Wycinek z życia: Matthew Anderson - lew wiecznie przywiązany do rodziny

Portal SportoweFakty.pl rusza z nowym cyklem, prezentującym znane postacie ze świata siatkówki. Na początek przedstawiamy sylwetkę najbardziej rozpoznawalnego, czynnego zawodnika rodem z USA.

Niedomknięty rozdział

Po raz pierwszy zrobiło się głośno o Andersonie w 2008 roku, kiedy 21-letni wówczas zawodnik zabłysnął na krajowym podwórku. Reprezentując barwy swojej uczelni Penn State University, poprowadził tamtejszą drużynę siatkarską, zwaną Nittany Lions, do drugiego w historii tytułu akademickiego mistrza Stanów Zjednoczonych. W spotkaniu finałowym Lwy pokonały 3:1 Pepperdine University, a Anderson zakończył zawody z dorobkiem 29 punktów w ataku, przy 45-procentowej skuteczności. Tak udany występ w batalii o złoto znacząco przyczynił się do tego, że został on wybrany najlepszym graczem całego sezonu w NCAA. Takiego zaszczytu nigdy wcześniej nie dostąpił żaden z siatkarzy grających dla Penn State.
[ad=rectangle]
W collegowej ekipie spędził łącznie trzy lata. Rok 2008 był zwieńczeniem jego przygody z uczelnią. Zrezygnował z ostatniego roku studiów. Rozkwit talentu Amerykanina zauważyli bowiem działacze koreańskiego Hyundai Capital Skywalkers, natychmiast składając mu ofertę podpisania pierwszego w karierze profesjonalnego kontraktu. Po kilku naradach zawodnik złożył podpis pod dwuletnią umową. - Decyzję podjąłem po rozmowie z moją rodziną, kolegami z Penn State oraz paroma zawodnikami z reprezentacji narodowej - tłumaczył Anderson. - Będzie nam brakowało Matta. On ma niezwykły talent. Wiemy, że to była dla niego trudna decyzja. Nie każdemu trafia się taka okazja. Na zawsze pozostanie jednym z Lwów Nittany - wyjaśniał z kolei ówczesny trener Penn State, Mark Pavlik.

Pierwszy kontakt z prezentami

Zanim na dobre osiedlił się w nowym środowisku, odbył jeszcze jedną wycieczkę na kontynent azjatycki. Po zakończeniu rozgrywek akademickich został wyselekcjonowany do grupy młodych, perspektywicznych amerykańskich zawodników, którzy wraz z końcem maja udali się do Japonii, by pomóc tamtejszej reprezentacji w przygotowaniach do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich. Jego przenosiny do Korei Południowej skomentował także Hugh McCutcheon, szkoleniowiec późniejszych złotych medalistów z Pekinu. - Przedwczesne opuszczenie Penn State nie było decyzją, w której maczała palce Amerykańska Federacja Siatkówki. Ciągle wierzymy, że środowisko uniwersyteckie jest jedną z najlepszych sposobów przygotowania sportowców do gry na międzynarodowym poziomie. Zbierają oni tam nie tylko doświadczenie siatkarskie, lecz również życiowe. Przypadek Matta jest sytuacją jedyną w swoim rodzaju. Przed nim świetlana przyszłość. Do podjęcia takiej decyzji dojrzał wraz ze swoją rodziną - oznajmił.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Anderson był jedynym obcokrajowcem w ekipie Skywalkers. Ograniczenia obowiązujące w lidze koreańskiej nie pozwalały na posiadanie w składzie większej liczby zagranicznych zawodników. Młody siatkarz zyskał sobie w Korei dużą sympatię. - Jeden z fanów przygotował dla mnie nawet kalendarz ze zrobionymi wcześniej zdjęciami. Otrzymałem też ręczniki. Naprawdę nie wiedziałem, czego mogę spodziewać się ze strony kibiców. Nigdy wcześniej nie dostawałem prezentów od sympatyków - wyjawiał z uśmiechem na ustach. Innym dowodem potwierdzającym jego popularność jest chociażby niezmiernie entuzjastyczna reakcja żeńskiej młodzieży podczas wizyty Amerykanina w jednej ze szkół. - Pobyt w Korei był dla mnie cennym doświadczeniem siatkarskim i dobrym wyborem na początek kariery - zdradził Anderson, który ze swoim klubem dwukrotnie wywalczył wicemistrzostwo kraju.

Dwa ciosy od życia

W lecie 2009 roku, po rozegraniu pierwszego sezonu w lidze koreańskiej, rozpoczęła się poważna przygoda siatkarza z drużyną narodową. - Niektórzy zawodnicy występowali w kadrze co najmniej od ośmiu lat. Ja byłem tym nowym, młodym. Nie chciałem, by mnie tak traktowano. Podjąłem zdrową rywalizację, przychodząc do hali z podejściem "Ok, mogę być młodym, ale są powody, bym się tutaj znajdował. Nie jestem tu przypadkowo, zasłużyłem na to" - mówił sam zainteresowany. Początek jego kariery reprezentacyjnej ułożył się jednak strasznie pechowo. W czerwcu, podczas trwania Ligi Światowej, Anderson trafił do szpitala w San Jose z zapaleniem płuc, gdzie spędził kolejne dwa tygodnie. Przeszedł tam operację, polegającą na wprowadzeniu przez klatkę piersiową dwóch rur w celu wydobycia z płuc 7,5 litra zbędnego płynu. - Nie wiem, co mnie dopadło, ale mocno dało mi się to we znaki - stwierdził tajemniczo po fakcie.
[nextpage]Gdy wydawało się, że siatkarz doszedł do siebie i wszystko wróciło na właściwe tory, jak grom z jasnego nieba gruchnęła na niego kolejna bardzo smutna wiadomość. Na początku stycznia 2010 roku, w wieku 57 lat, na atak serca podczas snu zmarł jego ojciec Michael. Co prawda już wcześniej, w początkowym stadium, wykryto u niego raka nerki, jednak śmierć przyszła nieoczekiwanie, ponieważ rokowania lekarzy w tej sprawie były optymistyczne. Matthew na każdym kroku podkreśla szczególną więź, jaka łączyła go z tatą. - Ojciec był opoką rodziny. Kiedy byłem 22-, 23-latkiem, ciągle miałem do niego wiele pytań, w stylu "jaki jest dla mnie właściwy samochód", "czy inwestycja w ten dom jest słuszna" albo "w jaki sposób uwieść dziewczynę?". Cały czas brakuje mi rozmów z nim. Najbardziej boli mnie, że moje dzieci nie będą miały okazji go poznać. Był wspaniałym człowiekiem - opowiadał Anderson.

Stałe wsparcie dla siostrzeńca

Przywiązanie do rodziny jest cechą, która idealnie łączy się z wizerunkiem amerykańskiego bombardiera. Praktycznie codziennie za pośrednictwem Skype'a komunikuje się on z którymś z jej członków. Jest najmłodszym z piątki rodzeństwa. Ma trzy siostry: Jenniffer, Joelle i Amy oraz brata Joshuę. Postacią, o której poza ojcem mówi się obecnie w kontekście rodu Andersonów najczęściej jest obecnie Tristin, syn Joelle. Siostrzeniec Matta jest niepełnosprawny, cierpi na autyzm. - Kocham mojego siostrzeńca. Robię wszystko, by okazać wsparcie jemu oraz wszystkim dzieciom z podobną przypadłością. Najgorszą rzeczą jest społeczny stygmat, który idzie z nią w parze. Nie wolno opierać swojego życia na zdaniu innych ludzi. Trzeba czynić to, co jest właściwe dla ciebie, twojego serca i rodziny - podzielił się Anderson refleksją na temat tego problemu. Wyrazem solidarności z Tristanem jest tatuaż, który zawodnik zrobił sobie na prawym nadgarstku. Przedstawia on puzzla, będącego światowym symbolem przypominającym o autyzmie. - Fakt, że znajduje się on w tym miejscu mojego ciała powoduje, że podczas transmisji telewizyjnych ludzie go dostrzegają. Możliwość wspierania dzieci z autyzmem sprawia mi dużą satysfakcję - dodał gracz urodzony w Buffalo.

Wspomniany tatuaż nie jest jedynym, który wiąże się z losami jego najbliższych. Po prawej stronie klatki piersiowej, na jego ciele widnieje rysunek, przedstawiający herb rodzinny, inicjały ojca oraz daty jego narodzin i śmierci. W założeniu nie ma on przypominać o odejściu taty z tego świata, lecz stanowić hołd dla jego życia. - Tatuaż nie jest mi niezbędny do zachowania pamięci o ojcu - uciął krótko główny bohater opowieści.

Tatuaż wspierający Tristina jest widoczny praktycznie na każdym bliższym ujęciu
Tatuaż wspierający Tristina jest widoczny praktycznie na każdym bliższym ujęciu

Kolejny przystanek docelowy: Rio de Janeiro

Powszechnie obowiązująca maksyma "czas goi rany" znalazła również zastosowanie w życiu obecnie 27-letniego zawodnika. Latem 2010 roku wylądował on we włoskiej Serie A, gdzie w ciągu dwóch lat, w zespołach z Vibo Valentii oraz Modeny wyrobił sobie znakomitą markę, która zaowocowała transferem do europejskiego potentata, Zenitu Kazań. W tej ekipie występuje aż do dnia dzisiejszego. Jest świeżo upieczonym mistrzem Rosji.

Równie dynamicznie co na płaszczyźnie klubowej potoczyła się jego kariera w reprezentacji USA. Został wybrany najlepszym siatkarzem swojego kraju w roku 2012 i 2013. Na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie był najmłodszym członkiem Jankesów, a zarazem jednym z filarów zespołu. Parę dni temu, w ogromnej mierze dzięki jego bardzo dobrej postawie w fazie interkontynentalnej, Amerykanie przypieczętowali awans do Final Six Ligi Światowej we Florencji. We wrześniu będzie raczył nas swoimi umiejętnościami na mistrzostwach świata w Polsce, jednak jego myślenie ukierunkowane jest mocno perspektywicznie. - Nastawiam się już na Igrzyska Olimpijskie 2016 w Rio de Janeiro. Nie chcę z tej imprezy wracać bez medalu, najlepiej złotego - tłumaczył jeszcze w grudniu 2012 roku. Nam nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać, czy za dwa lata oficjalnie będziemy mogli wielkimi, złotymi zgłoskami zapisać nazwisko 29-letniego Matthewa Andersona w historii siatkówki.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Komentarze (2)
avatar
nowa
9.07.2014
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Wyśmienity zawodnik i super człowiek 
avatar
Lipowy Batonik
9.07.2014
Zgłoś do moderacji
11
0
Odpowiedz
Fajnie byłoby kiedyś Go ujrzeć na parkietach PlusLigi.