Finał, wielki finał... Bez Polaków, ale i tak wyczekany. Marki takie, jak Brazylia i Rosja, mają w sobie magnes, który przyciąga kibiców. Nie inaczej było więc w trójmiejskiej Ergo Arenie. Tuż przed spotkaniem swoje finałowe typy zdradzili polscy zawodnicy, trener Andrea Anastasi, a także komentatorzy sportowi. Wszyscy zgodnie wskazali Canarinhos jako faworytów do sięgnięcia po kolejny triumf. Przy okazji podkreślali równocześnie, że kadrowicze Rosji są już bardzo blisko galaktycznej ekipy z Kraju Kawy. - Chciałbym, aby zwyciężyli Rosjanie, ale myślę, że po raz kolejny wygra Brazylia - mówił Łukasz Żygadło. Zdaniem wielu jednak, na pokonanie Brazylii było wciąż za wcześnie...
Obie ekipy weszły w mecz mocnym uderzeniem. Nie szczędziły mocy i siły ani na zagrywce, ani w ataku. Zarówno Brazylijczycy, jak i Rosjanie zachowywali się w charakterystyczny dla siebie sposób, podczas gdy Canarinhos reagowali bardzo żywiołowo, zawodnicy Władimira Alekny z zimną krwią i nieodgadnionymi gestami egzekwowali swoje akcje. Gołym okiem widać też było, że siatkarze znają się jak łyse konie.
Pierwsza przerwa techniczna dała obrońcom tytułu sygnał do podwyższenia siatkarskich obrotów. W dosłownie kilkadziesiąt sekund wypracowali sobie oni cztery oczka przewagi, w czym sporymi zasługami mógł się pochwalić Murilo. Na skrzydle o swojej wczesnej młodości przypomniał zaś sobie legendarny już Giba. Krótko mówiąc, Brazylijczycy zaczęli bawić się siatkówką.
Wyraźnie podrażniło to Rosjan, których charakter mocno uwydatnił się w kolejnych akcjach. Szczelnym blokiem i zatrzymaniem w ataku Theo - takimi właśnie środkami zamierzali oni dopaść swoich przeciwników. Taktyka ta była dla nich bardzo opłacalna. Pozwoliła Sbornej powrócić do gry o triumf w otwierającej tę konfrontację odsłonie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały od tej pory na zaciętą końcówkę, lecz szyki reprezentacji Rosji pokrzyżował Lucas, którego as serwisowy okazał się rozstrzygający już przy pierwszym setbolu.
Druga partia była w wykonaniu obu zespołów odważniejsza. Mocarne zagrywki, ataki bez kompleksów i groźne miny rzucane spod siatki były w niej na porządku dziennym. Co ciekawe, do swojego repertuaru Rosjanie dołożyli także kąśliwe kiwki, w których brylował absolutny pewniak w teamie Alekny - Taras Chtiej. Także rosyjska organizacja gry na kontratakach była dla Canarinhos zabójcza. Sborna zmierzała krok po kroku do zamierzonych celów - pierwszym z nich było wyrównanie stanu spotkania.
Kiedy jednak nasi wschodni sąsiedzi uzyskiwali minimalną chociażby przewagę, siatkarski motorek napędowy włączał się w drużynie Brazylii niemal automatycznie, zaś na parkiecie po stronie Rosjan zaczął zadomawiać się chaos. Zarówno jedni, jak i drudzy grali nierówno, punkty zdobywane były przez nich falami. Nie przeszkadzało im to jednak we wzajemnym "częstowaniu się" niesamowitymi bombami i akcjami na najwyższym z możliwych poziomie sportowym. Gdy wydawało się, że obrońcy tytułu odeprą jednak atak Rosjan, ci pokazali prawdziwą klasę i za przyczyną przepięknej kontry triumfowali w drugim secie.
Owa wygrana dodała Sbornej wigoru. Dobrych wyborów dokonywał zastępujący od połowy drugiej odsłony Siergieja Grankina rezerwowy rozgrywający, Aleksander Butko. Wraz z szybkim uzyskanie kilkupunktowej przewagi, nawet pomimo lekkiego urazu nogi Michajłowa, Rosjanie stawali się coraz groźniejsi. Czołowego bombardiera Rosji godnie zastąpił wyrwany z kwadratu dla rezerwowych Dimitrij Ilinych, który na bloku zdołał złapać nawet Gibę! Jak się jednak niedługo potem okazało, Michajłow mógł po opatrzeniu przez lekarzy szybko wrócić na parkiet. Efektywna i solidna postawa Rosjan, mimo pościgu Canarinhos, dała im koniec końców prowadzenie w finałowym starciu.
Także w kolejnym secie nie było mowy o patyczkowaniu się. Ekipy grały, jak gdyby była to premierowa odsłona. W ataku u Brazylijczyków szalał Giba, wśród Rosjan zaś - Denis Biriukow, który rozgrywał niesamowite zawody. Trzeba jednak przyznać, że od początku inicjatywę po swojej stronie posiadali gracze teamu Canarinhos.
Siatkarze przez dłuższy czas szanowali piłkę i szafowali swoimi siłami. Tempo pojedynku również nieco opadło. W nowej sytuacji meczowej lepiej odnajdywali się podopieczni Bernardo Rezende, naszych wschodnich sąsiadów opuściła natomiast mocna zagrywka. Kiedy sprawy w swoje ręce wziął Giba, stało się niemal jasne, że bez tie-breaka się w tym meczu nie obejdzie...
Piąta odsłona była kwintesencją wielkiego finału. Nie zabrakło w niej ogromnych nerwów i spięć pod siatką. Podrażnienie zdopingowało zawodników obu drużyn do jeszcze bardziej zadziornej postawy. W prawdziwej próbie sił decydujący mógł być najdrobniejszy nawet element, dlatego też gracze żadnej z ekip nie szczędzili sił. Cios za cios, bomba za bombę - tak w telegraficznym skrócie można opisać przebieg tie-breaka.
Po walce, której słowami wprost nie da się opisać, po nadzwyczajnej urody triumf w Lidze Światowej 2011 sięgnęli Rosjanie. Wiktoria ta była jak najbardziej zasłużona - takiej drużyny można im z całą pewnością zazdrościć! A Brazylia? Ponownie zagrała fantastyczny mecz, lecz tym razem to Sborna była o ten siatkarski milimetr lepsza.
2:3
(25:23, 25:27, 23:25, 25:22, 11:15)
Brazylia: Bruno, Sidao, Giba, Murilo, Theo, Lucas, Sergio (libero) oraz Marlon, Vissotto, Rodrigao.
Rosja: Taras Chtiej, Siergiej Grankin, Denis Biriukow, Dimitrij Muserski, Maksim Michajłow, Aleksander Wołkow, Aleksander Sokołow (libero) oraz Hachatur Stepanian, Aleksander Butko, Dimitrij Ilinych, Nikołaj Apalikow.