Kinga Popiołek: Jak Ty, jako kibic AZS-u, odbierasz pozostałych kibiców Twojej drużyny, którzy w Polsce nie zawsze zbierają dobre recenzje?
Zbigniew Bartman: Ja to rozumiem, ponieważ kibic wymaga, chce sukcesów oraz tego, żeby jego zespół zawsze wygrywał. Myślę, że częstochowscy kibice mają charakter, który pokazują. A z drugiej strony wiadomo, że w sporcie bez charakteru nic się nie osiągnie. Dla nas jest to atutem, powinniśmy się cieszyć z tego, że mamy takich kibiców, którzy przeszkadzają drużynom przyjezdnym. Im większy problem psychiczny ma drużyna przyjezdna, tym popełnia więcej błędów technicznych w przyjęciu, ataku, zagrywce i dla nas to wychodzi na plus. Jeżeli wygrywamy, bo jeśli przegrywamy to trzeba patrzeć realistycznie na nasze możliwości, które powinny rosnąć wraz z każdym kolejnym spotkaniem.
Trener Panas podkreśla, że wciąż jesteście na etapie budowania zespołu. Jak daleko Wam jeszcze do zakończenia tego etapu?
- Jeszcze pojawiają się zgrzyty na przykład na linii rozgrywający – środkowi, nie ma takiego przyjęcia, jak byśmy sobie tego wszyscy życzyli. Jest to etap sprawdzania swoich możliwości, ale nie tylko u nas, bo również w pozostałych zespołach, co chociażby pokazała porażka Rzeszowa z Kędzierzynem, gdzie Kędzierzyn grał bez dwóch podstawowych przyjmujących. Jest to takie badanie sił, badanie przeciwnika, formy czy przygotowania do sezonu. Na tym etapie sprawdzamy gdzie są rezerwy, a gdzie trzeba troszeczkę spuścić z tonu.
Z kim Ci się gra lepiej? Z Andrzejem Stelmachem czy Fabianem Drzyzgą?
- Myślę, że oni obydwaj są troszeczkę różnymi rozgrywającymi. Andrzej jest bardziej doświadczony, ma inne wybory w rozegraniu, wprowadza spokój do gry i nie ma chaotyczności czy szaleństwa. Fabian natomiast jest młody, na pewno ma olbrzymi talent, ale bardzo często wprowadza zamieszanie na boisku swoimi wyborami. Myślę, że jeśli poprowadzi się Fabiana dobrą ręką, szczególnie pod kątem taktycznych wyborów rozegrania, to mamy szansę mieć naprawdę wspaniałego rozgrywającego na bardzo długi okres, bo on teraz ma dopiero 18 lat. I przynajmniej na 15 lat mamy szansę mieć wielkiego rozgrywającego. Tylko przed nim jeszcze olbrzymia praca. Na pewno nie można mu odmówić wielkiego talentu, chęci do gry. Poza tym jest spadkobiercą wielkiego nazwiska wspaniałego zawodnika i na pewno ciąży na nim duża presja, ponieważ zawsze będzie porównywany do ojca. Ale Fabian ma szansę pobić sukcesy ojca i zostać klasowym rozgrywającym.
W bardzo ekspresywny sposób wyrażasz na boisku swoje emocje: radość lub złość. Czy czasami świadomie prowokujesz w ten sposób rywali?
- Świadomie nie, nie ma w tym nic wyuczonego. Siatkówka to jest moja pasja, która sprawia nie tylko wiele radości, ale również budzi we mnie wielkie emocje, szczególnie wtedy, gdy coś mi nie wychodzi, bo chcę być perfekcjonistą. Zawsze każdy chce być jak najlepszy. Nieraz do tego dochodzi wielka ambicja, która każe walczyć o jak najwyższe cele i później, gdy to się nie udaje a cele nie są realizowane, to chcemy to jakoś poprawić. Stąd pojawia się taka złość.
Grałeś kiedyś z powodzeniem w siatkówkę plażową, odnosząc znaczące sukcesy. Czy nawyki z plażówki w jakiś sposób pomagają Ci w hali?
- To są dwie różne dyscypliny ale na pewno doświadczenie wyniesione z plaży jeśli chodzi o blokowanie sprawdza się też w hali. Ponieważ ja na plaży nie blokowałem typową techniką schodzenia bardzo nisko, praktycznie rękoma do piasku i skakania do bloku, tylko bardziej halowym sposobem dojścia do bloku. A teraz procentuje mi to w hali, bardzo łatwo jest mi odnaleźć się na siatce, nawet w bloku jeden na jeden, przeciwko atakującemu. Myślę, że to jest duży atut, jaki wyniosłem z plaży.
Dlaczego w takim razie postawiłeś na siatkówkę halową, a nie na plażówkę?
- Nie oszukujmy się, siatkówka halowa jest po prostu na topie, jest to niemalże nas sport narodowy na równi z piłką nożną. Najważniejszymi rozgrywkami ligowymi są PlusLiga i Ekstraklasa. Siatkówka plażowa jest, nie ukrywajmy, sportem marginalnym. Sezon trwa od końca czerwca do sierpnia, czyli niecałe dwa miesiące. I nie ma takiego zainteresowania plażówką, nie ma takich funduszy.
Porozmawiajmy o reprezentacji Polski. Za niespełna rok odbędą się mistrzostwa Europy w Turcji, a polska reprezentacja na chwilę obecną jest bez trenera. Jak Ty widzisz występ biało-czerwonych podczas tej imprezy?
- Ja jestem optymistą i myślę, że powinno być dobrze. Nasza liga rozkwita z każdym rokiem, wprawdzie w tym roku było kilka klubów, które miały problemy finansowe, ale poziom sportowy na tym nie ucierpiał. Mimo wszystko udało się tym klubom ściągnąć obcokrajowców, pojawili się nowi zawodnicy, nowi trenerzy zagraniczni. Wszedł do ligi Trefl, który stara się stworzyć zespół na w miarę wysokim poziomie. Polska siatkówka zmierza w dobrym kierunku tym bardziej, że produkt marketingowy polskiej siatkówki jest na równi z piłką nożną. Wiadomo, że jeżeli są środki na to, żeby dana dyscyplina się rozwijała, to ona nie może stracić na tym. Mam nadzieję, że związek podejmie mądrą decyzję, ściągnie dobrego szkoleniowca. Mówi się o Ferdinando de Giorgim. Moim zdaniem jest to idealny kandydat, ponieważ sam grał na najwyższym poziomie jako rozgrywający, a Fabianowi Drzyzdze przydałby się taki trener jak di Giorgi, który mógłby nad nim popracować. Był również na kursokonferencji, jaka odbyła się w Polsce, a ja miałem okazję zagrać w meczu pokazowym i byłem zachwycony współpracą z nim. Poza tym ma sukcesy również jako trener: zdobył mistrzostwo Włoch, puchar Włoch… Przyszedł do Maceraty i zdobył mistrzostwo, wcześniej z Perugią wywalczył wicemistrzostwo. Myślę, że warto byłoby dać mu szansę, aby swoje klubowe sukcesy mógł przełożyć na reprezentację.
Czyli włoska myśl szkoleniowa powinna być w Polsce kontynuowana?
- Myślę, że tak, zgadzam się z tą opinią. Jednakże wiadomo, że trener trenerowi nie jest równy. Włoska myśl szkoleniowa dzieli się na różne nurty, ale dla mnie di Giorgi jest kandydatem idealnym.
Eksperci ocenili "polską" grupę podczas ME jako łatwą. Zgodzisz się z tym?
- Nie użyłbym sformułowania, że to łatwa grupa, ponieważ mamy Francuzów, którzy zdecydowanie odmłodzili skład, a ta młodzież bardzo dobrze sobie radzi. Niemcy, wprawdzie na Igrzyskach wygraliśmy z nimi gładko, 3:0, ale jest to zespół nieobliczalny. Mogą zagrać bardzo słabo, ale również mogą rozegrać niesamowite spotkanie, chociażby jak z Rosjanami, gdzie przegrali 2:3. A z gospodarzem zawsze gra się ciężko, im nie tylko ściany pomagają, ale również kibice, sędziowie… Boisko z naszej strony nagle robi się większe, bo liniowy ma chorągiewkę cały czas w dół skierowaną… Trzeba będzie grać z taktem, ale jest to grupa, którą jak najbardziej powinniśmy wygrać. Poza tym wydaje mi się, że po raz pierwszy od wielu lat mamy realne szanse, aby zdobyć jakiś medal.
A jak widzisz samego siebie w reprezentacji Polski?
- Liga dopiero ruszyła i do pierwszych powołań jest jeszcze cały sezon. Teraz najważniejsze jest skupić się tak, aby jak najlepiej wypaść w klubie. Jeśli będę się dobrze prezentował w klubie, a klub będzie na dobrym miejscu tabeli, to z pewnością takie powołanie się pojawi.
Czyli zawodnicy z klubów zajmujących niższe lokaty nie mają szans na powołania do reprezentacji?
- Moim zdaniem nie ma reguły. Co prawda siatkarskiego przykładu nie podam, ale w piłce nożnej jest Wayne Rooney. Grał w Evertonie, skąd trafił do reprezentacji, potem przeszedł do jednego z najbardziej legendarnych klubów europejskich, jakim jest Manchester United. Teraz jest filarem i reprezentacji i swojego klubu.
A Wojtek Żaliński?
- Przed nim jest jeszcze daleka droga, bo Wojtek na razie był powołany do kadry 22-osobowej i trenował z nami przez kilka tygodni, także do reprezentacji ma jeszcze kawałek. Ale na pewno dla młodych zawodników promowanie się w takich zespołach, jeśli są wiodącymi postaciami, a na ich barkach spoczywa duża odpowiedzialność, to mają duże szanse, żeby reprezentować kraj w przyszłości.
Czy masz jakieś specjalne marzenia zawodowe i prywatne?
- Zawodowo to wydaje mi się, że jak każdy sportowiec chciałbym zdobyć złoty medal igrzysk olimpijskich. A prywatnie najważniejsze, żeby zdrowie dopisywało i żyło się szczęśliwie.