Mecz od mocnego akcentu - prowadzenia 6:2 - niespodziewanie rozpoczęli goście. Amerykanie szybko odwrócili na 9:8, ale do drugiej przerwy technicznej Portoryko wypracowało sobie trzypunktowe prowadzenie. Później przyjezdni prowadzili 21:17 i 23:21, ale o wygraną w tej partii ostatecznie musieli walczyć w grze na przewagi.
Taki obrót spraw wyraźnie zirytował walczących o udział w finałach LŚ Amerykanów. W kolejnych dwóch partiach nie pozostawili oni rywalowi złudzeń, kto jest lepszym zespołem. Zwłaszcza w trzecim secie pokazali swoją siłę, wygrywając do 12.
Nie wytrąciło to jednak z rytmu ekipy Portoryko, która w czwartej partii niespodziewanie okazała się lepsza od Amerykanów. Długo wszystko wskazywało na to, że będzie to ostatni set meczu. Ekipa USA prowadziła bowiem niemal do końca seta (13:10, 16:14), kiedy to po dwóch własnych błędach w ataku gospodarzy, goście zbliżyli się do nich na 20:19. Podobnie jak w pierwszym secie, więcej zimnej krwi w końcówce zachowało Portoryko, które wygrało 27:25.
Tie-break był tylko formalnością. Reprezentacja USA szybko odskoczyła na 6:1 i wygrała pewnie 15:8. W całym meczu Amerykanie zdominowali rywali w elemencie gry blokiem. Zdobyli w ten sposób w całym meczu imponującą liczbę 20 punktów, podczas gdy Portorykańczycy po udanych blokach zapisali na swoim koncie tylko 3 oczka.
Najlepiej punktowali William Priddy (USA, 21 pkt) oraz Juan Figueroa (Portoryko, 20 punktów). Zupełnie niewidoczny w drużynie gości był Hector Soto, który w pierwszych trzech setach grał w wyjściowej szóstce, ale zdobył tylko 9 oczek.
USA - Portoryko 3:2 (25:27, 25:22, 25:12, 25:27, 15:8)
USA: Anderson, Lee, Priddy, Millar, Thornton, Stanley, Lambourne (libero) oraz Patak, Lotman, Holmes.
Portoryko: j. Rivera, Figueroa, Muniz, Perez, Escalante, Soto, Berrios (libero) oraz Morales S., Morales F., Cruz Lozada, Sanchez.