W czwartek na łamach naszego portalu ukazała się pierwsza odsłona rozmowy, jaką przeprowadziliśmy z Mirosławem Przedpełskim, prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Jeśli chcesz ją przeczytać, KLIKNIJ!
Joanna Seliga: W porównaniu z zawirowaniami, jakie mają ostatnio miejsce w otoczeniu żeńskiej kadry Polski, atmosfera wokół polskich siatkarzy wydaje się dużo spokojniejsza, niemal sielska. Tego rodzaju aura powinna sprzyjać osiąganiu wyników.
Mirosław Przedpełski: Tak, trener Andrea Anastasi potrafił wpoić drużynie to, co zawsze uważałem za najważniejsze. To właśnie myśleniem o mentalności, jako o czynniku dającym w 60-70 proc. gwarancję sukcesu, przekonał mnie do siebie w trakcie naszej rozmowy, zanim jeszcze został selekcjonerem polskiej reprezentacji. Siatkówka jest tak naprawdę jedynym prawdziwie zespołowym sportem na świecie - praktycznie nie ma takiej możliwości, aby ktoś ugrał w niej coś indywidualnie. W drużynie trzeba więc koniecznie zbudować odpowiednią mentalność, musi istnieć realny zespół, scalona grupa. Gwiazdy na pewno bywają pomocne, ale same niczego nie wygrają. W tej chwili na naszą korzyść działa mentalność w połączeniu z olbrzymią pracą. Warto ponadto przypomnieć, że na mistrzostwach świata zagraliśmy najmocniejszym składem i dostaliśmy mocno, że tak powiem, w pupę, a na mistrzostwach Europy teoretycznie słabsze zestawienie zawodników pokazało, że z odpowiednią mentalnością można naprawdę wiele osiągnąć.
W zeszłym tygodniu polscy kadrowicze rozegrali dwa sparingi z reprezentantami Francji. Jak można je ocenić?
- Sparingi jak sparingi... Dla naszych kadrowiczów pierwszy mecz towarzyski był jednocześnie pierwszym prawdziwym starciem po okresie poświęconym na ciężkie treningi. Widać też było, że Francuzi znajdowali się w trochę innym cyklu przygotowań. Byli nieco świeżsi, nasi zawodnicy natomiast dopiero wchodzili w grę. Druga konfrontacja była już o wiele lepsza, w pierwszej widać jeszcze było ociężałość. Myślę jednak, że obrany został dobry kierunek. Zobaczymy teraz, jak będzie w Katowicach.
Właśnie - przed nami kolejna edycja rozgrywek upamiętniających Huberta J. Wagnera. Zagrają w niej Rosjanie, Włosi i Czesi. To idealna okazja do sprawdzenia swoich możliwości przed czempionatem Europy. Nawet Bułgarzy w wywiadach żałowali, że nie wystąpią w tym roku w Spodku!
- Dokładnie tak. Poza tym memoriał rozegrany zostanie w tym roku w bardzo dogodnym terminie. Zagrają w nim naprawdę mocne ekipy. My jednak zawsze rok wcześniej rozmawiamy na temat ewentualnych partnerów. Przy okazji IX edycji Czesi specjalnie nas prosili o możliwość wzięcia w niej udziału. Są w końcu współgospodarzami ME.
À propos mistrzostw - trafiliśmy do trudnej grupy, w której zmierzymy się z Bułgarami, Niemcami i Słowakami. W ćwierćfinale z kolei możemy trafić na Rosjan - tegorocznych triumfatorów Ligi Światowej.
- Poziom jest bardzo wyrównany. Wszystko zależy od tego, jak dany team przygotuje się na konkretny turniej. Mam nadzieję, że nasze przygotowania przebiegać będą bez zarzutu. Znaleźliśmy się w naprawdę mocnej grupie. Aby tylko z niej wyjść, trzeba już będzie trochę powalczyć. Później, z uwagi na nowy system rozgrywek, czekają nas praktycznie play-offy, być może Rosjanie... I znowu zacznie się kalkulowanie, czy warto zająć pierwsze miejsce w grupie (śmiech). Ale lepiej tego nie robić! Generalnie w Europie nie ma już słabych zespołów. Wydaje mi się, że na Starym Kontynencie znajduje się około dziesięciu drużyn, spośród których każda może wygrać z każdą. Najlepszym tego przykładem jest czempionat Europy z Rosji, w którym gospodarze przegrali w finale z Hiszpanami!
Czego więc pan - jako prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej - oczekuje od naszych kadrowiczów?
- Trudno powiedzieć... Polscy siatkarze to mistrzowie Europy, przed którymi powinno się stawiać wysokie wymagania i oczekiwać od nich obrony zdobytego w 2009 r. tytułu. Ja jednak będę zadowolony z wejścia do czołowej czwórki. Byłoby to dużym osiągnięciem z uwagi na fakt, iż nasz skład nie jest przecież optymalny.
Nie jest, ponieważ od pewnego czasu polska kadra mężczyzn boryka się z problemem skompletowania najsilniejszego składu, powołania do gry w narodowej drużynie wszystkich najlepszych siatkarzy. Czy istnieją jednak jakieś przesłanki, które wskazywałyby na ewentualny powrót poszczególnych graczy na Puchar Świata?
- Myślę, że na pewno tak. Ogromną chęć gry przejawia przede wszystkim Michał Winiarski - rozmawiałem z nim o tym ja, rozmawiał również trener Anastasi. Osobiście go rozumiem. Ma problemy ze swoim stanem fizycznym, a jednocześnie chce reprezentować nasz kraj, będąc w pełni przygotowanym do występów. Nie chce więcej dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce na mistrzostwach świata, kiedy grał z blokadą i sam był niezadowolony ze swojej postawy. Nawet teraz jeszcze powrót na czempionat Starego Kontynentu byłby dla niego nieco przedwczesny. Nie jest bowiem na tyle przygotowany, aby grać na pełnych obrotach. Na Puchar Świata już powinien wrócić i jeśli tylko trener będzie go widział w składzie, na pewno będzie gotowy do gry. Podobnie przedstawia się sytuacja z Pawłem Zagumnym. Wydaje mi się, że będzie chciał grać - szczególnie że wiem, iż ma ochotę na występ na przyszłorocznej olimpiadzie. Nie zapominajmy, że ci nieobecni to również często wieloletni reprezentanci naszych barw narodowych. W ich przypadku o regenerację nie jest już tak łatwo. Co innego Piotr Gruszka - on na przykład nie grał cały rok i myślę, że jest mu łatwiej wrócić. Liczę więc, że ci zawodnicy niedługo ponownie zagrają z orzełkiem na piersi. Nie wiem tylko, jak mają się sprawy z Mariuszem Wlazłym, który ma swoją filozofię gry w reprezentacji. Umówiliśmy się, że nikt nie będzie go naciskał ani krytykował - to jest wyłącznie jego sprawa. Ciągle powtarzam, że gra w kadrze jest zaszczytem. Chcesz grać, to graj - nie chcesz, to nie!
Może po prostu powinniśmy przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest i przestać narzekać na braki w składzie, bo w końcu to właśnie z tą, a nie inną drużyną sięgnęliśmy po historyczny brąz w rozgrywkach World League?
- No właśnie! Niech rosną nam ci młodzi, niech dostają swoje szanse i mają doping do dalszego treningu. Wydaje mi się, że same nazwiska nie powinny przecież grać. Taka jest w tej chwili wizja naszego selekcjonera i myślę, że jest ona naprawdę dobra.
Szkoda tylko, że nękają nas wciąż problemy natury zdrowotnej. Wystarczy spojrzeć na pozycję atakującego...
- Boję się, że z powrotem Zbyszka Bartmana może być naprawdę trudno. Choć fizycznie czuje się już dobrze, ma wciąż uraz psychiczny, który nie będzie łatwo przezwyciężyć. Jest spory problem z pozycją po przekątnej z rozgrywającym, bo rzeczywiście mamy na niej braki.
Nie da się jednak ukryć, że pocieszająca może być determinacja Sebastiana Świderskiego, który chyba słusznie został okrzyknięty iście wzorowym siatkarzem i reprezentantem.
- Rzeczywiście, to jest coś nieprawdopodobnego. Rozmawiałem z nim ostatnio, widziałem jego pocięte kolana... Sebastian jest na pewno klasowym facetem. Mam głęboką nadzieję, że uda mu się pokonać wszelkie przeciwności losu, że będzie mógł jeszcze zagrać w reprezentacji. Nie jest to jednak łatwe. Jego kontuzja była naprawdę bardzo ciężka. Fajnie by mimo to było, gdyby mógł nam jeszcze pomóc na igrzyskach olimpijskich.
Niedawno skład naszej kadry na mistrzostwa Starego Kontynentu zawęził się do 16 nazwisk. Sporym i jednocześnie pozytywnym zaskoczeniem było zdaniem wielu danie szansy Fabianowi Drzyzdze. Wcześniej przegrał on bowiem rywalizację ze starszym i bardziej doświadczonym Pawłem Woickim.
- Brakuje nam w Polsce dobrych rozgrywających. Bardzo wszyscy liczymy więc na Fabiana. Myślę, że już trochę wydoroślał. Jeszcze do niedawna wszyscy oczekiwali jego występów w kadrze, wręcz dopominali się o niego. Teraz jednak chłopak zdaje sobie chyba sprawę z tego, jaka praca jeszcze przed nim. Na początku był troszeczkę podłamany, że trener Anastasi zauważył u niego dość poważne braki, ale potrenował, pokazał, że potrafi i wydaje się teraz, że selekcjoner w niego uwierzył. Fabian jest przyszłością na pozycji wystawiającego - jeśli będzie mocno pracował nad swoją techniką, będzie na pewno wkrótce pierwszym rozgrywającym polskiej reprezentacji.
Jak pogodzić występ w mistrzostwach Europy, na których będziemy bronili tytułu, z ewentualną grą w Pucharze Świata, będącym jednocześnie pierwszą kwalifikacją olimpijską? Trudno o dwa szczyty formy w tak krótkim odstępie czasu.
- Puchar Świata jest na pewno fajną imprezą, tylko szkoda, że rozgrywany jest w tak niewygodnym momencie. Zapewne trzeba by było wystąpić w nim niemal z marszu, ale dobrze by było w ogóle w Japonii zagrać, bo jest to jedna z tych łatwiejszych dróg do igrzysk olimpijskich. Z jednej strony termin wydaje się trudny, z drugiej zaś po wszystkich ligowych zawodnikach widać będzie ich formę, dzięki czemu można będzie zebrać na tę imprezę optymalny skład. Myślę, że wszyscy w razie czego będą rozumieli, że olimpiada to sprawa priorytetowa - zarówno dla całej dyscypliny, jak i samych graczy, bo zdobycie medalu pozwala myśleć o tzw. ustawieniu się na przyszłość, emeryturze olimpijskiej, finansowym zabezpieczeniu. Bardzo liczę, że wszystkim naszym reprezentacjom uda się zakwalifikować do Londynu, jest to moje marzenie. Jeszcze tak nie było, żeby na igrzyskach wystąpili i mężczyźni, i kobiety, i... plażowicze!
Właśnie - bo, wbrew pozorom, siatkówka w Polsce to nie tylko piłka halowa, ale także plażówka, czego najlepszym dowodem jest odnosząca ostatnimi czasy spore sukcesy para Grzegorz Fijałek - Mariusz Prudel.
- To prawda, nasi plażowicze są w bardzo dobrej dyspozycji, ale mam nadzieję, że szczyt ich formy przypadnie na igrzyska olimpijskie w Londynie. Są jeszcze wciąż bardzo młodymi ludźmi, szczególnie jak na siatkarzy plażowych. Bardzo cieszy mnie fakt, że ryzyko, jakie inwestując w grupę plażowiczów, podjął Polski Związek Piłki Siatkowej, opłaciło się. Trafiliśmy na podatny grunt, materiał na dobrych graczy. Nastąpiła niewiarygodna zmiana w ich mentalności i technice. Para Fijałek - Prudel znajduje się obecnie w rankingu na czwartym miejscu na świecie, o czym kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć. Kiedy w przeszłości próbowaliśmy robić jakieś pokazowe mecze, zawodnicy z innych krajów sprawiali nam solidne lanie. Mieliśmy tylko jedną parę Bachorski - Bułkowski, cieszyliśmy się z jej miejsca w przedziale od 30. do 40. lokaty... Sukces jest też jednak kwestią pewnych nakładów. Zawodnicy mają stworzone naprawdę bardzo dobre warunki, które przyczyniają się też do ich osiągnięć. Latają po całym świecie, występują na wszystkich turniejach na koszt Związku, mają zapewnionych trenerów i cały cykl treningowy. Na świecie chyba nie ma w tej chwili par, które miałyby podobne warunki. Oby tylko Grzegorz i Mariusz odpłacili się nam fajnym wynikiem na olimpiadzie!
Jak więc widzi pan przyszłość polskiej siatkówki plażowej?
- Myślę, że bardzo dobrze. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu wszystko się dopiero zaczynało, mieliśmy bardzo mało boisk. Teraz jest ich zdecydowanie więcej i choć Polska jest krajem zimowym, w którym lato trwa stosunkowo krótko, chyba nie ma najmniejszego miasteczka, w którym nie powstałoby boisko do plażówki. Przykładowo w Siekierkach jest sześć boisk, które od rana do wieczora są zajęte. Wydaje mi się też, że w Warszawie nad Wisłą przydałoby się zrobić jakieś dużo większe centrum. Plażówka jest bardzo fajnym sportem, staje się coraz bardziej popularna i myślę, że dobry wynik na olimpiadzie jeszcze dodatkowo pomógłby nam w propagowaniu tego rodzaju aktywności fizycznej. Co ciekawe, w Londynie siatkówka plażowa powinna odnieść olbrzymi sukces, bo rozgrywana będzie w nieprawdopodobnym wręcz miejscu, w samym centrum miasta, przy Trafalgar Square!
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)