejszym naciskiem może na sport, a bardziej ukierunkowani na organizację, pozyskiwanie pieniędzy. Czy jest wystarczająca ilość takich ludzi, którzy myślą biznesowo, bo trudno na przykład ukryć, że AZS jest klubem – w XXI wieku – który nie ma nawet działającej strony internetowej ?
Ja to wiążę nadal z tym samym tematem. Ludzie przygotowani do takiej pracy, z otwartymi umysłami, też nie będą robić tego charytatywnie. Nasz klub na początku sezonu też wyglądał inaczej. Był człowiek, który jeszcze w poprzednim roku z nami pracował, od wizerunku, marketingu. Taki menedżer z prawdziwego zdarzenia. Ale niestety nie byliśmy w stanie utrzymać tych ludzi. Tutaj więcej osób było na początku zatrudnionych i była wizja w jaki sposób pracować organizacyjnie, żeby pozyskiwać więcej tych środków. Ale niestety to wszystko się rozpadło po tej katastrofie finansowej, kiedy praktycznie z dnia na dzień zabrakło nam połowy budżetu.
Biorąc pod uwagę pańskie doświadczenia reprezentacyjne to dobrze czy źle, że obcokrajowcy prowadzą nasz reprezentacje siatkarskie ?
Myślę, że był moment taki w naszej siatkówce, że to środowisko trenerskie, tych najlepszych trenerów, było troszeczkę zbyt powiązane ze sobą. Było tak, że nikt nie był dobry, wszyscy przeciwko wszystkim. Chyba była taka potrzeba, żeby poprowadził to ktoś przede wszystkim odcięty zupełnie od tego naszego polskiego piekiełka. Niekoniecznie super-trener. Ale taki, który nie musi się tłumaczyć prezesowi w klubie, taki który ma umowę o dzieło, ma wykonać określony wynik. Bo to raczej nie chodzi o to, że trener Lozano czy Bonitta jest trenerem z innej epoki, a nasi są źli. Są przecież w Polsce wspaniali trenerzy, ale to jest związane z takim systemem u nas, gdzie my nie mamy takiego zabezpieczenia finansowego i metodycznego, jak mają kluby na zachodzie. Chociażby w lidze włoskiej, gdzie trener ma do współpracy cały sztab szkoleniowy, ośmiu do dziesięciu trenerów. Żadnego klubu w Polsce nie stać na razie, żeby zatrudnić tylu trenerów do zespołu. Różne są szkoły trenerskie siatkówki, czy nasza polska, czy wschodnia rosyjska czy włoska, czy trenerzy amerykańscy, gdzie jest to już bardzo naukowo rozpracowane i cała możliwą technika podparte – mają olbrzymie wsparcie, jeżeli chodzi o wspomaganie treningu, jego monitoring – tutaj jesteśmy naprawdę daleko. Ale szkoły trenerskiej czy trenerów nie musimy się wstydzić. Uważam, że zarówno w męskiej jak i żeńskiej siatkówce mamy naprawdę osobowości trenerskie.
Trudno nawet sobie wyobrazić, że Mistrz Polski w piłce nożnej gra w półfinale Ligi Mistrzów, a wicemistrz półfinale Pucharu UEFA. W siatkówce nikogo to nie dziwi. O ile wyższy jest poziom polskiej siatkówki, zarówno męskiej jak i żeńskiej od poziomu prezentowanego w innych dyscyplinach ?
Nie rozpatrywałbym tego w takich kategoriach. Faktycznie, jesteśmy wysoko w rankingach, nawet światowych, i tych sukcesów jest sporo, ale przede wszystkim trzeba się cieszyć, że jest to tak popularne u nas. To jest coś niesamowitego, fenomen po prostu, ale ja tego nie porównuję. Szczególnie w piłce nożnej, to jest zupełnie coś innego. Tak trochę przekornie powiem, że jest sport i jest piłka nożna. To jest instytucja rządząca się swoimi prawami i jest to tak masowy sport, że przebić się gdziekolwiek jest bardzo ciężko. Już sama ilość zespołów w Polsce uprawiających siatkówkę czy piłkę nożną – tego nie ma nawet co porównywać. Cieszmy się każdym sukcesem, obojętnie w jakiej to jest dziedzinie sportu.
Byłby pan bardzo zdziwiony, gdyby usłyszał że prokuratura zatrzymała sędziego siatkarskiego z zarzutem korupcji ?
Dla mnie to co się stało w piłce nożnej do tej pory jest szokiem. Z niedowierzaniem czytam o następnych nazwiskach. Jeżeli to już dotyka ludzi takich pomnikowych trochę, reprezentantów kraju czy trenerów z najwyższej półki, bo przecież nie tylko sędziów i działaczy, no to człowiek się aż boi po prostu. Bo na pewno nie można powiedzieć tak, że to się działo tylko w piłce nożnej a wszystkie inne dyscypliny są czyste. Ale też nie można powiedzieć, że tak nie jest. To jest inny sport i nie było na razie sytuacji takiej, żeby człowiekowi nawet do głowy przyszło, że coś takiego mogło się dziać. Odrzucam takie domysły. Osobiście jestem przerażony tym, co się dzieje. Po ujawnieniu tych wszystkich afer, kiedy człowiek stoi po tej samej stronie ekranu jako człowiek sportu, to ja się też utożsamiam z tymi ludźmi i jest to wstydliwe dla całego środowisko, że coś takiego się zdarzyło. Jestem jednak przekonany, że to nie dotyczy siatkówki.
Czy kluby siatkarskie same trochę nie przegrzały koniunktury ? Czołowe kluby mają coraz częściej kłopoty finansowe, chociażby z wypłatami dla zawodniczek. Czy to nie poszło troszeczkę za szybko, za daleko, kiedy nawet ci najwięksi nie wytrzymują już tej presji finansowej i kontraktów, które muszą płacić zawodniczkom, a także kosztów występów w pucharach europejskich ? Czy siatkówka nie jest już przeinwestowana ?
Z tego co się dzieje wynika że tak. Obojętnie jak by tego nie tłumaczyć, to okazuje się, że w naszej lidze są dwie firmy takie, które kłopotów finansowych nie mają, czyli Bielsko i Muszyna. Wszystkie pozostałe mają problem. I chyba niedługo przyjdzie moment taki, jak w niektórych ligach zagranicznych, że taki eksportowy zespół jest jeden, dwa w lidze a pozostałe są dużo słabsze. Nie mają pieniędzy, żeby takie składy zmontować. Tak jest w Hiszpanii, we Francji i być może ta ekonomia i nas zmusi do takiego a nie innego obrazu w lidze.
Jak się do tego mają plany ewentualnego powiększenia ligi ? Polkomtelowi, który od kolejnego sezonu jeszcze mocniej inwestuje w ligi, czy Polsatowi, który od kilku lat mnóstwo pieniędzy wykłada na promocję siatkówki pewnie zależy na tym, aby ligi były większe. Ale czy to się za chwile nie rozpadnie albo niektóre mecze po prostu nie będą miały sensu ?
Widzę tutaj pewne problemy. Po pierwsze widać jak się odbywają te ligi w sezonach gdy kadra ma jakieś akcje. To co się w tym roku działo to jest naprawdę taki ewenement, a jeżeli byśmy wyobrazili sobie ligę jeszcze większą, to gdzie znaleźć terminy żeby to rozegrać. Play-offy poskracane już do dwóch wygranych, żeby to w ogóle pomieścić, granie co dwa dni…
Chyba żeby cały system rozgrywek był zmieniony. Poza tym powiększenie ligi chociażby do 12 zespołów wpłynie jednak na poziom. Nie mamy aż tylu zawodników z najwyższej półki, żeby uzbroić 12 zespołów w żeńskiej siatkówce. W męskiej jest troszeczkę inaczej, tam bogactwo zawodników jest troszeczkę większe, do tego większe pieniądze, więcej zawodników zagranicznych przyjeżdża do Polski, chce tutaj grać. A w żeńskiej siatkówce za bardzo sensu w tym nie widzę. Te rozgrywki powinny być bardziej elitarne.
Czy powinien być w lidze polskiej, czy też w ogóle w ligach europejskich, limit obcokrajowców ? Czy też zdać się na rozsądek klubów, działaczy, trenerów ?
Myślę, że powinien być limit. Najlepszym klubom nie przeszkadzałoby to walczyć w europejskich pucharach, ponieważ nie szukano by obcokrajowców na średnim poziomie, ale przychodziliby do Polski zawodnicy z najwyższej półki. A my jesteśmy zainteresowani, żeby grało jak najwięcej polskich zawodników i zawodniczek, więc wydaje mi się że ten limit jest niezbędny. Niech będą gwiazdy światowego formatu, przy których będziemy mogli się czegoś nauczyć ale jednocześnie żeby to nie zamykało naszym zawodnikom drogi na boisko.
Czy jest takie pytanie, na które zawsze chciał pan odpowiedzieć, a nikt go jeszcze nie zadał?
Hmmmm… Nie, szczerze mówiąc to jestem zaskoczony tym pytaniem. Takiego pytania mi jeszcze nikt nie zadał (śmiech). Ale jestem zawsze pozytywnie zaskoczony, kiedy ktoś chce się dowiedzieć więcej o trenerze czy zawodniku jako człowieku. A nie tylko co on tam ugrał czy co myśli o rozgrywkach. Często powtarzam to też moim dziewczynom, że one myślą jakby trener urodził się od razu trenerem. Taki Robocop, który zawsze jest i zawsze tym trenerem był i nie ma prywatności, rozumu, doświadczeń żadnych, nigdy nie był młody i nie rozumie i tak dalej.
A czy jest pytanie, które szczególnie pana irytuje ?
Myślę, że nie ma takiego pytania. Są trudne pytania, na przykład po meczu pełnym emocji, kiedy podchodzi redaktor i pyta dlaczego tak było, dlaczego było tak źle. Trudno jest odpowiedzieć na takie pytanie bez przeanalizowania meczu na zimno. To jest zupełnie coś innego, kiedy ogląda się mecz z ławki trenerskiej, to są emocje. Kiedy obejrzy się mecz z innej perspektywy to często okazuje się, że to co pamięta się z ławki nie ma przełożenia na to co się faktycznie wydarzyło i to były zupełnie inne przyczyny. To są więc trudne pytania ale nie irytujące. Ja się bardziej irytuję nie pytaniem, ale tym co „klepnę”, co powiem w emocjach. Można bardzo łatwo kogoś urazić, nawet taką nieważoną wypowiedzią i ferment w drużynie wprowadzić. Nieraz człowiek ma żal do kogoś konkretnie i jeżeli to wyartykuje, to takie coś może się potem przez cały sezon ciągnąć.