Maciej Szeniawski: Panie Danielu, w przerwie między sezonami udało się panu w końcu trochę odpocząć. Etatowemu reprezentantowi Polski rzadko zdarza się mieć takie wakacje.
Daniel Pliński: Myślę, że był to idealny wybór, jeśli chodzi o moje zdrowie. Czuje się teraz świetnie, już dawno nie miałem się lepiej. Teraz mam możliwość grania na 100 procent swoich możliwości. Dobrą dyspozycją będę chciał przekonać selekcjonera do tego, bym dalej grał w reprezentacji.
Znając pana zamiłowanie do ciężkiej pracy, w pewnym momencie poczuł pan zapewne głód treningów, gry.
- Tak, to prawda. Muszę przy okazji przyznać, że przez okres wakacji, który trwał trzy i pół miesiąca, bardzo się pilnowałem. Przytyłem tylko kilogram. To jest tylko jeden procent mojej wagi, tak więc trzymałem się dzielnie.
Co pan czuł oglądając poczynania kolegów na mistrzostwach Europy?
- Cieszyłem się bardzo z ich sukcesów. Postawa reprezentacji wróży dobrą przyszłość polskiej siatkówce. Myślę, że dzięki wywalczonemu medalowi zainteresowanie tą dyscypliną nadal będzie spore. Powiem też, że oglądając mecze nie myślałem w kategoriach czy ja bym chciał być tam na miejscu, czy nie. Dokonałem takiego wyboru, jakiego dokonałem i tyle w tym temacie.
Skra przed sezonem wzmocniła się między innymi na pozycji środkowego. Czujecie z Marcinem Możdżonkiem na swoich plecach oddech Wytze Kooistry?
- Rywalizacja na środku jest rzeczywiście nieprawdopodobna. W zespole znajduje się przecież także Karol Kłos. Muszę stwierdzić, że ja, w tak mocnej drużynie, wliczając w to reprezentację, jeszcze nie miałem możliwości grania. Skra ma czternastu mocnych zawodników, jesteśmy bardzo wyrównanym zespołem. Według mnie jest to coś nieprawdopodobnego. Cieszę się, że mogę trenować z tak dobrymi graczami i tym samym ciągle rozwijać swoje umiejętności. Mi osobiście rywalizacja zawsze służyła, tak więc z liczebności naszej kadry mogę być tylko zadowolony.
A co pan powie o nowych kolegach z Serbii. Mimo, iż praktycznie cały mecz przestali w kwadracie dla rezerwowych, nieustannie byli uśmiechnięci i wydawało się, iż wprowadzają pozytywną atmosferę do zespołu. Rzeczywiście tak jest?
- Tak. Nie dość, że drzemie w nich niesamowity potencjał, to są przy okazji fajnymi ludźmi. Działacze Skry Bełchatów naprawdę wiedzą, kogo sprowadzać do drużyny i przypadek kolegów z Serbii doskonale to potwierdza. Konstantin i Aleksandar pasują bowiem do nas zarówno pod względem charakterologicznym, jak i czysto siatkarskim.
Treningów w pełnym składzie w okresie przygotowawczym odbyliście stosunkowo mało. Bartosz Kurek i Marcin Możdżonek wrócili do gry dopiero w poniedziałek. Jednak po dzisiejszym meczu widać, że nie stanowiło to chyba dla was problemu?
- O Bartoszu i Marcinie mówimy wewnątrz zespołu, że są "zwierzakami" - oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zarówno jeden, jak i drugi mogą z miejsca wejść do gry, nie mając przy tym żadnego problemu. Myślę, że w meczu z Treflem było to widoczne.
Kiedyś powiedział pan: "Taka jest ta moja siatkówka - ukochana, ale i wredna, każdy z każdym tu może wygrać". Treflowi się ta sztuka nie udała. Czego im pana zdaniem zabrakło?
- Myślę, że mimo wszystko umiejętności. Powiedzmy sobie szczerze - byliśmy lepszym zespołem. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie graliśmy rewelacyjnych zawodów. Najważniejsze są jednak zdobyte trzy oczka. W czwartym secie pomyślałem przez chwilę, że może dojść do tie-breaka, przez co już na dzień dobry stracilibyśmy ligowe punkty. Na szczęście stało się inaczej. Niemniej jednak wróżę drużynie Trefla duży sukces.
Przeciwnicy w okienku transferowym nie próżnowali. Kluby dokonywały sporych wzmocnień. Kogo uznałby pan za najgroźniejszego rywala Skry w wyścigu o tytuł mistrzowski?
- Oj, liga jest tak wyrównana, że ciężko to ocenić. My musimy patrzeć na siebie, pilnować swojej gry. Inne zespoły rzeczywiście są bardzo groźne, mocniejsze niż rok temu. Wszystko zweryfikuje jednak boisko. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że jestem optymistycznie nastawiony do tego sezonu. Będziemy walczyć. Jak to w życiu - trzeba walczyć cały czas.