Z tej batalii zwycięsko mogła wyjść tylko jedna drużyna. W stolicy Podlasia miała się więc rozegrać walka niemalże na noże… Na szali znajdowało się pewne miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej w przyszłym sezonie. Dla ekip, którym w tym roku nie wiodło się najlepiej, stanowiło to najlepszy doping.
A przynajmniej powinno. Koniec końców na zdopingowane wyglądały jedynie pilanki, których nieustępliwość i waleczność mówiła więcej niż tysiąc słów. Choć i słów w ich kwadracie dla rezerwowych nie brakowało. Cały team żył tym meczem z całych sił. - Myślę, że nasz zespół jest na tyle zdeterminowany i zgrany, że jesteśmy w stanie wygrywać i z naprawdę trudnymi przeciwnikami, i z tymi znajdującymi się na naszym poziomie. Każdy rywal jest do ogrania! - mówiła po spotkaniu Monika Martałek, środkowa PTPS-u. Ale od początku...
Potyczka AZS-u Białystok i PTPS-u Piła stała na zatrważająco niskim poziomie. O ile jeszcze przyjezdne pokazywały swoje możliwości, o tyle białostoczanki sprawiały wrażenie, jak gdyby zapomniały, gdzie się znajdują i o co grają. - Nie było kończącego ataku, również i przyjęcie pozostawiało wiele do życzenia. Do tego doszedł brak obrony... Mogłabym tak wyliczać jeszcze długo - nie szukała wymówek Anna Łozowska, środkowa akademickiej ekipy. Jednocześnie jednak nie potrafiła wytłumaczyć, co wpłynęło na tak słabą postawę jej zespołu. - W ostatnim czasie pracowałyśmy naprawdę bardzo ciężko. Solidnie przygotowywałyśmy się przede wszystkim pod to spotkanie. Niestety nie wyszło - bezradnie rozłożyła ręce.
Także zapytana o dyspozycję swoich przeciwniczek Martałek, nie umiała znaleźć dla niej logicznego uzasadnienia. - Być może jest jakiś problem w drużynie AZS-u i dlatego białostoczanki nie zagrały najlepiej, trudno mi to oceniać - stwierdziła. - Prawda jest jednak taka, że to my przyjechałyśmy tutaj tylko i wyłącznie po to, żeby zdobyć komplet oczek - nie ukrywała radości z takiego obrotu sprawy.
W zupełnie innym nastroju była z kolei po tym starciu reprezentantka barw białostockiego teamu. Trudno jej było przejść z tą sromotną porażką do porządku dziennego. - Niestety, ale to my same zapewniłyśmy sobie grę w barażach... Cała ta kolejka okazała się dla nas bardzo niekorzystna. Swoje mecze wygrały wrocławianki i łodzianki. Bezpośrednio przed konfrontacją z PTPS-em miałyśmy co prawda nadzieję na to, że same sobie zapracujemy na prawo gry w play-offach. Ale stało się inaczej... - była niepocieszona.
W PlusLidze Kobiet wiele kwestii zostało już rozstrzygniętych. Pojedynek ostatniej kolejki dla białostoczanek będzie już jedynie formalnością. Zagrają one w Muszynie. - W meczu z Muszynianką na pewno będziemy chciały pokazać się z jak najlepszej strony. To nie jest tak, że nagle przestaniemy walczyć. Mogę obiecać, że damy z siebie wszystko - zapowiedziała białostocka środkowa, choć prawda jest taka, że nawet ewentualny triumf byłby dla sympatyków siatkówki z Podlasia słabym sposobem na otarcie łez. Tamtejsi kibice dość już mają wiecznej walki o utrzymanie. Jednak tradycja to tradycja... AZS powinien już raczej zacząć powoli myśleć o meczach przeciwko Stali Mielec. - Myślę, że w rywalizacji ze Stalą będziemy faworytkami. Obyśmy udźwignęły to brzemię, oby wszystko potoczyło się po naszej myśli - Anna Łozowska zdaje się być mimo wszystko optymistką.
Pilanki natomiast mają jeszcze o co walczyć. W 18. kolejce zagrają u siebie z Impel Gwardią Wrocław. Jeśli nałożyłoby się na siebie kilka korzystnych dla nich czynników, niewykluczone byłoby nawet wywalczenie miejsca szóstego po fazie zasadniczej! - Ten ostatni mecz będzie miał spore znaczenie. Zacznie się liczenie setów, małych punktów… - zauważyła Martałek. - Chcemy osiągnąć wszystko to, co się będzie dało. A co się uda? Czas pokaże! - dodała z nadzieją w głosie.