Anna Więcek: Rozpoczęliście turniej finałowy od porażki z gospodarzami, zakończyliście ze złotym medalem.
Matt Anderson: - Jesteśmy młodym zespołem, który gra przeciwko największym drużynom na świecie. To, co najbardziej podoba mi się w naszym systemie przygotowań to fakt, że nie nie ma u nas lidera, kogoś kto będzie w stanie wziąć ciężar meczu na swoje barki. Jesteśmy drużyną.
Czy to wasz największy atut?
- Każdy musi stać się częścią drużyny, jednością, żeby wygrywać w sportach zespołowych. To nigdy nie będzie sukces jednej osoby czy zwycięstwo danego zawodnika. Jesteśmy drużyną, która wychodzi na boisko i gra. To coś czego nie można się nauczyć. Żeby osiągnąć taką zespołowość musimy sobie bezgranicznie ufać i, na szczęście dla nas, my takim zespołem jesteśmy. Jesteśmy przyjaciółmi, którzy są w stanie grać razem i wzajemnie się wspierać.
[ad=rectangle]
W finale rozbiliście Brazylię nie tyle zagrywkami, co świetną grą na siatce.
- Nasze zagrywki pomieszały szyki Brazylijczykom. Nasz blok funkcjonował wyśmienicie, to dzięki niemu wygraliśmy pierwszego, jakże ważnego w kontekście całego meczu, seta. Być może ta właśnie partia zadecydowała o naszym zwycięstwie w turnieju.
Czy zatem wasz sukces tkwił w przewadze psychologicznej?
- Przeciwnicy wiedząc, jak skutecznie gramy w bloku muszą się zastanowić gdzie i jak uderzyć przed każdym kolejnym atakiem, a to daje nam ułamki sekund więcej na ustawienie się zgodnie z kierunkiem ataku. Nasz libero pokazał światowa klasę w obronie. Tak jak powiedziałem, wygraliśmy ten finał jako kolektyw, każdy z nas wykonał kawał dobrej roboty.
Czy poziom tego meczu był wart finału Ligi Światowej?
- Oczywiście, nie bez przyczyny obie drużyny doszły aż do samego finału. Nie zaczęliśmy rozgrywek "Światówki" zbyt dobrze, aż do ostatniego spotkania w Serbii walczyliśmy o awans do Final Six. Pierwsze spotkanie przeciwko Włochom było bardzo trudne. Myślę, że nasza gra polepszała się z meczu na mecz. Przeciwko Australii zagraliśmy już dużo pewniej.
Potraficie zatem wyciągać wnioski?
- Dla wielu zawodników w obecnej kadrze tegoroczna Liga Światowa jest pierwszą w karierze. Dla mnie jest to dopiero drugi finałowy turniej, w którym biorę udział. Od nikogo nie można oczekiwać ciągle znakomitej formy, ale grając razem uczymy się być najlepsi zespołowo i nie popełniać dwukrotnie tych samych błędów.
Jak świętowaliście złoty medal?
- Właściwie nie było żadnej wielkiej fety. Wracaliśmy do Ameryki już następnego dnia o 6 rano, a dekoracja zakończyła się przed północą. Nie było czasu, aczkolwiek spotkaliśmy się całą drużyną na wspólnej kolacji. Mamy teraz tydzień wolnego, a po nim zaczynamy przegotowania do mistrzostw świata.
Wasi kibice musieli czekać sześć lat na złoto Ligi Światowej. Czy rok 2014, podobnie jak 2008 będzie waszym rokiem?
- Mam taką nadzieje. Byliśmy blisko złota w 2012 roku, gdy dotarliśmy do finału w Sofii, jednak przegraliśmy w decydującym spotkaniu. Liga Światowa to dość specyficzne rozgrywki, długie i trzeba wiedzieć, jak pokierować swoim organizmem, aby przez nie przebrnąć. Nie jest to łatwe.
Jaki cel wyznaczyliście sobie na zbliżających się mistrzostwach świata w Polsce?
- Nie rozmawialiśmy o tym jeszcze wspólnie z trenerem, ale jeśli pytasz mnie osobiście, to powiem, że finał. Pokazaliśmy już, że pomimo młodego zespołu jesteśmy w stanie grać i wygrywać z najlepszymi, więc musimy mierzyć wysoko.
z Florencji dla SportoweFakty.pl
Anna Więcek