Trener jest jak lekarz, uczy się całe życie - rozmowa z Krzysztofem Stelmachem, trenerem kędzierzyńskiej ZAKSY

Kiedy trzy miesiące temu Krzysztof Stelmach podpisywał kontrakt trenerski w Kędzierzynie-Koźlu, zaskoczył tą decyzją nawet kolegów z drużyny. Jak dzisiaj czuje się w klubie, który od kilku lat stara się wrócić na szczyty polskiej ligowej siatkówki? W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl twierdzi, że wszystko jest O.K.

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki

Wojciech Potocki: Strasznie pan ostatnio est zajęty. Benefis w Bełchatowie, dzień później już sparing w Kędzierzynie, potem kolejne mecze. Spodziewał się pan, że tak będzie wyglądać trenerski los?

Krzysztof Stelmach: Oczywiście. Ja ciągle podkreślam, że nie przyjechałem do Kędzierzyna na wakacje. Zobowiązałem się do ciężkiej pracy. Myślę sobie nawet, że jako zawodnik miałem łatwiej, bo myślałem tylko o sobie. Teraz muszę jeszcze myśleć o dwunastu zawodnikach…

Minęły dwa miesiące pracy z ZAKSĄ. Jest pan zadowolony z tego co udało się osiągnąć?

- Nawet bardzo. Pracowaliśmy przez ten czas naprawdę ciężko. Dzień w dzień sala i siłownia. Dlatego kiedy w wyszliśmy na pierwsze sparingi wiedziałem dość dobrze czego można się w tym okresie spodziewać po zawodnikach. Mimo to mecze kontrolne doskonale pokazały co trzeba w naszej grze koniecznie poprawić.

Gdzie pan widzi największe braki?

- Przy całkiem dobrym przyjęciu i niezłej zagrywce, musimy zdecydowanie wzmocnić blok i atak. Tym bardziej, że obaj rozgrywający spisują się bardzo dobrze. Teraz muszą jeszcze dopracować optymalne warianty i zgrać się z atakującymi.

Będzie pan, jak niektórzy inni trenerzy, prowadził "rozgrywaczy za rączkę" czy raczej da im pan dużo swobody?

- Powiem tak: nasza gra nie może przypominać "wielkiej improwizacji", ale to nie znaczy, że rozgrywający ma grać schematycznie. To on musi wybierać rozwiązania na boisku, a trener może tylko od czasu do czasu dać mu wskazówki. Ważne, by nie było chaosu na parkiecie, a fajerwerki, typu wystawa z trzeciego metra na krótką, mogą się zdarzyć tylko raz, albo dwa w secie…

Podczas sparingów często tłumaczył pan swoim graczom jak układać ręce w bloku. Czyżby byli tak słabo wyszkoleni?

- Nic podobnego, nikt jednak nie jest doskonały i w ferworze walki zdarza się, że gracze zapominają o technice. Dlatego zawsze będą potrzebne tego typu uwagi. Jestem zwolennikiem ciągłej pracy nad techniką, bo tu nikt nie jest ideałem.

Nowym kapitanem drużyny został Robert Szczerbaniuk. Ma być na parkiecie prawą ręką trenera Stelmacha? Takim boiskowym dowódcą?

- Dowódca, przywódca, lider… Takiego gracza nie można "przynieść w teczce". Na autorytet trzeba samemu zapracować. Benek będzie na pewno łącznikiem między drużyną, trenerami i działaczami klubu. Czasami, kiedy zdarzą się w drużynie konflikty, powinien je łagodzić. A poza tym on wrócił do Kędzierzyna, gdzie zna każdy kąt i każdego kibica (śmiech). Musimy to wykorzystać

Kończycie okres sparingów, jak pan je traktował?

- Wciąż ciężko pracujemy, zdarzało się że nawet kiedy po południu graliśmy mecz, rano był zaplanowany trening. Już mówiłem, to nie są wakacje, a formę można wypracować tylko ciężką pracą. A jeśli chodzi o wyniki, to nie przywiązuje do nich zbytniej wagi.

Podglądał pan rywali?

- Oczywiście, każdy sparing to także obserwacja gry przeciwnika. Jest to część mojej pracy. Pojechałem na turniej im. Arka Gołasia, bo przecież nie wyobrażam sobie trenera, który nie analizuje gry rywali. Zresztą, o tym jak traktuję pracę, najlepiej wie moja żona. Na każdy trening muszę się przygotować, a do tego ciągle trzeba się uczyć. W kilkanaście dni temu koledzy z Padwy przywieźli mi całą pakę książek z najnowszymi opracowaniami szkoleniowymi dotyczącymi siatkówki. Sam ich o to prosiłem. Trener jest jak lekarz – uczy się całe życie (śmiech).

Rusza PlusLiga. Jaki będzie, pana zdaniem, poziom tych rozgrywek? Znowu kupiono kilku graczy z najwyższej półki…

- Najlepiej jak mnie pan o to zapyta w przyszłym roku, w kwietniu. Dziś trudno cokolwiek prorokować. Jedno jest pewne, zanosi się na bardzo interesującą rywalizację. Nie powinno być - jak niektórzy "znawcy" mówią - dominacji Skry czy Jastrzębia. Ja sądzę, że liga będzie bardziej wyrównana.

A jaki cel postawił pan przed sobą i zespołem?

- Cel mamy wyznaczony, ale ja nie należę do ludzi, którzy trąbią na około jak to będą walczyć o medale, a potem wychodzą na idiotów, bo zespół ląduje gdzieś daleko w tabeli. Ten cel, bardzo wyraźnie przedstawiłem drużynie i wystarczy, że my go znamy. Można powiedzieć: "po owocach nas poznacie". (śmiech)

Ma pan już w głowie "ligową szóstkę" ZAKSY?

- Mam, ale jeszcze może się coś zmienić. Na treningach widzę ogromną ambicję zawodników. Każdy z nich stara się wypaść jak najlepiej. Zresztą, co to znaczy szóstka? W zespole ważny jest każdy z 12 graczy. Często ten, który wchodzi na kilka piłek decyduje o losach spotkania. Dla mnie liczy się tylko dobro drużyny i dlatego nie dzielę mojego zespołu na szóstkę i "rezerwowych". Powiedziałem im, że wszyscy są jednakowo ważni.

Mówi pan jak Raul Lozano, z którym ostatnio pan pracował. A propos, ma pan faworyta na nowego trenera kadry?

- To sprawa PZPS, a nie moja i nie powinienem się na ten temat wypowiadać.

Widzi pan siebie na tym stołku?

- Już mówiłem, że moim marzeniem jest poprowadzenie w przyszłości reprezentacji. Nie jakiejś tam, ale reprezentacji mojego kraju - Polski. Jestem wolnym człowiekiem i jak każdy mogę przecież mieć marzenia. Zdaję sobie jednak sprawę, że zanim się to stanie, jeszcze dużo wody upłynie w… Kanale Gliwickim (śmiech). Na razie jestem trenerem ZAKSY i teraz to jest najważniejsze.

A praca w sztabie szkoleniowym reprezentacji?

- To co innego. Oczywiście, że chciałbym tam dalej pracować. To bardzo inspiruje i pozwala wciąż podnosić swoją wiedzę na temat siatkówki, a tu każde doświadczenie jest cenne.

No właśnie. Pierwszy sparing ZAKSY z Kladnem obserwował w Kędzierzynie prawie cały wydział szkolenia PZPS. Na trybunie widziałem Stanisława Gościniaka, Edwarda Skorka, Grzegorza Rysia, Ireneusza Mazura. Nie czuł się pan jak na egzaminie?

- Zupełnie na to nie zwróciłem uwagi, bo zajmowałem się moim zespołem. Sparing był otwarty. Każdy miał prawo go obserwować i oceniać grę moich zawodników. Nie, nie przejąłem się tym, że mamy gości (śmiech).

Jak pan się czuje w Kędzierzynie?

- Doskonale. Niektórzy opowiadali mi różne rzeczy na temat klubu i środowiska, ale ja nie mam żadnych kłopotów. Świetnie mi się współpracuje z prezesem Kazimierzem Pietrzykiem, któremu chcę ciężką pracą odwdzięczyć się za zaufanie jakim mnie obdarzył. Nie narzekam też na współpracę z Andrzejem Kubackim i całym zespołem szkoleniowo-medycznym. Jednym słowem wszystko jest O.K.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×