Tak strasznie się boję - rozmowa z Bernardo Rezende, trenerem reprezentacji Brazylii

Portal SportoweFakty.pl rozmawiał z legendarnym szkoleniowcem dla odmiany o wszystkim innym niż mistrzostwa świata, decyzje FIVB, złe losowania i nieprzychodzenie na konferencje.

W tym artykule dowiesz się o:

Ola Piskorska: Mieliście wyjątkowo słaby początek sezonu w tym roku, co było tego przyczyną?

Bernardo Rezende: Nie ma pracy to nie wyników, po prostu. Moi zawodnicy przyjechali ze swoich klubów w złej formie albo w ogóle bez formy. A nasz zespół nie bazuje na jednym czy dwóch graczach, wszyscy muszą być w formie, żeby nasza gra się układała. Zanim oni doszli do jako takiej formy, to zrobiła się połowa Ligi Światowej, a od początku mieliśmy bardzo wymagających przeciwników, którzy bezwzględnie wykorzystywali naszą słabszą grę. Od razu na rozpoczęcie rozgrywek dostaliśmy straszne baty od Włochów, i to u siebie w kraju, co spowodowało, że pewność siebie mojej drużyny bardzo zmalała. Z każdą następną porażką było jeszcze ciężej odbudować ich wiarę w siebie i to się dokładało do słabej formy fizycznej. Bardzo powoli się odbudowywaliśmy, rewanżując się Włochom na ich terenie oraz Irańczykom w Teheranie i rzutem na taśmę awansowaliśmy do finałów LŚ, a tam nasza gra była już o wiele lepsza.
[ad=rectangle]
Jak pan sobie radzi z presją, która w Brazylii jest bardzo duża? Media nieustannie się zajmowały waszym nieudanym początkiem LŚ, a potem przegranym finałem we Florencji.

- Nie obchodzi mnie co piszą media i nie podejmuję z nimi żadnej dyskusji. Większość dziennikarzy się nie zna na siatkówce, więc się nimi nie przejmuję. Jeżeli przegrywamy i nas krytykują, to mają prawo do tego i ja to akceptuję. Ale kiedy boją się mnie i zamiast mnie atakują mojego syna, wtedy nie wytrzymuję. Mojej rodziny będę bronił zawsze. A poza tym ja dbam tylko o zespół i tylko tym się przejmuję. Opiniować moją pracę może federacja, która mi ją dała i jeżeli federacja uzna, że popełniam błędy i źle wykonuję swoje zadania, to odejdę natychmiast. Jeżeli tego się domaga jakiś tam niekompetentny dziennikarz, to nic mnie to nie obchodzi.

Ale na razie wciąż jest pan trenerem reprezentacji narodowej, z którą zdobył pan już wszystko, każdy tytuł i medal możliwy. Jak pan siebie samego motywuje przed każdym sezonem i w trakcie, skoro już pan wszystko osiągnął?

- Ja to kocham, po prostu. Moje życie jest tam, na boisku. Dziś po południu mamy trening i ja się cieszę na samą myśl o nim. I mogę otwarcie powiedzieć, że płacę za to wysoką cenę: ciągła samotność, ciągła odpowiedzialność, życie w pokojach hotelowych, oglądanie cudzych meczów zamiast własnej rodziny i tysiące innych wyrzeczeń. Czuję jak ta cena robi się coraz wyższa i jest mi z tym wszystkim coraz trudniej. Ale z drugiej strony bycie częścią zespołu, walka, budowanie czegoś, to są wspaniałe doświadczenia. Mówiąc szczerze każdy mecz jest dla mnie tak samo ważny, czy to Liga Światowa czy mistrzostwa kontynentu czy świata. To jest zawsze mecz, do którego muszę zawodników i siebie przygotować najlepiej jak potrafię i muszę go wygrać. Jak wychodzę na boisko to tylko po to, żeby wygrać. I zawsze, niezależnie od przeciwnika, jak zagramy słabo, to nie mogę spać zastanawiając się nad tym, co poszło źle i dlaczego. Po meczu z Koreą (Brazylia wygrała w tie breaku - przyp. red.) nie spałem prawie całą noc. Za każdym razem, kiedy wchodzę na boisko czuję to samo - intensywną radość z faktu, że tam jestem. Kiedy tego nie poczuję albo kiedy nie będę umiał dotrzeć do swoich graczy to sam zrezygnuję.

Ale nie ma pan takich momentów, że ma pan ochotę to wszystko rzucić w diabły? Samotnie w nocy w pokoju hotelowym nie pomyśli pan czasem "a na co mi to wszystko, mam tego dosyć"?

- Na pewno mam, ale nie mam zamiaru się do tego nikomu przyznawać (śmiech). Prawda jest taka, że miałem już tysiące takich momentów przez ten cały długi czas mojej pracy jako trenera. Ale to mija. A poza tym ja się tak strasznie boję przyszłości po odejściu. Bo ja sam nie wiem co miałbym robić potem. Tyle lat byłem trenerem reprezentacji Brazylii, że w ogóle nie umiem sobie wyobrazić życia bez tego. Mam obawy, że ja bez tego nie mógłbym żyć, że potwornie bym za tym tęsknił każdego dnia. I nie wiem czy bym umiał sobie poradzić z tymi uczuciami.

Ma pan też perspektywie igrzyska w Rio i możliwość poprowadzenia do złota olimpijskiego swojej reprezentacji w swoim kraju, to chyba też pana trzyma?

- Oczywiście, to jest ważny projekt, który dominuje moje myślenie o zespole już od dłuższego czasu. Dlatego wprowadzam nowych zawodników i powoli buduję zespół ukierunkowany właśnie na sukces olimpijski przed naszą własną publicznością. Chciałbym to doprowadzić do końca i przeżyć, zwłaszcza, że czuję się odpowiedzialny i jest za późno na zmiany. Teraz ktoś nowy, młodszy, już i tak nie mógł by nic zmienić, bo za mało czasu zostało. Będzie bardzo ciężko, właśnie zobaczyliśmy jak w koszykówce Hiszpania, murowany kandydat do medalu mistrzostw świata, przegrała w ćwierćfinale, bo grali we własnym kraju i nie wytrzymali presji. Ja mam za sobą tyle lat doświadczenia i obycia z presją, że mam największe szanse na poradzenie sobie z tą trudną sytuacją, ktoś młodszy mógłby nie dać rady po prostu. Dlatego przed Rio nie planuję odchodzić na pewno.

A widzi pan w nowym pokoleniu trenerów, którzy się panu podobają? Nie tylko w Brazylii.

- Jasne, i to sporo ostatnio. Choćby mój drugi trener, który, mam nadzieję, przejmie schedę po mnie pewnego dnia. W innych, nawet tych mało doświadczonych szkoleniowcach, widzę wiele dobrych rzeczy. Antiga ma ogromny potencjał i robi świetną robotę jako trener. Speraw mnie zachwycił, tym jak dobrze sobie radzi, widać, że ogromnie dużo się nauczył jako drugi trener. Tillie śledziłem już w czasie jego kariery w klubach, teraz jest w reprezentacji i jest coraz lepszy. Podoba mi się też praca Sammelvuo. Dużo jest teraz świeżo upieczonych szkoleniowców, którzy jeszcze niedawno byli wybitnymi zawodnikami i fantastycznie to przekładają na prowadzenie zespołu. Mam poczucie, że rośnie wyjątkowo udane nowe pokolenie trenerów.

Bernardo Rezende zdobył z reprezentacją Brazylii wszystkie możliwe tytuły
Bernardo Rezende zdobył z reprezentacją Brazylii wszystkie możliwe tytuły

W Polsce wielkim echem odbiła się decyzja Stephane Antigi, który tuż przed mistrzostwami świata rozstał się z Bartoszem Kurkiem. Wspominano też wtedy pana rozstanie z Ricardo.

- Każda drużyna jest ważniejsza od każdego zawodnika. Zgadzam się całkowicie z Antigą. Jestem pewien, że nie podjął tej decyzji z jakiegoś błahego powodu, na przykład nielubienia Kurka. On przede wszystkim chciał wygrać medal i widać jego zdaniem to była decyzja niezbędna do tego. Na pewno było mu bardzo trudno i na pewno miał bardzo poważne powody. Wyobrażam sobie, jak się bił z myślami i nocami zastanawiał, bo gdyby Polska odpadła w drugiej rundzie, to wszyscy by go winili. Publicznie musiałby się w kółko tłumaczyć z braku Kurka i usprawiedliwiać, nie zostawiono by na nim suchej nitki. Ale zrobił to, bo widać uznał, że nie ma innego wyjścia i to pokazuje, że rośnie z niego świetny trener. Taka odwaga w podejmowaniu niewygodnych i niebezpiecznych decyzji znamionuje najlepszych szkoleniowców. I przyszłość pokazała, że Antiga słusznie postąpił. Zawsze najważniejsza jest drużyna jako całość, ten kolektyw, to on daje zwycięstwa. Pojedynczy zawodnik nigdy ich nie da.

Ma pan w swojej karierze jakiś mecz, który pan wspomina najczęściej?

- Za długa już ta moja kariera (śmiech). I za bardzo zróżnicowana, mężczyźni, kobiety, kluby, reprezentacje, a wszędzie były jakieś emocjonujące momenty. Dwa lata temu jako trener klubowej drużyny żeńskiej walczyłem w finale ligi z niezwykle potężnym zespołem, o wiele od nas lepszym i bogatszym. Przegrywaliśmy 0:2, podnieśliśmy się i wygraliśmy, to był pamiętny, niezwykle piękny mecz. Pamiętam prawie wszystko, co przeżyłem, wielkie sukcesy, smutne porażki, zbieram się powoli do spisania wspomnień, bo tego zebrało się już ogromnie dużo. I jeszcze proszę nie zapominać o tym, że ja kiedyś byłem też zawodnikiem i też miałem pewne osiągnięcia, sukcesy i pamiętne mecze. Będę miał co opowiadać wnukom kiedyś (śmiech).

Właśnie o pana pracę jako szkoleniowca klubowego chciałam też spytać. Nie ma pan potrzeby odpoczynku po emocjach, trudach i podróżach sezonu reprezentacyjnego?

- Mam potrzebę i zawsze mam chwilę na to pomiędzy sezonami. I to mi wystarcza, bo prowadzę zespół z Rio, mojego miasta, więc jestem cały czas w domu, z rodziną. To powoduje, że moja praca w klubie jest o wiele łatwiejsza. Z reprezentacją jestem albo na zgrupowaniu spory kawałek od domu albo w podróżach, tak na pewno bym nie dał rady cały rok.

Mam wrażenie, że jest pan mniej emocjonalny podczas meczów ligowych.

- Ma pani trochę racji, bo właśnie podstawowa różnica miedzy prowadzeniem zespołu męskiego i kobiecego leży w sferze emocjonalnej. Jako sztab drużyny żeńskiej musimy kontrolować poziom emocji i je stabilizować, a nie jeszcze dokładać i podgrzewać. Przy nadmiarze emocji kobiecy zespół gra coraz gorzej. Więc to prawda, że się staram panować nad reakcjami w czasie meczów, i czasem mi to wychodzi, ale przyznam się, że czasem zupełnie nie (śmiech).

Rozmawiała Ola Piskorska

Źródło artykułu: