Piątkowa potyczka Inżynierów z ekipą Andrzeja Kowala była niemal analogiczna do tej rozegranej w V kolejce PlusLigi z teamem z Bełchatowa. Także i Krzysztof Wierzbowski, przyjmujący AZS Politechniki Warszawskiej, nie omieszkał o tym wspomnieć w pomeczowej rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. - Podobnie jak w meczu ze Skrą - również i w tym pojedynku mieliśmy swoje szanse na zdobycie dwóch, może nawet trzech punktów. Tym razem się nie udało, ale nie rozpamiętujmy tej porażki, tylko cieszmy się z tego, co jest, bo zagraliśmy naprawdę fajne zawody - zarówno dla siebie, jak i dla kibiców - stwierdził "na gorąco". - Widać, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Nawet w poprzedniej konfrontacji z ZAKSĄ mogliśmy na dłuższym dystansie nawiązać z naszymi rywalami walkę. Jednak i wtedy, i w tym spotkaniu przeciwnik okazał się lepszy - dodał.
Warszawiacy mieli w tej konfrontacji realną szansę na pokonanie wyżej notowanych rywali. Skończyło się jednak na dopisaniu do konta stołecznej drużyny tylko jednego punktu. - Najbardziej nam szkoda, że nie udało się zdobyć większej liczby oczek. Będzie to bolało także dlatego, że zaprezentowaliśmy się naprawdę dobrze. Po wygranych setach nie wychodziliśmy jednak na parkiet odpowiednio nastawieni, nie potrafiliśmy dokręcić tej swoistej śrubki, by wygrać kolejną partię i w konsekwencji cały mecz - w braku konsekwencji upatrywał przyczyn porażki. - Nie jestem zadowolony z tego, że po raz kolejny odpuszczamy po wygranych setach i ta gra nam się nie klei. Wygrywamy seta - jest wszystko fajnie, towarzyszą nam niesamowite emocje, gramy bardzo dobrą siatkówkę. Potem wychodzimy na kolejną partię i przegrywamy - nie mógł tego odżałować.
Po zwycięskich dla podopiecznych Radosława Panasa partiach, regularnie nadchodziły trudniejsze dla nich chwile. I kiedy za każdym razem wydawało się, że niemoc gospodarzy zostanie w nich przełamana, rzeszowianie ponownie łapali wiatr w żagle. - Szansa uciekła nam i w drugim, i w trzecim secie. W drugiej odsłonie, bodajże przy stanie 16:17, mieliśmy w górze piłkę dającą remis, z kolei w czwartym sytuacja powtórzyła się przy stanie 10:11. Gdybyśmy wykorzystali wtedy te akcje, prawdopodobnie wszystko wyglądałoby nieco inaczej, być może nie poleglibyśmy w tie-breaku. Uważam, że mecz ten mógł się zakończyć naszą wiktorią za trzy punkty - powiedział z przekonaniem w głosie Wierzbowski.
Najlepszym graczem piątkowej konfrontacji okazał się atakujący ze stolicy Podkarpacia - Georg Grozer. Jednak nie tylko jego postawa miała wpływ na korzystny dla gości rezultat. - Trzeba pochwalić zespół z Rzeszowa. Zawodnicy Resovii pokazali klasę, nie dali się pokonać na trudnym terenie. Po prostu nas bombardowali. Ale nawiązaliśmy równorzędną walkę, jednak czegoś nam cały czas brakuje, jakiejś iskierki - popularny "Wierzba" wyznał w rozmowie z naszym portalem. - Może jest to kwestia braku doświadczenia, w końcu jesteśmy młodym zespołem, ale chcielibyśmy zdobywać trzy punkty w meczach i trochę piąć się w górę tabeli, a nie zostawać w miejscu. Jednak wydaje mi się, że można się cieszyć z tego, że i my potrafimy pokazać dobrą siatkówkę - przekornie starał się z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Co więc zdaje się być największą bolączką Inżynierów? Psychika, młodość? - Psychicznie dajemy sobie z tym radę, ale doświadczenia nam brak. Ja dopiero od tego sezonu zacząłem grać w pierwszej szóstce - kiedyś taki epizod miałem w AZS-ie Częstochowa, jednak to było tak dawno temu, że już nie pamiętam - zamyślił się. - Wojtek Żaliński w zeszłym roku też praktycznie nie grał. Paweł Mikołajczak nagle zaczął pojawiać się w pierwszej szóstce, bo pojawiły się w drużynie problemy zdrowotne. To wszystko się nagle poskładało do kupy i wygląda tak, że połowa szóstki, to zawodnicy, którzy ciągną grę, nie mając doświadczenia. Nie mówię o grze z czasów juniorskich, bo nie dość, że było to ładnych parę lat temu, to był to zupełnie inny poziom. A tutaj jest ciężko - nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
Krzysztof Wierzbowski nie mógł się też nachwalić stołecznych kibiców. To także ich doping napędzał grę gospodarzy. - W hali zasiadł komplet publiczności i atmosfera była rewelacyjna. To bardzo cieszy, bo nie gramy wcale o bycie na czele tabeli, na razie nie gramy nawet o miejsca w środku ligowego zestawienia, a mimo to ludzie przychodzą na nasze mecze - cieszył się przyjmujący. - Nie wiem, czy to kwestia tego, że przeciwnik był z wyższej półki, czy po prostu chcą nas oglądać w akcji, bo podobnie było i wcześniej. Ponad cztery tysiące kibiców zapełniły ostatnio Torwar, podczas potyczki z Resovią na Ursynowie cała hala była pełna... Jesteśmy szczęśliwi, że możemy zaoferować ludziom fajne widowisko - dodał bez wahania.
Mimo bardzo dobrej postawy i sukcesywnego budowania formy sportowej, siatkarze AZS Politechniki Warszawskiej nadal znajdują się w ciężkiej sytuacji. Okupują przedostatnie miejsce w tabeli, a na ich koncie jest tylko jedna wiktoria. - Niestety, straciliśmy punkty na początku sezonu. Mieliśmy ciężki układ dla naszego zespołu, bo na początku graliśmy bardzo ważne mecze, a mamy młody zespół. Na starcie ligi odnieśliśmy dwie porażki, w jednym meczu nas praktycznie nie było - Wierzbowski nie ukrywał rozczarowania takim obrotem sprawy. -Potem przyszły pojedynki z drużynami z czołówki ligi. Zdobyliśmy wprawdzie dwa punkty, ale to są tylko dwa punkty. Konfrontacje, takie jak choćby ta z ekipą z Olsztyna, będą się za nami ciągnęły do końca sezonu. Co prawda odrabiamy powoli nasze straty, ale robimy to bardzo mozolnie, po jednym punkciku - był wyraźnie niezadowolony. - Chciałoby się oczywiście więcej, ale teraz musimy już myśleć o dwóch meczach po przerwie, które mogą być dla nas najważniejsze. Trzeba je wygrać, by móc być pewnym gry w play-offach - dodał bez ogródek.
Rozmawiały Kinga Popiołek i Joanna Seliga.