Po tym sukcesie prezes ówczesnego Mostostalu Kędzierzyn Koźle, Kazimierz Pietrzyk wykupił kontrakt siatkarza za 40 tysięcy złotych. Mogło się wydawać, że kariera Augustyna nabierze rozpędu. Niestety tak się jednak nie stało. W klubie było już trzech środkowych: Roberta Szczerbaniuka, Jarosława Stancelewskiego i Aleksandra Januszkiewicza. Trenerzy z Kędzierzyna nie dawali mu zbyt wielu okazji na pokazanie swoich umiejętności i to na pewno zahamowało jego rozwój. Koledzy Artura z drużyny, m. in. Michał Winiarski i Mariusz Wlazły zaczęli pukać do drzwi kadry, a on siedział na ławce. Dlatego w 2005 trafił do SV Bayer Wuppertal. Tam miał szanse gry, a to było dla niego najważniejsze.
Jakub Brąszkiewicz: Jak oceni pan te trzy lata spędzone w niemieckim SV Bayer Wuppertal?
Artur Augustyn: - W Niemczech spędziłem w sumie trzy sezony i były dość udane. W mojej drużynie grało pięciu Niemców z przeszłością reprezentacyjną. Plany były takie, że zespół miał coś osiągnąć na przestrzeni trzech lat. Wiadomo, że siatkówka w Niemczech nie dorównuje popularnością piłce nożnej i dlatego nakłady na nią są dużo niższe. W lidze były trzy mocne zespoły: VfB Friedrichshafen, evivo Düren i SCC Berlin. W pierwszym sezonie dopiero się ze sobą zgrywaliśmy. Wtedy była bardzo młoda drużyna, średnia wieku wynosiła około 24-25 lat. W kolejnym sezonie graliśmy nieźle. U siebie wygraliśmy wszystkie mecze, a to było największą niespodzianką sezonu. Takim wynikiem mogło pochwalić się jeszcze VfB Friedrichshafen. Zapowiadało się obiecująco, pokonaliśmy 3:0 VfB Friedrichshafen, które później pojechało grać Ligę Mistrzów i ją wygrało. Niestety przegraliśmy dwa mecze drugiej rundy zasadniczej, a później cały sezon zakończyliśmy na piątym miejscu. W tym sezonie było dużo ciężej, a to dlatego, że koncern farmaceutyczny Bayer wycofał się ze sponsorowania sportu w Niemczech, a oni łożyli na nas najwięcej. Można powiedzieć, że wtedy skończyła się nasza gra. Rozpoczęło się szukanie sponsorów, a chłopcy z zespołu chcieli jeździć do innych miast na testy. Pojawiły się jeszcze problemy zdrowotne i skończyliśmy w konsekwencji na 10. miejscu. To było najgorszym osiągnięciem od 10 lat.
Czyli można powiedzieć, że nie wyjechał pan dla pieniędzy. Postawił pan na rozwój swojego talentu.
- Pojechałem tam pograć w siatkówkę, a zarobki nie były najważniejsze. Nie było szansy, żeby pograć w Polsce. Trafiłem do Kędzierzyna-Koźla, dostałem tam jedynie kilka szans pokazania się. Mimo, że miałem jeszcze ważny kontrakt z tym zespołem, zdecydowaliśmy, że go rozwiążemy. No i wyjechałem do Wuppertalu - tam miałem możliwość gry w pierwszej szóstce. Miałem propozycję, żeby przejść w połowie sezonu do SCC Berlin, ale niestety w moim klubie było kilku prezesów i dyrektorów, a więc nie zostało to sformalizowane. Zabrakło podpisu osoby odpowiedzialnej za to. Mogłem iść do nich po sezonie, ale oferta z Polski była lepsza.
Dzięki możliwości gry w podstawowym składzie mógł pan podnosić swoje umiejętności.
- Trzy lata grałem w Niemczech i pokazałem się z najlepszej strony. Grałem w meczu gwiazd. Miałem dobre recenzje. Po sezonie propozycje gry złożyły mi praktycznie wszystkie zespoły oprócz VfB. Tam Stelian Moculescu ma po prostu swoją wizję zespołu. Ciężko mi było znaleźć klub w Polsce po tych trzech latach spędzonych za granicą. Nikt mnie długo nie widział. Nie mogli powiedzieć co potrafię i czy zrobiłem postęp. Teraz wracam do Polski. Nie jest łatwo grać na Zachodzie, bo jest się tam samemu. Mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie pokażę, czego się nauczyłem.
W końcu nadarzyła się szansa powrotu do Polski.
- Czekałem na ofertę i trafiła się z Bydgoszczy. Działacze mają aspirację, żeby awansować do PlusLigi. Dostałem szansę od trenera i pojechałem na testy. Cały czas byłem w kontakcie z prezesem i szkoleniowcem. Z Rastislavem Chudikiem znamy się jeszcze z Kędzierzyna-Koźla i dobrze nam się współpracowało. Moim zdaniem Delecta jest głównym pretendentem do awansu, ale to wszystko zweryfikuje boisko. Chciałem teraz wrócić, bo synek mi się urodził, a wcześniej nawet nie było czasu, żeby wrócić na święta. Chcę teraz ugrać coś wielkiego. W Niemczech się nie udało. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.
Jak pan zaaklimatyzował się w nowym miejscu?
- Na samym początku było ciężko, ale poznałem tam przyjaciela, który w pierwszym roku mi pomógł. Był mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów. Żyło się bardzo ciężko. Po to się wyjeżdża, żeby zarobić na kawałek chleba. W Niemczech w siatkówce tego nie ma. Skromnie płacili, ale dużo od nas wymagali. Wyjeżdżając, znałem tylko angielski. Było to dodatkowym utrudnieniem, bo niektóre sprawy papierkowe w urzędzie można było załatwić jedynie po niemiecku, ale dałem sobie radę ze wszystkim.
Czy miał pan problemy z językiem niemieckim na początku swojego pobytu?
- Bariera językowa na początku na pewno istniała. Moja żona bardzo dobrze mówi po niemiecku i ma jeszcze niemiecki paszport. Niedawno mi się synek urodził i również ma obywatelstwo niemieckie. Można powiedzieć, że tylko ja w rodzinie jestem rodowitym Polakiem (śmiech). Było trudno, ale jeżeli człowiek musi coś zrobić, to zrobi to. W siatkówce nie trzeba aż tak perfekcyjnie znać języka. Trzeba wyjść na boisko i grać to, co najlepiej się potrafi.
Kiedy rozpoczynacie przygotowania do sezonu?
- Przygotowania do sezonu rozpoczynamy najprawdopodobniej 4 sierpnia i wtedy spotkam się ze wszystkimi chłopakami.
Jak pan zamierza spędzić ostatni miesiąc wakacji?
- Za dużo już miałem wakacji. Za kilka dni zaczynam przygotowywać się indywidualnie do sezonu. W Niemczech liga się skończyła pod koniec marca i nie trenowałem przez ten czas. Nie było tak, że leżałem brzuchem do góry, robiłem treningi siłowe, ale też trzeba było nieco odpocząć i spędzić trochę czasu z dzieckiem.