- Kiedy zostałem zwolniony, zaczęto mówić, że to przeze mnie sytuacja żeńskiej siatkówki jest taka zła, że Matlak pozostawił po sobie spaloną ziemię, a drużyna spadła w światowym rankingu i przez to nie miała szans na olimpijski awans. Dzwonili do mnie moi współpracownicy i pytali czemu nie prostuję tych kłamstw, które opowiadają pan Niemczyk i pan Przedpełski. Prawda jest taka, że kiedy zostawiałem ten zespół w 2011 roku, Polska była na siódmym miejscu w światowym rankingu. Teraz jest na 15. - powiedział dla Przeglądu Sportowego Jerzy Matlak.
Były trener żeńskiej reprezentacji Polski wskazał również moment, w którym kadra zaczęła mieć problemy. - Problemy zaczęły się w momencie, gdy nie powołałem na mistrzostwa świata Katarzyny Skowrońskiej-Dolaty. Nagle się okazało, że nie umiem przygotować zespołu, że jestem nieudacznym trenerem. To, co robiła pani Skowrońska, było chwytem poniżej pasa. Przez dwa lata nie odpowiadałem na to wszystko, bo nie chciałem wchodzić w niepotrzebne dyskusje z zawodniczką. Jestem na to zbyt poważny. Na swoje nazwisko pracowałem przez czterdzieści lat i jedna siatkarka, nawet wspierana przez męża menedżera, nie jest w stanie zszargać mi opinii. Nigdy wcześniej nie miałem problemów z zawodniczkami. Tyle złego się o mnie mówiło, a co się dzieje po moim odejściu? Przegrane mistrzostwa Europy oraz turniej kwalifikacyjny do igrzysk, brak awansu do finału Grand Prix i zjazd po równi pochyłej w światowym rankingu. Lecz nikt złego słowa o obecnym selekcjonerze Alojzym Świderku nie powie. Mam wrażenie, że teraz kadra jest pod parasolem ochronnym. Nikt jej nie krytykuje, porażki przechodzą bez echa - wyjaśnił na łamach Przeglądu Sportowego Matlak.
Źródło: Przegląd Sportowy
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)