Musimy być uznawani za faworyta - rozmowa z Peterem Veresem, przyjmującym Asseco Resovii Rzeszów

Przejście Petera Veresa z Dynama Moskwa do Asseco Resovii uznane zostało za najciekawszy transfer tego lata. Jak sam zawodnik odnosi się do oczekiwań przed nim stawianych?

Anna Kossabucka: Pierwsze spotkanie było dosyć trudne dla was, zwłaszcza w pierwszym secie. Zrzucacie to na okoliczności pierwszego meczu?

Peter Veres: Tak, masz całkowitą rację. W zasadzie to czekałem na siebie, aż zacznę reagować odpowiednio na boisku. Podobnie jak i reszta zawodników, także odczuwałem nerwy na początku tego spotkania. To nie jest tak, że dla mnie to kolejny sezon i nie czuję nic jak gram. Nie jestem młodzieniaszkiem, ale proszę mi uwierzyć, że w pierwszym meczu zawsze będą widoczne emocje. Przypomniały mi się moje pierwsze spotkania sprzed 15 lat, więc potrzebowałem nieco czasu, by uspokoić nerwy. No i dodatkowo komunikacja w zespole nie jest jeszcze najlepsza, więc to dodatkowy problem. Ale lepiej, że to się dzieje teraz a nie w play-offach. Liczy się, że wygraliśmy i musimy jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu, bo przed nami Superpuchar Polski, który musimy wygrać.

Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy!

No właśnie, musicie. Czy istnieje jakakolwiek możliwość by było dopuszczalne przegranie ligi? Czy srebrny medal zawsze będzie jednak uznany w Rzeszowie za porażkę?

- Po dwóch zwycięstwach w poprzednich sezonach, nie mam innej możliwości jak odpowiedzieć na to pytanie, że tak. My musimy wygrać. Ale jak dla mnie, jest za wcześnie na takie stwierdzenia. Będę w stanie na to pytanie odpowiedzieć po tym, jak zobaczę więcej meczów. Jesteśmy faworytem i musimy za takiego być uznawani. Nie możemy jednak w tym wszystkim utracić koncentracji także na Lidze Mistrzów, która jest bardzo istotna dla tego klubu. Dla sponsorów, miasta to są ważne rozgrywki. Nie będzie to łatwy rok, ale z takim składem jesteśmy w stanie się uzupełniać i wzajemnie pomagać, kiedy któryś z nas ma słabszy dzień.

Ale na razie największym problemem w waszym zespole jest komunikacja?

- Chyba tak. Wszystko dlatego, że w całości spotkaliśmy się zaledwie tydzień temu i to stanowczo za mały okres czasu, by prezentować dobry styl gry. Brakuje nam wspólnych treningów, ale wierzę, że z dnia na dzień będziemy iść do przodu.

A wciąż brakuje Penczewa …

- No właśnie. Osobiście go nie znam. Ale to młody gracz, na pewno będzie jednym z ważniejszych ogniw w naszym zespole.

Czujesz oddech młodych na sobie?
- Na pewno troszkę tak (śmiech).

Peter Veres jest jak do tej pory zachwycony swoim pobytem w Polsce
Peter Veres jest jak do tej pory zachwycony swoim pobytem w Polsce

Wśród tych młodych wilków, jaka będzie twoja rola? Bardziej dbanie o defensywę, czy jednak masz nieść na swoich barkach także ciężar ataku?

Myślę, że jednak wszystkiego po trochu. Przede wszystkim muszę zgrać się z rozgrywającymi, bo wydaje mi się, że uderzam piłkę szybciej niż są oni do tego przyzwyczajeni i muszę to z nimi dopracować. Ale to jest właśnie wynik tego krótkiego czasu, jaki ze sobą trenujemy i wierzę, że na dniach nasza współpraca będzie wyglądała już zdecydowanie lepiej niż w tym pierwszym spotkaniu.

Mówiłeś przed sezonem jak bardzo nie możesz się doczekać pierwszego spotkania na Podpromiu. No i masz je za sobą. Jakie więc to było uczucie?

- To było bardzo wyjątkowe. I to nie tylko dla mnie, ale dla całej drużyny. Ważne, by grać u siebie to pierwsze spotkanie, przy kilkutysięcznej publiczności. By poczuć wsparcie od początku sezonu. Ok, wydaje mi się, że kibice byli nieco leniwi, bo wszystkie wspaniałe opowieści, które słyszałem o śpiewach, o nieustannym dopingu, w piątek nie zawsze miały miejsce (śmiech). Ale rozumiem, że godzina nie była wygodna, bo to jeszcze wczesna godzina dla osób pracujących, a być może dopiero się nawzajem poznajemy i w kolejnym spotkaniu będzie już lepiej.

Ale mimo wszystko inaczej to wygląda niż w Rosji? Jak się żyje w Rzeszowie, jesteś tutaj już od jakiegoś czasu. Lepiej się tutaj czujesz niż w wielkiej metropolii jaką jest Moskwa?

- To niemożliwe porównać obie atmosfery. Tam jest cisza i słyszysz własne myśli i głosy na boisku (śmiech). A Rzeszów… To jest znakomita zmiana dla mnie. Od pierwszego dnia mi się tutaj spodobało - ludzie są przemili, jest czysto na ulicach. Naprawdę Polacy są bardzo pomocni, nawet jak jestem nieco zagubiony w sklepie czy supermarkecie próbują coś wyjaśnić, podpowiedzieć. To jest dla mnie bardzo istotne, że czuję się tutaj jak "swój" i traktuje się mnie tak ciepło.

Wiemy, że do Resovii przeszedłeś, bo uznałeś ten klub za jeden z najważniejszych w Europie, ale dlaczego akurat teraz? Miałeś już oferty w poprzednich latach, ale podpisałeś kontrakt dopiero na ten sezon. Co się zmieniło? Postawiono na młodych w Dynamie?

- Tak, to prawda. Władze klubu starały się o mnie przez ostatnie kilka lat. Ale przejść zdecydowałem się dopiero teraz, jako że w lidze rosyjskiej, jednej z najsilniejszych na świecie, albo i najmocniejszej w zasadzie, mogłem się pokazać. Miałem okazję zaprezentować swoje umiejętności. Niestety w mojej narodowej reprezentacji nie mam takich możliwości, bo powiedzmy sobie szczerze ona praktycznie nie istnieje. Jest mi okropnie przykro mówiąc to, ale takie są fakty. To jest tylko przeciętna drużyna bez wyników. Więc w ten sposób mogłem udowodnić swoją klasę. Ale po 5 latach spędzonych na ziemi rosyjskiej stwierdziłem, że czuję się zmęczony. Klimatem, rosyjską mentalnością. Brakowało mi tej atmosfery, bo pamiętałem cały czas jak to może wyglądać. Grałem 6 lat we Włoszech i zdawałem sobie sprawę, że widowisko siatkarskie może wyglądać inaczej.

Chyba mało który zawodnik jest w stanie grać długo w Rosji …

- Nie chcę mówić źle o Rosjanach, ale jednak są oni dosyć specyficznym narodem, nieco zamkniętym, zimnym. Nie są tacy przyjaźni jak np. Polacy. A ja wiedziałem, z telewizji, od innych zawodników, że tutaj jest ciepło, tworzy się siatkarska rodzina. Że jest wyjątkowo, więc tutaj się znalazłem.

Czym się różni przede wszystkim Superliga?

- Jeszcze za mało widziałem, żeby móc w pełni i poprawnie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno jednak ta liga jest najmocniejsza w chwili obecnej. Gdzie się nie obrócisz i na które rozgrywki nie spojrzysz, dominują Rosjanie. Reprezentacja, Liga Mistrzów, puchar CEV… Potencjał w tych rozgrywkach jest ogromny i jednak PlusLiga jeszcze nieco odstaje z poziomem. Ale z drugiej strony obserwując taką drużynę jak BBTS, która nie ma się mieścić w czołowej 5., mogę stwierdzić, że poziom jest naprawdę niezły.

Ale także pod względem marketingu? Sam mówiłeś, że takiego przywitania w Rzeszowie to się nie spodziewałeś?

Oj tak! To było niezwykłe wydarzenie. Tutaj nie macie sobie równych. Ja wciąż mam ciarki na plecach po moim powitaniu, tutaj, w Rzeszowie. Organizacja, to wszystko jest nieprawdopodobne. To jest zupełnie inne uczucie jak się gra w takiej atmosferze. Aż chce się grać. I tutaj jesteście zdecydowanym liderem i nikt na świecie nie może się z wami równać.

Ale chyba pierwszy raz spotkałeś się z 10-minutową przerwą między setami? Jaki jest twój stosunek do tego zabiegu?

- Tak! Ja nie wiedziałem co to jest i o co chodzi. Dopiero chłopaki mi powiedzieli, że to jest dla telewizji i takie są ich wymogi. Ale muszę przyznać, że to nie jest dla nas, zawodników korzystne. Schodzenie do szatni wiąże się z tym, że musimy się zrestartować i uruchomić na nowo, co jest bardzo wymagające. Oczywiście w szatni próbujemy zachować nasze mięśnie rozgrzane, ale nie jest to takie proste. Ale skoro takie są wymogi odgórne, to musimy się do nich adaptować.

Rozmawiała w Rzeszowie,
Anna Kossabucka

Źródło artykułu: