Trzeba wreszcie coś ugrać - wywiad z mistrzem świata juniorów Arturem Augustynem

O Arturze Augustynie mówiło się niegdyś, że jest to najzdolniejszy środkowy młodego pokolenia. W 2003 r. pod wodzą Grzegorza Rysia zdobył złoty medal mistrzostw świata. Polscy siatkarze w finałowym spotkaniu pokonali Brazylię, z którą przegrali w pierwszej rundzie 0:3. Artur Augustyn był podstawowym środkowym juniorskiej reprezentacji, a we wszystkich statystykach plasował się bardzo wysoko.

Po tym sukcesie prezes ówczesnego Mostostalu Kędzierzyn Koźle, Kazimierz Pietrzyk wykupił kontrakt siatkarza za 40 tysięcy złotych. Mogło się wydawać, że kariera Augustyna nabierze rozpędu. Niestety tak się jednak nie stało. W klubie było już trzech środkowych: Roberta Szczerbaniuka, Jarosława Stancelewskiego i Aleksandra Januszkiewicza. Trenerzy z Kędzierzyna nie dawali mu zbyt wielu okazji na pokazanie swoich umiejętności i to na pewno zahamowało jego rozwój. Koledzy Artura z drużyny, m. in. Michał Winiarski i Mariusz Wlazły zaczęli pukać do drzwi kadry, a on siedział na ławce. Dlatego w 2005 trafił do SV Bayer Wuppertal. Tam miał szanse gry, a to było dla niego najważniejsze.

Jakub Brąszkiewicz: Jak oceni pan te trzy lata spędzone w niemieckim SV Bayer Wuppertal?

Artur Augustyn: - W Niemczech spędziłem w sumie trzy sezony i były dość udane. W mojej drużynie grało pięciu Niemców z przeszłością reprezentacyjną. Plany były takie, że zespół miał coś osiągnąć na przestrzeni trzech lat. Wiadomo, że siatkówka w Niemczech nie dorównuje popularnością piłce nożnej i dlatego nakłady na nią są dużo niższe. W lidze były trzy mocne zespoły: VfB Friedrichshafen, evivo Düren i SCC Berlin. W pierwszym sezonie dopiero się ze sobą zgrywaliśmy. Wtedy była bardzo młoda drużyna, średnia wieku wynosiła około 24-25 lat. W kolejnym sezonie graliśmy nieźle. U siebie wygraliśmy wszystkie mecze, a to było największą niespodzianką sezonu. Takim wynikiem mogło pochwalić się jeszcze VfB Friedrichshafen. Zapowiadało się obiecująco, pokonaliśmy 3:0 VfB Friedrichshafen, które później pojechało grać Ligę Mistrzów i ją wygrało. Niestety przegraliśmy dwa mecze drugiej rundy zasadniczej, a później cały sezon zakończyliśmy na piątym miejscu. W tym sezonie było dużo ciężej, a to dlatego, że koncern farmaceutyczny Bayer wycofał się ze sponsorowania sportu w Niemczech, a oni łożyli na nas najwięcej. Można powiedzieć, że wtedy skończyła się nasza gra. Rozpoczęło się szukanie sponsorów, a chłopcy z zespołu chcieli jeździć do innych miast na testy. Pojawiły się jeszcze problemy zdrowotne i skończyliśmy w konsekwencji na 10. miejscu. To było najgorszym osiągnięciem od 10 lat.

Czyli można powiedzieć, że nie wyjechał pan dla pieniędzy. Postawił pan na rozwój swojego talentu.

- Pojechałem tam pograć w siatkówkę, a zarobki nie były najważniejsze. Nie było szansy, żeby pograć w Polsce. Trafiłem do Kędzierzyna-Koźla, dostałem tam jedynie kilka szans pokazania się. Mimo, że miałem jeszcze ważny kontrakt z tym zespołem, zdecydowaliśmy, że go rozwiążemy. No i wyjechałem do Wuppertalu - tam miałem możliwość gry w pierwszej szóstce. Miałem propozycję, żeby przejść w połowie sezonu do SCC Berlin, ale niestety w moim klubie było kilku prezesów i dyrektorów, a więc nie zostało to sformalizowane. Zabrakło podpisu osoby odpowiedzialnej za to. Mogłem iść do nich po sezonie, ale oferta z Polski była lepsza.

Dzięki możliwości gry w podstawowym składzie mógł pan podnosić swoje umiejętności.

- Trzy lata grałem w Niemczech i pokazałem się z najlepszej strony. Grałem w meczu gwiazd. Miałem dobre recenzje. Po sezonie propozycje gry złożyły mi praktycznie wszystkie zespoły oprócz VfB. Tam Stelian Moculescu ma po prostu swoją wizję zespołu. Ciężko mi było znaleźć klub w Polsce po tych trzech latach spędzonych za granicą. Nikt mnie długo nie widział. Nie mogli powiedzieć co potrafię i czy zrobiłem postęp. Teraz wracam do Polski. Nie jest łatwo grać na Zachodzie, bo jest się tam samemu. Mam nadzieję, że w nadchodzącym sezonie pokażę, czego się nauczyłem.

W końcu nadarzyła się szansa powrotu do Polski.

- Czekałem na ofertę i trafiła się z Bydgoszczy. Działacze mają aspirację, żeby awansować do PlusLigi. Dostałem szansę od trenera i pojechałem na testy. Cały czas byłem w kontakcie z prezesem i szkoleniowcem. Z Rastislavem Chudikiem znamy się jeszcze z Kędzierzyna-Koźla i dobrze nam się współpracowało. Moim zdaniem Delecta jest głównym pretendentem do awansu, ale to wszystko zweryfikuje boisko. Chciałem teraz wrócić, bo synek mi się urodził, a wcześniej nawet nie było czasu, żeby wrócić na święta. Chcę teraz ugrać coś wielkiego. W Niemczech się nie udało. Mam nadzieję, że teraz będzie lepiej.

Jak pan zaaklimatyzował się w nowym miejscu?

- Na samym początku było ciężko, ale poznałem tam przyjaciela, który w pierwszym roku mi pomógł. Był mistrzem świata w podnoszeniu ciężarów. Żyło się bardzo ciężko. Po to się wyjeżdża, żeby zarobić na kawałek chleba. W Niemczech w siatkówce tego nie ma. Skromnie płacili, ale dużo od nas wymagali. Wyjeżdżając, znałem tylko angielski. Było to dodatkowym utrudnieniem, bo niektóre sprawy papierkowe w urzędzie można było załatwić jedynie po niemiecku, ale dałem sobie radę ze wszystkim.

Czy miał pan problemy z językiem niemieckim na początku swojego pobytu?

- Bariera językowa na początku na pewno istniała. Moja żona bardzo dobrze mówi po niemiecku i ma jeszcze niemiecki paszport. Niedawno mi się synek urodził i również ma obywatelstwo niemieckie. Można powiedzieć, że tylko ja w rodzinie jestem rodowitym Polakiem (śmiech). Było trudno, ale jeżeli człowiek musi coś zrobić, to zrobi to. W siatkówce nie trzeba aż tak perfekcyjnie znać języka. Trzeba wyjść na boisko i grać to, co najlepiej się potrafi.

Kiedy rozpoczynacie przygotowania do sezonu?

- Przygotowania do sezonu rozpoczynamy najprawdopodobniej 4 sierpnia i wtedy spotkam się ze wszystkimi chłopakami.

Jak pan zamierza spędzić ostatni miesiąc wakacji?

- Za dużo już miałem wakacji. Za kilka dni zaczynam przygotowywać się indywidualnie do sezonu. W Niemczech liga się skończyła pod koniec marca i nie trenowałem przez ten czas. Nie było tak, że leżałem brzuchem do góry, robiłem treningi siłowe, ale też trzeba było nieco odpocząć i spędzić trochę czasu z dzieckiem.

Źródło artykułu: