Paweł Sala: Jesteśmy po półfinałowej rywalizacji pomiędzy twoją drużyną a BKS-em Aluprof Bielsko-Biała. Zakończyła się ona dosyć szybko, bo po trzech pojedynkach. Czy któryś z nich był dla was szczególnie trudny?
Caroline Wensink: Każdy mecz, jaki grałyśmy przeciwko BKS-owi Aluprof był trudny, ponieważ musiałyśmy pracować niezwykle ciężko, aby przejmować inicjatywę, nie robić błędów, bo rywalki szybko by to wykorzystały.
Najtrudniejszy był dla was jednak chyba pierwszy mecz. Wówczas wygrałyście po ciężkiej batalii 3:2. W Bielsku-Białej mimo wszystko było znacznie łatwiej o zwycięstwo.
- Ten pierwszy i trzeci mecz były dla nas bardzo ciężkie. Musiałyśmy być skoncentrowane maksymalnie, wykorzystać wszystkie nasze umiejętności, no i każdą naszą zawodniczkę. Jednak to dobrze. Ja cieszę się, że zwyciężyłyśmy. To dobra praktyka dla nas przed finałem.
Ten niedzielny, trzeci mecz miał różne oblicza, głównie z powodu nierównej gry bielszczanek. Można było go zakończyć po trzech setach?
- W niedzielnym spotkaniu bielszczanki również zagrały dobrze, może poza pierwszym setem, gdzie z kolei my zagraliśmy zdecydowanie lepiej. Jednak później grało nam się bardzo trudno i stąd ten wynik. Ciężko przychodziło nam zdobywanie punktów, blokowanie, ponieważ indywidualnie wszystkie zawodniczki BKS-u są bardzo dobre.
Co było twoim zdaniem kluczem do wygranej nad BKS-em Aluprof w tym spotkaniu?
- Cieszę się, że w czwartej partii ich trener poddał się, ponieważ zmienił Liesbet Vindevoghel. Dla mnie był to taki moment, kiedy wiedziałam, że zwycięstwo jest już nasze. Uważam, że jest to bardzo ważna zawodniczka, i jeżeli szkoleniowiec decyduje się posadzić ją na ławce rezerwowych, to to oznacza, że z sukcesem z całej rywalizacji wyjdziemy my. Gdyby tego nie zrobił, być może one by jeszcze powalczyły w tej partii, tego nie wiem. Naprawdę cieszę się, że Vindevoghel usiadła na ławce.
Przed wami już niedługo walka o obronę tytułu mistrzyń Polski. Wciąż trwa rywalizacja, która wyłoni waszego przeciwnika. Być może będzie to Tauron MKS Dąbrowa Górnicza, z którym przegraliście wszystkie spotkania w tym sezonie.
- Tak, ale dlatego, że jest to bardzo dobry zespół. Wygrały z nami trzy razy. Wydaje mi się, że grają bardzo dobrą siatkówkę w tym sezonie. Dobrze by było pokazać dąbrowiankom, że potrafimy z nimi wygrać w finale.
Czy w tej sytuacji nie lepszym przeciwnikiem będzie dla was Atom Trefl Sopot, który wciąż przechodzi niemałe turbulencje organizacyjne?
- Dla mnie nie ma znaczenia, czy będzie to Atom Trefl czy Tauron MKS. Z ekipą z Sopotu również będziemy musiały mocno walczyć. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Uważam, że jesteśmy najlepszym zespołem tutaj w Polsce. Możemy więc wygrywać z każdym przeciwnikiem.
Masz szansę sięgnąć po drugie złoto w naszym kraju, i to rok po roku. To chyba duża satysfakcja, bo polska liga uznawana jest za jedną z mocniejszych w Europie.
- Tak, oczywiście. Zawsze wygranie czegoś wielkiego, w tym przypadku całej ligi jest czymś wyjątkowym. Jeśli jeszcze do tego można to uczynić dwa razy z rzędu, to jest to naprawdę miłe. Oczywiście, że będę chciała wygrać z moim zespołem tegoroczne rozgrywki. Nie chcę i nie lubię przegrywać.
Jesteś podstawową zawodniczką Banku BPS Muszynianki Fakro, ale również reprezentacji swojego kraju. Gdy występuje się w drużynie narodowej, zawsze mocniej bije serce. Gra w klubie to chyba jednak coś innego?
- To są dwie różne rzeczy. Dla mnie zarówno reprezentacja Holandii, jak i Bank BPS Muszynianka Fakro są bardzo ważne. Jeśli chodzi o narodowy zespół, to jest miło grać dla własnego państwa, ma się trochę czasu dla rodziny. Z kolei liga jest inna, gra się głównie zimą, jest się samemu gdzieś daleko w innym kraju. Grając w reprezentacji i klubie, występuje się w dwóch różnych zespołach. Jednak dla każdego z nich daję z siebie wszystko, co potrafię najlepiej. Dla mnie drużyna narodowa i klub są równie ważne.