Kinga Popiołek: Podczas wakacji odbył pan staż w Legii Warszawa - co pan z tego wyniósł, poza jakimiś gadżetami?
Jakub Bednaruk: Chciałem więcej, ale nie dało się... Parę wniosków mam, kilka interesujących rzeczy zauważyłem.
To znaczy?
- Przede wszystkim to wszystko jest bardzo podobne. I trening siatkarski, i trening piłkarski, ich organizacja. To są ciekawe, fajne rzeczy, które chciałem tutaj powolutku wprowadzić. To również podejście trenerów do zawodników, podejście zawodników do swoich obowiązków, sposób odżywiania - takie ogólnosportowe sprawy.
Jak udało się panu "wkręcić" na ten staż?
- Telefon wystarczył (uśmiech).
Czyli "dzień dobry, nazywam się Jakub Bednaruk" i magia nazwiska podziałała?
- Tak (uśmiech). Klan Magierów [Marek - dziennikarz sportowy, Jacek - II trener Legii Warszawa - przyp. red.] mi pomógł i za to im dziękuję. Byłem bardzo dobrze tam przyjęty. Na początku nie wiedziałem, jak to się będzie odbywało. Przyszedł jakiś taki śmieszny siatkarz i nie wiadomo o co mu chodzi, a zostałem naprawdę mile przyjęty przez trenera Urbana i cały sztab, a także zawodników, więc tym bardziej im kibicuję w starciu ze Steauą.
A nie zabolało pan gdzieś wewnątrz, że są dwa kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej - Legia i AZS Politechnika - w Warszawie, które dzieli taka przepaść, między innymi od strony wsparcia przez miasto?
- Nie, nie zastanawiałem się nad tym nawet. To tak, jakby jeździć dużym fiatem i zapytać, dlaczego ktoś jeździ ferrari. Jeżdżę dużym fiatem i chcę, żeby on był jak najlepszy. Nie myślę o tym, kto ma lepiej. Przede wszystkim nie porównujmy tych dwóch rzeczy. Jeśli będziemy porównywać piłkę nożną z siatkówką to możemy się szybko odbić od ściany, to są dwie różne dyscypliny. Cieszę się, że jesteśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej, Legia może grać w Lidze Mistrzów a my... może zdobędziemy Puchar Challenge. Albo tak: niech Legia wygrywa w Lidze Mistrzów, a my Puchar Challenge.
Zauważyłam, że duży nacisk kładzie pan na integrację: zarówno podczas treningów, jak i poza nimi. Czy to ma być klucz do sukcesu?
- Nie wiem, jak będę pracował 20 lat, to wtedy powiem. Na razie wydaje mi się, że to jest taka droga, żeby każdy czuł się potrzebny, ważny, ale nie ważniejszy od drugiego kolegi - nawet jeżeli chodzi o nazwisko, staż, lata, czy rolę w zespole. Póki co to mi się udaje, ale jak przegramy pięć meczów, to wtedy pogadamy.
A jak zawodnicy odbierają takie "zorganizowane wieczorki"?
- Nie było tego tak dużo, właściwie to raz byliśmy na pizzy, oglądaliśmy mecz Polska - Dania. Czasami wpadnie jakaś pizza, bo mamy swój regulamin, którego się trzymamy. Nawet po treningu będziemy mieć w szatni pizzę, bo dwóch chłopaków nie tyle złamało regulamin, co wywinęło takie numery, które właśnie pizzę kosztują. To na pewno nie jest cała na głowę, bo kontrolujemy wagę, ale po kawałku nie zaszkodzi.
A propos tego kontrolowania wagi - komu pomiary wagi wskazały zaciskanie pasa?
- Ci, co mają zaciskać, to o tym wiedzą [wymowne spojrzenie w stronę zawodników trenujących na rowerkach stacjonarnych - dop. aut.], a ja ich przy tym wspieram i ciężko na to pracuję (śmiech).
Wprowadził pan też nowość w postaci treningów w Lesie Kabackim. Jak się biega wśród komarów?
- Zmieniłem ten system przygotowań, bo w zeszłym roku jeździliśmy na rowerkach, w tym już tego nie ma. Wynieśliśmy się z sali, chciałem złapać od niej trochę oddechu. Bardzo dobrze zawodnicy to przyjęli, wszyscy biegają na swoich pulsach, a to jest bardzo ważne. Z kolei siatkarze bardzo chętnie wychodzą z hali i widzę, że sprawia im przyjemność takie bieganie po lesie, tym bardziej, że jest on piękny. A komarami się nie przejmujemy, bo one atakują tylko wtedy, kiedy ktoś się zatrzyma - my się nie zatrzymujemy. Nikt nie może przystanąć, bo komary to są moi asystenci i jak ktoś na chwilkę stanie, to one od razu go dopadają.
Ile razy w tygodniu biegacie po lesie?
- Dwa razy. Dużo też zależy od pogody, ale w momencie, kiedy np. jednego dnia chłopaki spędzili 2 godziny 50 minut w siłowni i 2 godziny 10 minut w hali, to dobrze byłoby następnego pójść pobiegać godzinkę.
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!
[nextpage]Jak pan ocenia na tę chwilę nowe nabytki AZS Politechniki Warszawskiej?
- Jestem zadowolony z tych zakupów. Na kogo nas było stać w konkretnym przedziale cenowym, to dokonaliśmy najlepszych możliwych wyborów, moim zdaniem. Czy się okażą dobre - zobaczymy w sezonie. Na razie mam 14 chłopaków, ale mam też ogromny problem w postaci braku podstawowego rozgrywającego [Juraj Zatko przebywa obecnie na zgrupowaniu reprezentacji Słowacji przygotowującej się do ME - przyp. red.]. Z jednej strony chciałbym, żeby grał w finale, a z drugiej - żeby był z nami jak najszybciej, więc jestem rozdarty.
To przypomina sytuację sprzed dwóch lat, kiedy Patrick Steuerwald dołączył do zespołu tuż przed Memoriałem Ambroziaka, który rozgrywany był tydzień przed startem ligi.
- To nie jest najlepsze rozwiązanie. W innych zespołach jest po sześciu reprezentantów i te drużyny przygotowują się na grudzień, styczeń, luty. My musimy w pierwszych czterech kolejkach zdobywać punkty, albo - jak w zeszłym sezonie - w sześciu kolejkach wygrać pięć meczów. A wiadomo, że na początku mamy takich przeciwników, z którymi musimy wygrywać. Mnie interesuje październik a zespoły takie jak Skra, Resovia, czy Jastrzębski mają jeszcze większe problemy, bo ich tam nie ma nawet sześciu, to oni będą mogli się troszkę dłużej przygotowywać. Jest sytuacja taka, jaka jest. Zaprosiłem kolegę Kusaja, żeby nam pomógł. Jest to bardzo ambitny chłopak, on to by z hali najchętniej nie wychodził. Staramy się to jak najlepiej wykorzystać.
A jak sobie radzi Adrian Gontariu, który podczas treningu chyba podkręcił kostkę?
- To nie jest nic poważnego. Olenderek [Maciej, libero AZS PW - przyp. red.] mu źle wystawił, gdyby dobrze to zrobił, to Adrianowi nic by nie było (śmiech).
Czyli następną pizzę funduje Olenderek?
- On już stawiał, już ma odhaczone.
To tylko jedno tego typu przewinienie można mieć?
- To nie są takie typowe przewinienia, to bardziej sytuacje siatkarskie, które się po prostu zdarzają. Trzeba na przykład zaserwować pod siatką... To nie jest absolutnie żadne złamanie naszego wewnętrznego regulaminu.
To kto stawia pizzę po tym treningu [rozmowa przeprowadzona w środę, 21 sierpnia]?
- A chyba nasz statystyk. Postanowił z nami zagrać w plażówkę w Gdańsku i tak mu się zdarzyło. A ponieważ jesteśmy grupą, to takie zasady dotyczą każdego. Jeśli mnie się to przytrafi, to też będę musiał. Ale na razie stoję z boku.
Wspominał pan o tym, że Legia mogłaby wygrywać w Lidze Mistrzów a Politechnika w Pucharze Challenge. Jak się pan zapatruje na tę rywalizację? Czy to kolejna możliwość ogrywania się na europejskich parkietach, czy może takie piąte koło u wozu?
- Nie myślę o tym na razie. Zgłosiliśmy się, ale nie wiemy na razie jak wygląda sytuacja finansowa. To jest poza mną. Zgłoszenie to nie są duże koszty, była szansa i zobaczymy, jak będzie dalej wyglądała sytuacja. Jeżeli będziemy mieć pieniądze, to będziemy robić wszystko, aby grać jak najdalej. Jeżeli nie - będziemy robić coś innego. Na razie nie jest to dla mnie zagadnienie, są ważniejsze sprawy na głowie.
A jak się mają przygotowania do tych najważniejszych spraw? Jakie są plany treningowo-sparingowe?
- Póki co, to przez najbliższe dwa tygodnie będziemy siedzieć tutaj w Arenie [Arena Ursynów - przyp. red.], potem pojedziemy do naszych przyjaciół z Wyszkowa, Campera, posparujemy z trenerem Suchem i zobaczymy, jak to będzie wyglądało.
Czyli żadnych zgrupowań już nie będzie?
- Nie ma takiej potrzeby, bo tutaj jest wszystko, czego potrzeba: sala, siłownia, sprzęt. A tamto zgrupowanie w Gdańsku było bardziej po to, żeby sobie poleżeć na plaży (uśmiech).
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!