Z każdą akcją czujemy się pewniej na boisku - rozmowa z Izabelą Bełcik, rozgrywającą Atomu Trefla Sopot

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W składzie Atomu Trefla Sopot znajduje się wiele byłych reprezentantek Polski, a jedną z nich jest Izabela Bełcik, która w Sopocie zdaje się czuć jak przysłowiowa ryba w wodzie. Rozgrywająca Atomówek uważa, że zespół z Sopotu z meczu na mecz, z każdym kolejnym zwycięstwem staje się coraz lepszy i pewniejszy siebie.

W tym artykule dowiesz się o:

Anna Kossabucka: Połowa rundy zasadniczej za nami. Atom jest współliderem z Muszyną. Taki był plan minimum, czy jednak zrobiłyście coś ponad?

Izabela Bełcik: Na pewno nie jest to coś ponad. Wiadomo, że chcemy wygrywać wszystkie kolejne mecze, ale zdarzają się nam wpadki. Można powiedzieć, że utrudniłyśmy sobie drogę w Pucharze Polski, bo gdybyśmy były na pierwszym miejscu w tabeli po połowie sezonu i wygrały mecz z Łodzią choćby 3:2, to ominęłybyśmy teraz zespoły w pucharze, z którymi przegrałyśmy w lidze. Tak więc musimy podejść naprawdę skoncentrowane do tych pojedynków, by uzyskać satysfakcjonujący nas wynik. Będziemy musiały zagrać dobre spotkania, bo wiadomo, że w głowie zostają porażki i to odbija się na kolejnych meczach. Chociaż uważam, że jesteśmy na tyle mocnym zespołem, że akurat to nie będzie nam przeszkadzało.

Jak pani ocenia obecną dyspozycję Atomu? Chyba największą zmianę widać w psychice drużyny. Stajecie się coraz pewniejsze siebie.

- Wiadomo, że jak się wygrywa, to stajesz się pewniejszy siebie, psychika staje się mocniejsza. To buduje nas – każda kolejna udana akcja sprawia, że czujemy się silne. Tym bardziej jest to ważne, jako że każda z nas narzeka na jakieś drobne urazy, ale to jest normalne w tym okresie. Miejmy nadzieję, że to wszystko będzie za nami, gdy przyjdzie nam grać w Pucharze Polski i gdy przyjdą te najważniejsze mecze w Pluslidze.

No właśnie - zdrowie. Przed sezonem mówiła pani, że to będzie najwrażliwszy punkt zespołu i faktycznie chyba to największy problem dla drużyny. Kontuzja Simony Rinieri, problemy z plecami Doroty Świeniewicz. Jak bardzo utrudnia wam to normalną pracę?

- Myślę, że to dzieje się zawsze i każdemu. Zespół z Białegostoku jest typowym przykładem, że wystartowały - masa kontuzji i same problemy. Teraz dokupili zawodniczki, coraz lepiej drużyna rozumie się ze sobą i faktycznie AZS staje się zagrożeniem dla każdego zespołu, nawet z góry tabeli. Tak więc myślę, że kontuzje się zdarzają i trzeba sobie z nimi radzić. Mam nadzieję, że nie będą one na tyle odczuwalne, żeby mocno przeszkadzały nam w grze i że w każdym kolejnym meczu będą grały zawodniczki, które są w najlepszej dyspozycji a nie te, które mogą, bo nie dopadły ich żadne kontuzje.

Największym mankamentem zespołu są chyba dziwne przestoje w grze, gdzie nic nie wychodzi. W meczu z Wrocławiem tego nie było, ale często zdarzało się tak, że przegrywałyście np. pierwsze partie. Jak próbujecie z tym walczyć?

- Przede wszystkim myślę, że musimy to eliminować podczas treningów. Narzucić sobie większą presję, to będziemy mocniejsze na meczach. Myślę, że od tego należy zacząć. Wiadomo, że każdemu zdarzają się takie przestoje. Musimy to eliminować, bo to deprymujące. Zdarzy nam się jeden błąd, który pociąga za sobą drugi, trzeci i potem przeciwnik odskakuje nam na kilka punktów i ciężko go potem dogonić. A na to nie możemy sobie pozwolić, gdy gramy z najlepszymi.

Odczuwacie dużą presję z zewnątrz czy wewnątrz klubu? Przed sezonem mówiło się, że zarząd na razie nie narzuca niczego. Po prostu - wygrywać i zakwalifikować się do pucharów. A jak to wygląda w tej chwili?

- Wiadomo, że nie ma co mówić o piątce - to należy włożyć między bajki. Fakt jest faktem, że może władze klubu nie przyjeżdżają do nas co 2 dni i nie nakładają presji, nie krzyczą po każdym przegranym spotkaniu, ale jeśli przytrafi nam się słabszy mecz, wpadka, tak jak ostatnio z Łodzią, to same jesteśmy świadome, że nie powinno to mieć miejsca. Tutaj mamy wszystko co najlepsze i musimy pokazać, że jesteśmy tego warte.

A jak wygląda współpraca z Olgą Fateevą? Dołączyła niedawno a pani, jako rozgrywająca musi rozumieć się z atakującą bez słów, a z tego co wiadomo, Rosjanka mówi tylko w swoim ojczystym języku.

- Wszystko jest jak najbardziej w porządku. Na początku było trochę ciężej, jako że Olga przed meczem z Łodzią trenowała z nami zaledwie 3 dni i już musiała wyjść na parkiet i grać, więc to nie było tak, jakbyśmy tego pragnęły, ale teraz jest inaczej. Wiadomo - Olga mówi po rosyjsku, rozumie polski, dogadujemy się coraz lepiej i myślę, że nie będzie już problemów. Na początku nie wiedziałyśmy jak się zgrać, bo ja wystawiałam wyższe piłki a ona woli jednak szybsze, ale nic tylko trening, trening, trening a wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

Na pewno w tym momencie skupia się pani na grze w klubie, ale zbliża się sezon reprezentacyjny i być może dzięki pani dobrej grze, trener Matlak przedstawi propozycję gry w reprezentacji?

- Ja nic na ten temat nie wiem. Nie rozmawiałam z trenerem Matlakiem do tej pory i póki co my mamy swoją ligę i nie będziemy tutaj myśleć, czy gramy lepiej czy gorzej. Skupiamy się na realizacji planów w klubie.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)