Nasz problem leżał w głowach - rozmowa z Magdaleną Pietroczuk, kapitanką AZS-u Politechnika Śląska Gliwice

Porażka z SMS PZPS Sosnowiec pozbawiła siatkarki AZS-u Politechnika Śląska Gliwice szans na utrzymanie w pierwszej lidze. - W czym leżał nasz problem? Wydaje mi się, że w głowach - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl kapitanka Akademiczek, Magdalena Pietroczuk.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Marcin Ziach: W tym sezonie nie nadarzy się wam już lepsza okazja do przełamania niż mecz z SMS-em, lecz mimo to kolejne spotkanie przegrywacie na własne życzenie.

Magdalena Pietroczuk: Grałyśmy to spotkanie zmienionym ustawieniem. Skład posypał nam się przez kontuzje i nasza nominalna przyjmująca musiała grać na środku, co zupełnie zmieniło koncepcję gry. Bardzo chciałyśmy to spotkanie wygrać, ale zupełnie nie wychodziły nam końcówki setów, co zaowocowało kolejną porażką.

Porażka z SMS-em Sosnowiec pozbawia was ostatnich złudzeń na utrzymanie w pierwszej lidze.

- Ten sezon był dla nas bardzo ciężki. Na pewno to, że wygrałyśmy ostatni mecz w listopadzie nie było dla nas łatwe, bo miałyśmy te wszystkie porażki w głowach i brakowało nam trochę wiary we własne możliwości. Większość meczów nie grałyśmy słabo i nie ustępowałyśmy przeciwnikowi, ale kiedy przychodziły momenty seta, w których trzeba było pokazać charakter nam tego brakowało.

Dziewięć porażek z rzędu ustawiło was w tabeli w roli absolutnego outsidera, z którym po prostu trzeba było wygrać za komplet punktów.

- Wiedziałyśmy, że przeciwnicy na mecze z nami mobilizowali się szczególnie, żeby uniknąć wpadki. Nam było ciężko podnosić się po kolejnych porażkach. Brakowało nam wiary we własne możliwości i siły, by wyrwać się z marazmu.

Czułyście się najsłabszą drużyną pierwszej ligi, czy są jakieś inne powody tak słabej postawy waszego zespołu?

- Myślę, że kluczowe znaczenie miała psychika, która nie była naszą najmocniejsza stroną. Weszłyśmy do pierwszej ligi z marszu, a w poprzednim sezonie zdecydowaną większość spotkań rozstrzygałyśmy na swoją korzyść. W pierwszej lidze przekonałyśmy się, że kiedy przegra się dwa czy trzy mecze z rzędu trzeba mieć w sobie wiele sił, by się przełamać i uwierzyć, że stać nas na zwycięstwo. Nam tego zabrakło. Wierzyłyśmy w zwycięstwo przed meczem, a kiedy na boisku coś nam nie wychodziło ten entuzjazm gasł.

Po kolejnych porażkach w szatni dało się odczuć, że zespół wierzy w to, że wydarzy się cud i uratujecie pierwszą ligę dla Gliwic?

- Przed meczem z SMS-em była w nas wiara, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Jestem przekonana, że gdybyśmy zagrały to spotkanie w optymalnej kadrze na pewno byśmy je wygrały. Niestety kontuzje podcięły nam skrzydła i w kluczowych momentach tego spotkania gasłyśmy.

Wiele meczów w waszym wykonaniu wyglądało tak, że potrafiłyście albo wywalczyć sobie kilkupunktową przewagę, albo odrobić duże straty do przeciwnika, ale im bliżej końca seta tym wyglądało to gorzej.

- Rzeczywiście grałyśmy wiele wyrównanych spotkań, często punkt za punkt i na boisku wychodziło nam naprawdę wiele. Niestety, kiedy dochodziłyśmy do dwudziestego punktu coś się zacinało i szło nam jak po grudzie.

W czym upatrujesz przyczyn takiego stanu rzeczy?

- Nie mam pojęcia. Każda z tych porażek była inna, choć nasze problemy w końcówkach setów były powtarzalne w każdym z ostatnich dziewięciu meczów, które przegrałyśmy. W czym leżał nasz problem? Wydaje mi się, że w głowach.

Witacie się z drugą ligą, ale przeto trzeba jeszcze rozegrać dwa mecze na parkietach pierwszoligowych.

- Nie wyobrażam sobie tego, że gramy ze świadomością, że nawet zwycięstwo nic nam już nie da. Do mnie jeszcze nie dochodzi to, że spadłyśmy, ale na pewno przed następnym meczem musimy usiąść z dziewczynami i porozmawiać w swoim gronie. Te dwa mecze chcąc nie chcąc musimy rozegrać i fajnie by było zapunktować.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×