Wiktor Gumiński: Słowenia ukończyła zmagania w mistrzostwach Europy 2013 na 13. miejscu. Ten wynik odzwierciedla aktualną siłę twojej reprezentacji?
Alen Pajenk: Uważam, że na ostatnich mistrzostwach Europy mogliśmy osiągnąć więcej. Zaczęliśmy turniej udanie, od pokonania Serbii 3:1. Po tym meczu poczuliśmy się dobrze, ale później straciliśmy koncentrację i szansa uciekła. W starciach z Holandią oraz Finlandią, które także są dobrymi drużynami, po prostu nie zaprezentowaliśmy takiego poziomu, jak przeciwko Plavim. Teraz przed nami dwa turnieje kwalifikacyjne. Zrobimy wszystko, by ponownie wziąć udział w czempionacie Starego Kontynentu w roku 2015.
W eliminacjach do Euro 2015 zmierzycie się z Łotwą, Polską i Macedonią. Na papierze jesteście drugą siłą w tym zestawie. Jak oceniasz szanse swojego zespołu na sprawienie niespodzianki i wyprzedzenie Polaków?
- Naszym celem jest znalezienie się w pierwszej dwójce. Polska ma bardzo silną reprezentację, ale oczywiście będziemy chcieli ją pokonać. Nie zamierzamy podejść do pojedynków z biało-czerwonymi przestraszeni. Jeśli siedzi nam zagrywka, potrafimy przysporzyć dużo kłopotów.
[ad=rectangle]
A jak wygląda sytuacja z szerokością waszego składu?
- Powiedzmy, że dysponujemy 10 graczami, którzy w każdej chwili są gotowi do wejścia na boisko. Posiadamy także młodych zawodników, także mogących się pojawić, ale przed nimi ciągle wiele pracy.
We Wrocławiu najpewniej będziecie rywalizować przy pełnych trybunach. A jak wygląda kwestia popularności siatkówki w Słowenii?
- Na pewno nie jest ona u nas tak popularna, jak u was. Cieszę się, że jeden z turniejów eliminacyjnych zostanie rozegrany w Polsce. Wspaniale będzie móc zagrać na waszej ziemi. Cieszę się także na myśl gry w Słowenii, ponieważ to moja ojczyzna, ale z pewnością atmosfera w Lublanie nie będzie tak porywająca jak we Wrocławiu.
Niezależnie od przebiegu najbliższych kwalifikacji, progres słoweńskiej siatkówki jest wyraźnie widoczny. W 2009 roku ukończyliście mistrzostwa Europy na 15. pozycji, w 2011 już na 9. Natomiast w 2010 roku ACH Volley Bled awansował do Final Four Ligi Mistrzów.
- W klubie trafiło nam się wtedy bardzo utalentowane pokolenie. Teraz po prostu musimy razem poprzebywać, potrenować i być może w przyszłości uda nam się coś osiągnąć.
Trenerem Bledu był wówczas słynny Glenn Hoag, specjalista od osiągania dużych wyników z małymi drużynami. Jak oceniasz jego wpływ na rozwój słoweńskiej siatkówki?
- Uważam, że jest on jednym z najlepszych szkoleniowców na świecie. Lubi pracować z młodymi siatkarzami i pomaga im w osiąganiu wspaniałych wyników. Z nami również zanotował świetny rezultat. Był dla nas jak ojciec, ale potrafił się także zdenerwować. Nie można było więc go drażnić (śmiech).
Po sukcesie ACH, do PlusLigi trafiło wielu Słoweńców. Nie każdy jednak spełnił pokładane w nim nadzieje. Tobie się to udało.
- Każdy z nas próbował pokazać to, co posiada najlepszego. Ja przyszedłem do naprawdę dobrej drużyny, w której panowała znakomita atmosfera. Ta sytuacja naprawdę mocno mi pomogła.
Konsultowałeś swoją decyzję o przyjściu do Polski z Dejanem Vinciciem bądź Videm Jakopinem, którzy nie pozostawili tutaj po sobie dobrego wrażenia?
- Nie rozmawiałem na ten temat zbyt wiele. Wiedziałem, że wasza liga jest bardzo silna. To mi dawało wielką motywację. Ja po prostu chciałem wreszcie grać, ponieważ przez dwa lata pobytu w Maceracie nie miałem ku temu zbyt wielu okazji. Przejście do Jastrzębskiego było dla mnie właściwym ruchem, dużym krokiem do przodu.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Co do reprezentacji to nasza oczywiście będzie faworytem i Słoweńcy mogą urwać seta, jeżeli będzie im siedzieć zagrywka, ale my mamy jednak le Czytaj całość