Olimpiada w Pekinie nie była dla Alessandro Fei'a tak udana, jak poprzednia w Atenach. Azzurri odpadli w półfinale, a on sam w drugim spotkaniu turnieju doznał kontuzji i pojawił się na parkiecie dopiero w pojedynku przeciwko Canarinhos. - Bardzo żałuję, bo Brazylia była w Chinach do pokonania. Zagraliśmy jednak słabszy mecz i marzenia o medalu trzeba odłożyć na przyszłość. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem - teraz liczy się tylko Sisley Treviso - skwitował.
Z olimpijskiej rywalizacji włoskiego atakującego wyeliminowała kontuzja stopy. Po powrocie dostał dwa tygodnie wolnego, które wykorzystał głównie na pracę w siłowni, wzmacniającą mięśnie. W poniedziałek odbył pierwszy trening z drużyną. - Podczas kilkutygodniowej przerwy w treningach straciłem rytm meczowy. Teraz szybko muszę go odzyskać, bo już za kilka dni gramy pierwszy sparing.
- Trudno na razie ocenić poziom techniczny "nowego" Treviso. Mogę natomiast powiedzieć, że morale i poczucie humoru w ekipie jest na bardzo wysokim poziomie - mówi pytany o współpracę z nowymi kolegami.
W listopadzie Alessandro Fei skończy 30 lat. Od dziesięciu lat reprezentuje barwy narodowe i, jak stwierdził po powrocie z Pekinu, czas na mały rozbrat z kadrą. - Po wielu latach gorączkowych zmagań na ligowych parkietach i w reprezentacji czas na dłuższy odpoczynek. Nie oznacza to oczywiście, że definitywnie rezygnuję z kadry, ale w przyszłym roku chciałbym od niej odsapnąć.
Fei zapewnia jednocześnie, że wciąż może grać na najwyższym poziomie i jeśli szkoleniowiec Italii pozwoli mu trochę odpocząć, a potem wrócić do składu na mistrzostwa świata, to z przyjemnością znów stanie w reprezentacyjne szranki. - Kto wie - może przy odrobinie szczęścia dotrwam nawet do kolejnych igrzysk?