Kowal to najbardziej niedoceniany trener w Polsce - rozmowa z Michałem Mieszko-Gogolem (cz. II)

W drugiej części wywiadu z naszym portalem, statystyk Asseco Resovii mówi o przyczynach porażki reprezentacji Polski na IO oraz o swoich marzeniach związanych z siatkówką.

Tomasz Stawarski: W zeszłym sezonie dużo mówiło się, o objęciu przez pana posady trenera AZS-u Olsztyn (w pierwszej kolejce Resovia wygrała z akademikami 3:0 - przyp. red.), czy bycie szkoleniowcem nie jest ważniejsze od bycia statystykiem?

Michał Mieszko-Gogol: Nie ukrywam, że będę dążył do bycia trenerem. W Częstochowie pełniłem to stanowisko przez 3 lata i naprawdę było to coś niesamowitego. To wspaniałe doświadczenie, mieć wpływ na to, co dzieje się na boisku. Będę chciał na ławkę trenerską wrócić. Nie wiem gdzie i kiedy, ale zmierzam iść w tym kierunku. Rozmowy z AZS-em były bardzo konkretne. Pracowałem kiedyś z trenerem Panasem i uważam go za wielkiego eksperta. Co będzie - czas pokaże. Akurat prezes Szyszko stwierdził, że chce bardziej zainwestować w zawodników niż w sztab. Rozumiem jego decyzję, ale prawdopodobnie kiedyś wrócimy do rozmów. Wszystko okaże się po tym sezonie.

Co więc zadecydowało, że jednak wybrał pan Rzeszów ?

- W Resovii nie jestem trenerem co prawda, ale jestem bardzo blisko drużyny. Współpracujemy ciągle w ścisłym kilkuosobowym sztabie z trenerami. W Rzeszowie jestem bardzo zadowolony z pracy, przebywanie tutaj to czysta przyjemność. Także współpraca z trenerem Kowalem, który według mnie jest najbardziej niedocenianym szkoleniowcem, jest ciekawa. Mówi się, że najtrudniej pracuje się u siebie w domu. Tak jak Andrzej Kowal - on pracuje w Rzeszowie i pokazał klasę, a wyniki to tylko potwierdzają. Jest on naprawdę świetnym fachowcem. Uważam, że nadal jest w Polsce niedoceniany, ale wyniki to niedługo zweryfikują i pokaże na co go stać jeszcze nie raz.

A jeśli chodzi właśnie o pracę statystyków - scoutów. Nie jesteście na boisku, siedzicie obok i często zapomina się praktycznie o waszym istnieniu. Czy wy też przeżywacie mocno mecze? Nerwy wam się udzielają?

- Powiem, że jest jeszcze gorzej czasami (śmiech). Mam przyjemność współpracy z Oskarem Kaczmarczykiem w reprezentacji i proszę mi wierzyć, że to, co tam się czasami dzieje (reakcje i słownictwo) jest wielokrotnie niecenzuralne i agresywne. To są emocje, jest mecz. Na co dzień jesteśmy normalnymi ludźmi, spokojnymi, a tu jest inaczej. Im dalej jest się od boiska, tym widzi się więcej. Ma się wszystkie informacje, liczby, statystyki, nawet nasze obserwacje "na oko". Często widzimy dużo więcej niż trener. Zastanawiamy się, dlaczego coś się nie dzieje, dlaczego nie ma zmiany?! - "Przecież to jest takie proste!". Natomiast tam na ławce jest straszny kocioł, straszne zamieszanie, wiem, bo sam tego doświadczyłem. Tutaj dlatego przeżywa się to bardziej, bo nie ma się na to bezpośredniego wpływu.

A wina za porażki leży najczęściej po czyjej stronie?

- Winy się szuka zawsze w sztabie. W Polsce jednak szuka się winy w przygotowaniu siłowym i akurat specjaliści od przygotowania fizycznego mają zawsze "myte głowy" po kiepskich występach. Szczerze mówiąc, nam też czasami się dostanie, że graliśmy bez pomysłu itp. Taki jest nasz los, nasza rola, ale to działa w dwie strony. Naprzeciw siedzi inny statystyk, innej drużyny i też myśli jak nas ugryźć, jak przechytrzyć.

Czy ma pan jakieś największe marzenie siatkarskie?

- Dotyczy ono posady trenera. Trzeba mierzyć wysoko, ale ja na początek chciałbym kiedyś poprowadzić drużynę w mieście, w którym się urodziłem, czyli w Szczecinie. Marzy mi się, żeby ją trenować i osiągać sukcesy.

Dużo się mówi ostatnio o IO w Londynie. Temat jest już długo wałkowany, ale jaka jest pana opinia: co było główną przyczyną porażki reprezentacji Polski?

- Myślę, że złożyło się na to wiele rzeczy. Presja, zamieszanie wokół drużyny. Oczywiście mistrzowskie zespoły muszą sobie z tą presją radzić, ale tam było tak wiele tych czynników. Już same igrzyska to ogromne przeżycie i przedsięwzięcie. Myślę, że bardzo dobrze podsumował to Dragan Travica, który powiedział "Jeżeli ktoś myśli, że jedzie na igrzyska tak, jak na kolejny turniej siatkarski, Puchar Świata czy Ligę Światowa, to się grubo myli". To jest nie tylko siatkówka, ale i inne dyscypliny, w jadalni trzeba stać w kolejce, wychodzi się z wioski, trzeba dawać bagaże do sprawdzania. Jedzie się godzinę do hali, bo stoi się w korkach. Takich "udogodnień" jest bardzo dużo.

Więc przyczyną była po prostu presja?

- Wszyscy mówili o siatkarzach jako o głównym faworycie i to nas przyćmiło. Straciliśmy też dużo energii na elementy pozasiatkarskie: wczesne pobudki, stanie w korkach.

Ale atmosfera w kadrze jest ciągle dobra?

- Tak, po prostu wydaje mi się że trochę przysnęliśmy. Za bardzo uwierzyliśmy w siebie po sukcesie w Sofii. Ale teraz będzie nowy sezon reprezentacyjny i wierzę, że jeszcze pokażemy klasę.

Komentarze (0)