Żelazny rezerwowy wychodzi z cienia
Niech przemówią za niego liczby: 7 zdobytych punktów, 78-procentowa skuteczność w ataku, w tym wykorzystana piłka meczowa. Oto dorobek tytułowego bohatera w tie-breaku sobotniego spotkania półfinałowego w Rzeszowie. Całe zawody zakończył z 21 "oczkami" na koncie.
Od razu warto nadmienić, że tego zawodnika mocno brakowało kędzierzynianom w ubiegłorocznym finale PlusLigi, rozgrywanemu również przeciwko Asseco Resovii. W przygotowaniu stuprocentowej formy na decydujące batalie w sezonie 2012/2013 przeszkodziło mu skręcenie stawu skokowego. Podczas pierwszych dwóch pojedynków rozegranych w Kędzierzynie-Koźlu, w ogóle nie pojawił się w meczowym protokole. Na kolejne bitwy wrócił do składu, ale pojawiał się jedynie na krótkich zmianach, mimo że jego konkurent do gry w podstawowym składzie zawodził na całej linii, szczególnie w meczach numer trzy i pięć.
Pod pojęciem konkurenta kryje się oczywiście Antonin Rouzier. Wielu sympatyków ZAKSY prawdopodobnie do dziś zastanawia się, jak wyglądałby scenariusz ostatniego boju o złoto, gdyby fatalnie grający wówczas Francuz (4/22 w ataku - 18 proc.) miał wsparcie gotowego do boju zmiennika w postaci Dominika Witczaka, wspomnianego bohatera piątego seta w drugiej potyczce 1/2 finału.
Obecnie w przypadku "Pinia" mamy już do czynienia z diametralnie inną sytuacją. Od pewnego czasu nie mówimy bowiem o Witczaku jako jokerze, ale o jednym z filarów ekipy z województwa opolskiego. To właśnie on od kilku spotkań regularnie wychodzi w podstawowym składzie swojego zespołu i właściwie nigdy nie schodzi poniżej pewnego, przyzwoitego poziomu. - Dominik jest w bardzo dobrej dyspozycji i dlatego mecze rozpoczyna w wyjściowej szóstce. Grzegorz Bociek jest gotowy cały czas w odwodzie, jeśli Witczak opada z sił. Uzupełniają się bardzo dobrze i to cieszy, że mam taki problem z wyborem atakującego. Bociek potrzebuje trochę czasu, żeby wrócił do dyspozycji po tych wszystkich zawirowaniach i problemach, jakie miał. Tak grającego Witczaka jednak ciężko zmienić - chwali swojego podopiecznego trener Sebastian Świderski.
Seria ostatnich udanych występów bombardiera z Ostrowa Wielkopolskiego sprawiła, że jego nazwisko zaczęło się nieśmiało przewijać nawet w kontekście powołania do reprezentacji Polski. Sam zainteresowany nie zakłada takiego scenariusza. Z uśmiechem na ustach stwierdził, że zamierza obejrzeć listę powołanych z zaciekawieniem, ale jedynie w roli kibica.
Jedna kontuzja = wielki harmider
Nieodłączne pytanie, które mogą zadawać sobie wszyscy sympatycy siatkówki po dwumeczu w Rzeszowie, brzmi: "jak wyglądałby scenariusz całej rywalizacji, gdyby nie fatalny uraz Olega Achrema?". Z pewnością nie jest to kwestia bezpodstawna. - Achrem jest zawodnikiem, który potrafi podnieść zespół, jest jego sercem - skomentował po feralnym spotkaniu rozgrywający ZAKSY, Grzegorz Pilarz. Do momentu opuszczenia boiska w trzecim secie pierwszego starcia (przy stanie 19:13), kapitan mistrzów Polski był bowiem jednym z najlepszych graczy na parkiecie. Powstrzymanie jego na siatce było dla kędzierzynian zadaniem prawdziwie karkołomnym, ponieważ reprezentant Białorusi grał w ofensywie na znakomitej, 59-procentowej skuteczności (13/22). Kontuzja lidera Resovii doszczętnie pokrzyżowała plany trenerowi Andrzejowi Kowalowi.
Abstrahując od koszmarnego widoku po całym zajściu, szkoleniowiec gospodarzy został zmuszony do dokonania roszady na pozycji atakującego bądź rozgrywającego. Ból głowy miał niemały, ponieważ zarówno Lukas Tichacek, jak i Jochen Schoeps rozgrywali bardzo dobre zawody. Ostatecznie podjął decyzję mniej ryzykowną, zastępując Niemca Dawidem Konarskim. Cała sytuacja była spowodowana limitem trzech obcokrajowców na boisku, gdyż w miejsce Achrema mogli wejść jedynie Nikołaj Penczew bądź Paul Lotman. Koniec końców swoją szansę otrzymał jeden i drugi, ale żaden, choćby w minimalnym stopniu, nie sprostał oczekiwaniom.
Wysoką przewagę w trzecim secie Resovia bez problemu dowiozła do końca, ale ślad psychiczny po kontuzji lidera znalazł odbicie w ich głowach na samym początku czwartego seta i tkwił praktycznie do końca widowiska. Wyjątkiem była sytuacja z końcówki piątej partii, kiedy to drużyna z Podkarpacia poderwała się do walki po raz ostatni, podganiając wynik ze stanu 8:13 na 12:13. - Moim zdaniem i tak wielkie brawa dla nas za to, że umieliśmy się podnieść po takim ciosie związanym z urazem. To nie jest miłe, kiedy w końcówce sezonu kapitan wypada z gry. Z tyłu głowy siedziało, że coś się stało - opowiadał Fabian Drzyzga.
Sobotni pojedynek pokazał, że obrońcy mistrzowskiego tytułu zdołali już przełknąć gorzką pigułkę związaną z wypadnięciem swojego kapitana. Po raz kolejny stoczyli z kędzierzynianami wyniszczającą, pełną potężnych ciosów walkę i ponownie okazali się w niej nieznacznie gorsi (2:3). Mały powód do optymizmu mogła im dać z kolei postawa Petera Veresa. Często krytykowany Węgier udowodnił, że pod nieobecność Achrema może z powodzeniem przejąć na swoje barki ciężar lidera. Zanotował jeden z najlepszych występów w sezonie, nie dając się złamać w przyjęciu oraz błyszcząc w ataku (20/36 - 56 proc.). Najbardziej w pamięci zapadła jednak jedna z akcji w końcówce czwartego seta, kiedy to po zdobyciu jednego z najważniejszych punktów podbiegł do band reklamowych w celu przybicia piątki z kontuzjowanym kolegą. Ta sytuacja wyraźnie pokazała, że wiara w końcowy sukces jeszcze wśród rzeszowian nie umarła.
Najtrudniejszy krok wciąż do wykonania
Dwa zwycięstwa wywiezione z Rzeszowa stawiają ZAKSĘ w roli pewniaka do gry w finale. Postawienie kropki nad "i" będzie jednak dla kędzierzynian zadaniem jeszcze trudniejszym niż atakowanie mistrza z tylnego fotela. Oczy całej siatkarskiej Polski będą teraz bowiem skierowane właśnie na nich, co "w prezencie" niesie ze sobą presję ciążącą na faworycie. - Wielokrotnie zdarzało się, że zespół już myślał, że wygrał. To jest zgubne i na pewno będziemy pracować z zawodnikami w sferze mentalnej, że to jeszcze nie jest koniec - przestrzega przed jakimkolwiek huraoptymizmem Świderski.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!