Chciałbym zostać w Warszawie - rozmowa z Jakubem Bednarukiem, trenerem AZS Politechniki Warszawskiej

Trener warszawskich Inżynierów ocenił swój zespół, a także inne, po fazie zasadniczej PlusLigi. Rozmawialiśmy również o kontrowersyjnej ostatniej kolejce oraz jego planach na przyszłość.

Ola Piskorska: Jak oceniłbyś fazę zasadniczą w wykonaniu swojego zespołu?

Jakub Bednaruk: Bardzo dobrze, to na pewno. Myślę, że tak na czwórkę z dwoma plusami. Biorąc pod uwagę, co się działo w klubie w maju, czerwcu i lipcu, to jestem nawet zachwycony. W maju mieliśmy odpływ prawie wszystkich zawodników, w czerwcu brak zawodników i brak perspektyw, a w lipcu sztukowanie drużyny, kiedy inni już dawno mieli zamknięte składy na ten sezon. Piątkę bym dał, gdybyśmy się pobili z Czarnymi o szóste miejsce, tego mi zabrakło. Ale w kontekście wszystkiego uważam nasze siódme miejsce za rewelacyjny wynik.

A co było waszą największą słabością?

- Denerwował mnie brak charakteru w drużynie. Nie mamy takich zawodników, takich "bandziorków", którzy każdemu dopadają do gardła i nie puszczają. Częściej w tym sezonie to nas dopadano, niż my innych. Ale pracujemy nad tym, żeby to trochę zmienić.

A co ci się najbardziej podobało?

- To, że z zawodników, którzy - mówiąc szczerze - nie mieli w maju i czerwcu telefonów rozgrzanych do czerwoności, a często Warszawa była ich jedyną opcją, udało się zbudować drużynę na poziomie siódmego miejsca w PlusLidze. Wszyscy zrobili postępy, wszyscy nauczyli się czegoś nowego. Wiadomo, jakie mieliśmy straty po poprzednim sezonie, kiedy tak wielu zawodników odeszło, trzeba było praktycznie budować zespół od nowa i mam poczucie, że to się udało.

A jak patrzyłeś na tych swoich nowych chłopaków w sierpniu czy wrześniu, to mniej więcej takiej gry, takich umiejętności się po nich spodziewałeś?

- Na pewno nieraz byłem zaskoczony, zarówno pozytywnie i negatywnie, pewnymi cechami charakteru, które niektórzy z nich pokazywali. Okazało się, że na przykład z Michałem Poterą można iść konie kraść i na wojnę, a innym dotąd może brakowało wyzwań, które kształtują charakter. Na pewno dla Jurka Zatko nasza liga jest zaskoczeniem i w sferze mentalnej wiele pracy przed nim. Ale on ma wyższe wykształcenie matematyczne, chyba jako jedyny w naszej lidze, i widać po nim, że czasem analizuje miliony wariantów, a taki Messi na przykład aż tyle nie analizuje...

A taką pierwszą szóstkę przewidywałeś w sierpniu?

- Tak, poza Arturem Szalpukiem. Nie spodziewałem się, że on będzie tyle grał, raczej, że będzie czwartym przyjmującym, którego będziemy ogrywać. A tymczasem to jest nasz jedyny zawodnik, który atakuje z lewego skrzydła na bardzo wysokim pułapie. Zrobił ogromny postęp w ciągu ostatnich miesięcy.

I oczywiście odejdzie z Politechniki po tym sezonie?

- Nic nie jest jeszcze przesądzone, istnieje możliwość, że będziemy nadal razem współpracować. A jego przykład tak mnie zachęcił, że przyglądam się teraz dwóm kolejnym młodym talentom, może warto im dać szansę w PlusLidze. Ale na pewno Artur Szalpuk jest ewenementem, nie będzie wielu takich jak on, bo naprawdę rzadko się zdarza, żeby chłopak bez żadnego kontaktu z dorosłą siatkówką tak dobrze i szybko się w niej odnalazł.

Jakub Bednaruk ze swoim sztabem
Jakub Bednaruk ze swoim sztabem

A jaka jest twoja opinia na temat waszej listopadowej zapaści? Przegrywaliście mecz za meczem w trzech setach, i to w wyjątkowo brzydkim stylu, bez walki.

- Z jednej strony popełniłem błąd w przygotowaniach fizycznych i to mogło być jego konsekwencją. Z drugiej strony dużo krzywdy zrobił nam mecz w Bielsku w drugiej kolejce, gdzie dostaliśmy bardzo niespodziewanie srogą nauczkę, straciliśmy pewność siebie na boisku i wkradła się nerwowość w naszą grę. Nie potrafiliśmy w sytuacjach stresowych grać swojej siatkówki i bardzo łatwo można było nas złamać psychicznie. Wystarczyło na nas tupnąć nogą, a my od razu przerażeni chowaliśmy się po krzakach. Możemy zawsze przegrać mecz w godzinę, jak ostatnio ze Skrą, ale sportowo, umiejętnościami. A w listopadzie w Radomiu przegraliśmy w godzinę, ale nas na tym boisku po prostu nie było. Krzyknęli na nas kibice i zapomnieliśmy jak się odbija piłkę. Do tego doszła zmiana rozgrywającego z Pawła Woickiego na Jurka, która nam zaszkodziła na pewno. I to nawet nie chodzi o jakość rozegrania, tylko o ogromną różnicę mentalną. Jak graliśmy z Pawłem, to w trudnych momentach wszyscy patrzyli na niego, co on zrobi i on sobie z tym radził, a Jurek w trudnych momentach patrzy na nas, co my zrobimy. To są dwie bardzo odmienne osobowości i to przejście było trudne dla całej drużyny. Ale cieszę się z tego, że rozwiązywaliśmy na bieżąco wtedy swoje problemy i to nam się udało, już w grudniu nasza gra zaczęła wyglądać znacznie lepiej. I poza tym faza zasadnicza to są 22 mecze rozegrane w ciągu 5 miesięcy, kto utrzymuje cały czas równy wysoki poziom? Chyba tylko Skrze to się udało, wszyscy inni mają swoje dołki i górki, my też. W naszym przypadku ważne było, żeby złapać najwyższą formę na tyle czasu, ile potrzeba do zdobycia punktów na play-off i to nam wyszło.

Na konferencji prasowej po ostatnim meczu fazy zasadniczej powiedziałeś "my zrobiliśmy swoje, teraz czas na ruch ze strony klubu". Co miałeś dokładnie na myśli?

- Chyba wszyscy wiedzą co miałem na myśli. W Warszawie od lat jest taka sama sytuacja finansowa, czyli zawodnicy zawsze czekają na swoje wypłaty. Zwykle są to zaległości kilkumiesięczne. Były momenty bardzo nieciekawe, kiedy nie było żadnych perspektyw na przelewy, czasem było lepiej. Na pewno o wiele łatwiej by się pracowało i mi, i reszcie zespołu, gdybyśmy mogli przez cały sezon skupić się tylko na treningach i meczach, a nie czasem zastanawiać, skąd weźmiemy na czynsz. Jestem bardzo wdzięczny chłopakom, że mimo trudnej sytuacji nie było nawet ani jednego treningu, gdzie problemy finansowe wzięłyby górę nad siatkówką i przeszkadzałyby nam w pracy. I do każdego meczu przystępowali maksymalnie skoncentrowani.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

[nextpage]
I teraz to się nie skończy? Play-off jest, cel na sezon osiągnięty, wypłat nie ma, to po co właściwie mają dalej grać?

- Na mecze ze Skrą to akurat choćbyśmy pojechali tam pekasem i chleb suchy jedli, to na pewno zostawimy na parkiecie wszystko, całe serce (śmiech). A poważnie to wszyscy mamy kontrakty z Politechniką tylko do końca tego sezonu. Już pokazaliśmy, że umiemy grać w siatkówkę, a teraz mamy szansę pokazać coś więcej, każdy z nas. Może telefon zacznie dzwonić? A może sponsor nagle przyjdzie do Warszawy i da dziesięć baniek?

Czyli właściwie jakie ty masz oczekiwania co do waszej postawy w play-off?

- Dla mnie sukces już jest, a teraz powalczmy dalej i zobaczmy. Skra co prawda w tym sezonie nie dała nam seta ugrać, ale chciałbym, żebyśmy po tej rundzie byli zadowoleni z siebie i grali w dobrym stylu, tak jak na przykład w pierwszym meczu w Bełchatowie. Ile potrafimy, tyle damy z siebie. A w następnych rundach nie jesteśmy wcale skazani na porażkę. Takie na przykład piąte miejsce to byłoby jak złoty medal olimpijski dla nas.

Patrząc na fazę zasadniczą w wykonaniu innych zespołów, coś cię zaskoczyło?

- Na pewno AZS Olsztyn, nawet nie tym, że grali dobrą siatkówkę na początku sezonu, bo tego się spodziewałem, ale tym, że utrzymali ten poziom. Gratuluję Krzyśkowi Stelmachowi i chłopakom, stawiali się mocnym, a słabszych spokojnie ogrywali, skończyli na wysokim, piątym miejscu. To było dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie.

Trener i jego podopieczni
Trener i jego podopieczni

A Czarni?

- Nie rozumiem, dlaczego wszyscy traktują dobrą grę i szóste miejsce Czarnych jako zaskoczenie.

Może dlatego, że to beniaminek? A oni rzadko z takim przytupem wchodzą do ligi?

- Może beniaminek, ale z ludźmi, którzy PlusLigę znają od lat i od podszewki. Oni nie mają pierwszy raz w życiu do czynienia z wielką siatkówką, tylko siedzą w niej całe życie. Zrobili niezbyt drogie, a bardzo dobre transfery i zbierają tego owoce. Swoją drogą bardzo chciałbym się jeszcze w tym sezonie spotkać z nimi, bo ugraliśmy tylko seta i mam poważny niedosyt.

Spodziewasz się jakichś niespodzianek w pierwszej rundzie play-off czy raczej czwórka szybko załatwi swoje i pójdzie walczyć o medale?

- Bardzo bym chciał, bo wszystkim by się przydało trochę emocji i urozmaicenia. Chyba ostatni raz, kiedy zespół z piątego miejsca przeszedł dalej, był w 2002, kiedy Skra Bełchatów, ze mną zresztą w składzie, ograła Gwardię. Od tamtego czasu nikt z dolnej czwórki nie wygrał pierwszej rundy play-off. Jest przepaść w PlusLidze pomiędzy czwórką a resztą, przede wszystkim finansowa, bo budżety tych najlepszych zespołów bywają dziesięciokrotnie większe niż tych słabszych. Tego się nie da nadrobić ambicją i wolą walki, może w jednym meczu, ale na pewno nie w czterech czy pięciu. A już zwłaszcza w końcówce sezonu, kiedy czołowe zespoły z meczu na mecz grają coraz lepiej, co dobrze pokazała ostatnia kolejka.

Jak ci się w ogóle podobała ta ostatnia kolejka? Jak co roku rozbita na kilka dni i z dość niespodziewanym ostatecznym rezultatem?

- To nie jest pierwszy sezon, kiedy o tym głośno mówię, nie tylko ja zresztą. Co roku to wachlujemy i co roku jest to samo. Oczywiście ja rozumiem, że są puchary europejskie, Puchar Polski, do tego wiadomo, że z powodu kadry trzeba wszystko rozgrywać jak najszybciej. Ale wydaje mi się całkiem prawdopodobne, że przez takie, a nie inne terminy mieliśmy w ostatniej kolejce takie, a nie inne wyniki. Ja bym chciał, żebyśmy grali zawsze dwie ostatnie kolejki tego samego dnia o tej samej godzinie, uważam, że to by było bardziej fair. Z jednej strony każdy miał swoje szanse zapewnić sobie play-off wcześniej, ale z drugiej, nie oszukujmy się, Skra mająca szanse na pierwsze miejsce nie zagrałaby juniorami.

Patrząc na wyjściowy skład Skry w środę pewnie byłeś bardzo szczęśliwy, że wygraliście z BBTS-em? I nie jestem pewna, czy gdybyście przegrali i twój awans zależał od wyniku Effectora, to dziś mówiłbyś o tym tak spokojnie.

- Oczywiście, jakbym nie miał już tego awansu to bym pewnie zwariował widząc tę szóstkę. Ja tam nawet nie znałem niektórych. Nie, nawet nie chcę o tym myśleć, co by się działo i co bym czuł, gdyby nasz awans zależał od wyniku w Bełchatowie. I pewnie powiedziałbym parę słów, na które niektórzy mogliby się obrazić. Na szczęście wygraliśmy swoje wcześniej.

To twój drugi sezon jako trenera, co tym razem było trudniejsze?

- Najtrudniejsze było kompletowanie zespołu, o wiele trudniejsze niż rok wcześniej. Brakowało nam i pieniędzy, i wielu zawodników, trzeba było szukać i kombinować. W Politechnice to nie wygląda tak, że idę do szefowej i mówię: chcę tego i tego i proszę mi kupić. Dostaję informację jaki jest limit finansowy i sam zaczynam szukać zawodnika na daną pozycję. Z naszymi limitami finansowymi to nie oznacza, że mam do wyboru dziesięciu i sobie rozmyślam, którego wziąć. Poza tym trudne były dla mnie, jako trenera, te momenty, właśnie w listopadzie na przykład, kiedy nam zupełnie nie szło, a ja musiałem przychodzić na treningi i pokazywać, że wszystko kontroluję i wiem jak z tego wyjść. Bo zawodnik to taka bestia, że szybko wyczuwa, że trener stracił kontrolę i tylko bajeruje. W poprzednim sezonie nie mieliśmy aż takich dołków i o wiele lepiej zaczęliśmy rozgrywki, miałem też wtedy od samego początku przygotowań do dyspozycji wszystkich zawodników, to wiele ułatwia.

Jakie są twoje dalsze plany? Zostajesz na trzeci sezon w Warszawie?

- Będziemy o tym z moją szefową uczciwie rozmawiać. Na pewno chciałbym tu zostać i prowadzić dalej zespół. Szefowa do tej pory traktowała mnie fair i ja też chcę być w porządku w stosunku do klubu. Z obu stron jest chęć współpracy i obiecaliśmy sobie, że do końca marca będziemy wiedzieć na czym stoimy.

Rozmawiała Ola Piskorska

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Źródło artykułu: