Święta Bożego Narodzenia to nie tylko okres odpoczynku i rodzinnych spotkań. To również czas życzeń, marzeń i… listów do Świętego Mikołaja. Czy wyglądając w wigilijny wieczór pierwszej gwiazdki prezesi i trenerzy klubów siatkarskich wypowiadają w myślach nazwiska zawodników, których chcieliby mieć w swoich zespołach?
Patrząc po przetasowaniach, jakie spotkały kluby siatkarskie nad Wisłą, tak właśnie musi być. Składy personalne zespołów naszych lig zmieniają się bowiem w zawrotnym tempie. Aktualny kobiecy mistrz Polski latem pozyskał aż dwanaście nowych zawodniczek, z kolei plusligowa AZS Politechnika Warszawska zakontraktowała ośmiu
nowych graczy. Te liczby mogą robić wrażenie.
Z ziemi włoskiej do Polski
W naszym kraju o Półwyspie Apenińskim w ostatnim czasie głośno było nie tylko z powodu kryzysu ekonomicznego, który targa słoneczną Italią. Z państwa brązowych medalistów igrzysk olimpijskich w Londynie do ojczyzny Kopernika i Skłodowskiej-Curie przenieść postanowiła się bardzo silna kolonia siatkarska. Co najważniejsze, nie był to zastęp nikomu nieznanych amatorów volleya, a raczej doborowa drużyna pierścienia, a może raczej… medalu! Wśród przybyszów znad Morza Śródziemnego znaleźli się bowiem: medalista olimpijski Dante Boninfante, wicemistrzyni Europy Elisa Cella oraz Valentina Serena i Matteo Martino (wielokrotni reprezentanci Azzurich). Oprócz nich warto wspomnieć również o Milenie Stacchiotti czyli wybrance serca polsko-włoskiego bombardiera Michała Łaski, która miała być tylko uzupełnieniem składu, a została wartościowym wzmocnieniem Tauronu MKS Dąbrowa Górnicza. Każdy z tych transferów, póki co, wydaje się być bardzo dobrym ruchem. Włoska kolonia ma więc spore szanse podbić polskie parkiety.
Gwiazdy na wyciągnięcie ręki
Co wspólnego mają Italia z Brazylią i Stanami Zjednoczonymi? Z geopolitycznego punktu widzenia zapewne niewiele, ale wymienione kraje to potęgi, które od lat między sobą rozdzielają sporą część medali najważniejszych imprez siatkarskich na świecie. Łączy je również fakt, że coraz więcej reprezentantów tych krajów postanawia próbować swoich sił w Polsce. Courtney Thompson, już jako zawodniczka Budowlanych Łódź, wywalczyła w Londynie srebro, a jej koleżanka Makare Wilson to jedna z wyróżniających się środkowych w naszej lidze. Erika Coimbra z Canarinhos krążek olimpijski wywalczyła 12 lat temu, ale do ataków wciąż skacze z energią nastolatki. W Sopocie mogą być z niej zadowoleni. Na kierunek brazylijski narzekać nie mają prawa również działacze z Kędzierzyna-Koźla. Do gry w ZAKSIE Daniel Castellani zdołał namówić Luiza Felipe Fontelesa, który z miejsca stał się bohaterem miejscowych kibiców i jedną z najjaśniejszych gwiazd PlusLigi. Do włosko-brazylijsko-amerykańskiego dream teamu dodać warto również zaciąg bałkański z Sanją Popović, Mają Ognjenović i Nikolą Kovaceviciem na czele. Ze światowej czołówki brakuje tylko Rosjan. Może jeśli nasi przyjaciele ze wschodu obniżą nam jeszcze trochę cenę gazu to i na sportowców z tego regionu stać będzie w końcu polskie kluby?
Nie do wiary! Z nieba lecą dolary!
Kierunek wschodni na razie kojarzy się nad Wisłą głównie z tranzytem jednokierunkowym. Napakowane portfele rosyjskich klubów zdołały wyciągnąć z Polski dwie największe gwiazdy PlusLigi: Georga Grozera i Bartosza Kurka. Przenosiny tego drugiego najwięcej korzyści przyniosły póki co… PGE Skrze Bełchatów. Polski przyjmujący zajął bowiem jedno z miejsc przeznaczonych dla drugiego obcokrajowca w Dynamie Moskwa, po czym przez kontuzję osłabił wicemistrza Rosji w rywalizacji ze swoim byłym klubem. Bełchatowianie stracili na pewno spory talent, ale bez niego byli w stanie wygrać wszystkie mecze grupowe Ligi Mistrzów (w tym dwukrotnie z nowym klubem Kurka). Pod względem finansowym klubom ze wschodu nasze jeszcze długo nie będą w stanie dorównać. Poważną konkurencją, zwłaszcza dla Orlen Ligi, jest nie tylko Rosja, ale również Azerbejdżan, gdzie trafiły ostatnio dwie polskie rozgrywające: Milena Radecka i Katarzyna Skorupa. Identyczny kierunek obrała również Magdalena Saad (choć jej przygoda w Baku trwała bardzo krótko) i Corina Ssuschke. To nie koniec istotnych osłabień polskich klubów. Po wakacjach na polskich parkietach zabrakło również kilku innych niezwykle utalentowanych pań. Szkoda przede wszystkim Alishy Glass i Małgorzaty Kożuch, które miały olbrzymi udział w wywalczeniu mistrzostwa Polski przez Atom Trefl Sopot (choć akurat one znad Bałtyku przeniosły się do Włoch).[nextpage]Ruch nie tylko międzynarodowy
Na obecny kształt Orlen Ligi i PlusLigi spory wpływ miały również transfery wewnątrz kraju. Marcin Możdżonek postanowił opuścić zdetronizowaną Skrę i teraz z nowymi kolegami z ZAKSY jest liderem tabeli. Zbigniew Bartman nowe życie (atakującego), już bez przyjaciela Michała Kubiaka u boku, rozpoczął kilka miesięcy temu w Asseco Resovii Rzeszów. Z jego byłego klubu czyli Jastrzębskiego Węgla odszedł również, po wielu latach, Paweł Rusek, który kopalniany pył postanowił zamienić na nadmorski jod. Ciekawie było również u pań. Dwa najlepsze zespoły w kraju, jakby nigdy nic, wymieniły między sobą libero. Paulina Maj ruszyła w góry (Bank BPS Muszynianka Fakro) z kolei Mariola Zenik nad morze (Atom Trefl). Obie, mimo zmiany otoczenia, prezentują się wybornie. W ślady tej drugiej poszła Rachel Rourke. Niechciana w Muszynie atakująca w Sopocie została niekwestionowaną liderką swojego zespołu. Wyrosła też na jedną z gwiazd nie tylko krajowych rozgrywek, ale również całej Champions League.
A miało być tak pięknie…
Niechciany prezent to jeszcze nie koniec świata. Podarunek taki zawsze można próbować zwrócić do sklepu lub oddać komuś, kto może zrobić z niego użytek. Z nieudanym transferem już tak łatwo nie jest. Podpisywanie kontraktu z zawodnikiem, którego umiejętności zna się tylko na podstawie relacji telewizyjnych lub specjalnych kompilacji przygotowywanych przez menedżerów, obarczone jest sporym ryzykiem i niesie za sobą poważne reperkusje. Łatwo trafić na minę. Konsekwencje czasem odbijają się klubowi czkawką przez cały sezon. Do największych pechowców na rynku transferowym w minionych miesiącach zaliczyć można na pewno Skrę, ale także Impel Wrocław i Budowlanych Łódź. Zespół prowadzony przez Jacka Nawrockiego latem pozyskał dwóch zawodników. Żadnego z nich w Bełchatowie od dawna już nie ma. Kubańczyk Yosleyder Cala nie był w stanie pogodzić się z rolą rezerwowego. Z kolei Dejan Vincić okazał się dla wicemistrza Polski po prostu za słaby.
Ekipa ze stolicy Dolnego Śląska sprowadziła latem Kim Staelens, która w siatkarskim świecie anonimową siatkarką na pewno nie jest. Problem jednak w tym, że lata jej świetności już dawno minęły. We Wrocławiu szło jej tak źle, że w obliczu kontuzji jej zmienniczki sztab szkoleniowy zdecydował o dołączeniu do kadry Anny Nowakowskiej, która nie była już czynną zawodniczką i poświęciła się pracy administracyjnej w Impelu (pełni rolę rzecznika prasowego i menadżera zespołu). Holenderska rozgrywająca z Dolnego Śląska już wyjechała, ale jej były zespół dołu tabeli opuścić wciąż nie może.
Wpadki na rynku transferowym nie ustrzegła się również ekipa Budowlanych. Soraia Neudil Dos Santos miała być najlepszą atakującą w historii łódzkiego klubu. Okazało się jednak, że sporych umiejętności prezentowanych podczas treningów nie potrafiła wykorzystać podczas meczów. Jej skuteczność często oscylowała w okolicy 30%, czyli znacznie poniżej oczekiwań. Brazylijka Polskę musiała więc opuścić znacznie szybciej niż planowała. Jej miejsce zajęła Paola Ampudia - kolejna wielka niewiadoma, która póki co przegrywa rywalizację z zatrudnioną w trybie awaryjnym Magdaleną Piątek. Mówiąc o Budowlanych warto wspomnieć jeszcze, że latem z zespołem trenowały bliżej nikomu nieznane: Luz Delfines i Irene Hester. W ich przypadku włodarze klubu byli jednak na tyle ostrożni, że do podpisania umów nie doszło, a współpraca zakończyła się na serii testów. Problem w tym, że w gorących okresach transferowych, gdy menedżerowie z intratnymi propozycjami wyskoczyć mogą nawet z lodówki, zawodnicy na okresy próbne po prostu się nie godzą. Dlatego czasem oprócz nosa, trzeba mieć też i szczęście. Budowlani o nim mogą mówić w przypadku Aleksandry Sikorskiej. Młoda środkowa potrzebowała tylko kilku spotkań, żeby ze zmienniczki i nadziei na przyszłość stać się poważną rywalką do miejsca w składzie dla tak doświadczonych zawodniczek jak Dominika Golec i Sylwia Pycia. Poczynania pochodzącej z Warszawy siatkarki bacznie śledzi trener kadry, który już latem zaprosił ją do pracy z drużyną narodową.
Kierunek: sukces
Na podsumowania na pewno jeszcze za wcześnie, ale polityka transferowa polskich klubów przynosi pierwsze efekty. Obecny sezon jest już historyczny, bowiem Polska wprowadziła trzy zespoły do 1/6 męskiej Ligi Mistrzów (dwa z nich już po losowaniu mają olbrzymie szanse na awans do dalszej fazy turnieju). Jeśli dodać do tego jeden żeński team w najlepszej dwunastce Ligi Mistrzyń i aż trzy ekipy z naszego kraju w rundzie Challenge Pucharu CEV to bilans wypada całkiem nieźle. O polskich zespołach na salonach robi się coraz głośniej. Czy nowe nabytki poprowadzą swoje drużyny do sukcesów? Już po świętach wracamy do gry!