To jest całkiem zabawna historia - rozmowa z Justinem Duffem, środkowym Transferu Bydgoszcz

Zagraniczni zawodnicy wielokrotnie podkreślają, że bardzo chcą grać w PlusLidze. Jednym z nich jest Justin Duff, który trafił w tym sezonie do Transferu Bydgoszcz.

Dorota Mleczak: Długo zastanawiałeś się nad przyjęciem propozycji z Transferu Bydgoszcz?

Justin Duff: To była szybka decyzja. Zawsze chciałem zagrać w PlusLidze, mam świetne wspomnienia z gry w Polsce. Rozmawiałem z Vitalem (Heynenem - przyp. red.) o celach drużyny na ten sezon, o siatkarzach, których zamierza sprowadzić do klubu oraz o jego osobistych celach związanych z moim występem. Pomysł Vitala bardzo mi się spodobał.
[ad=rectangle]
Pamiętam jak mówiłeś, że zanim dostaniesz szansę na grę w Superlidze, najpierw musisz zdobyć doświadczenie w Polsce lub we Włoszech. Tymczasem wyszło inaczej.

- Tak było (śmiech), to jest zabawne. Miałem szczęście, że dwa lata temu byłem częścią drużyny z Biełgorodu. Myślę, że dobrze się prezentowałem i zyskałem niesamowite doświadczenie grając ze świetnymi zawodnikami. Wszystko ułożyło się w idealnym czasie dla mnie i jestem za to wdzięczny.

Twój transfer do Biełogorie Biełgorod był dosyć niespodziewany. Środek sezonu...

- To było bardzo niespodziewane. My - Arkas Izmir właśnie zostaliśmy wyeliminowani z gry w Lidze Mistrzów przez ZAKSĘ, chyba ich znasz (śmiech). Byliśmy na kolacji w restauracji razem z wszystkimi członkami klubu. Wiedziałem, że nie zagram w żadnym meczu ligi tureckiej przez limit obcokrajowców, więc pomyślałem, może spróbuję poszukać czegoś we Francji i będę kontynuować granie. Oczywiście na kolacji był agent Bravo (przyp. red. Joao Paulo Bravo) - Luca Novi. Mimochodem wspomniał Bravo, że musi znaleźć środkowego do rosyjskiej drużyny. Joao jest inteligentnym facetem, więc powiedział, że prawdopodobnie ja jestem dostępny. Nie minęły nawet dwie godziny od wyeliminowania nas z Ligi Mistrzów, a ja miałem ofertę z Biełgorodu. Tak bardzo się starałem, żeby nie zacząć biegać po ulicy i nie krzyczeć z powodu tego, co mi się przytrafiło. Zdobycie wizy zajęło mi prawie tydzień, ale sam proces był szybki, wszystko poszło świetnie.

Łatwo jest obcokrajowcowi zintegrować się z nową drużyną?

Z mojego doświadczenia wynika, że tak. Zawsze miałem fajnych kolegów w drużynie, którzy starali się mi pomóc we wszystkim. Najtrudniejszy jest zazwyczaj język, dlatego próbuję uczyć się przynajmniej podstaw. Jeszcze nie zacząłem nauki języka polskiego (śmiech). Bardzo lubię grupę, jaka jest w Bydgoszczy, bardzo przyjazne środowisko.

Kanada, to kraj, w którym chyba wszyscy grają w hokej. Jak to się stało, że zostałeś siatkarzem? Rodzice powiedzieli - od dziś zaczynasz trenować siatkówkę?

- To jest całkiem zabawna historia, zacząłem grać w siatkówkę kiedy miałem 16 lat. Już w średniej szkole byłem bardzo wysoki. Pewnego dnia trener jednego z lepszych liceów powiedział mi, że powinienem grać w klubie i przydzielił mnie do uniwersyteckiej drużyny. Moja mama była przeciwna temu, żebym grał, ponieważ nie mieliśmy za dużo pieniędzy, a trochę to kosztowało. Nie widziała w tym sensu i nie interesowała się za bardzo sportem. Ale miałem pracę, więc byłem w stanie opłacić treningi, teraz te pieniądze zwróciły się jakieś tysiąc razy. Zwiedziłem świat, wystąpiłem przed mnóstwem ludzi, to był dobry wybór.

Justin Duff marzył o grze w polskiej lidze
Justin Duff marzył o grze w polskiej lidze

Masz jakieś wspomnienia z pierwszego treningu?

- Pamiętam, że kiedy próbowałem dostać się do drużyny, miałem wtedy 15 lat, nie udało się. Byłem taki kiepski, nie miałem pojęcia, jak odbijać, wystawiać. To była katastrofa. Z moim przyjacielem, który również strasznie grał, zostaliśmy przydzieleni do gry z najlepszą parą żeńską w naszej szkole. Pamiętam jakie były przerażone, musiały trenować z takimi słabymi graczami. Okazało się, że są bardzo miłe, teraz jesteśmy przyjaciółmi.
  
Kiedy byłeś młodszy miałeś chwile, w których myślałeś, żeby skończyć z treningami?

- Kiedy byłem młodszy? Nigdy. Trudno było kilka lat temu. Nasze życie bardzo się różni. Przeprowadzamy się do obcego kraju, jest to dla nas coś nieznanego. Moi przyjaciele, rodzina, dzielą nas tysiące kilometrów i ocean. Nie masz nikogo, z kim możesz pogadać, oprócz twoich kolegów z drużyny. Jestem bardzo towarzyskim człowiekiem, lubię mieć wielu przyjaciół i najtrudniejsza jest dla mnie samotność, która może pojawić się kiedy jesteś w nowym miejscu. Musi minąć trochę czasu, zanim zaprzyjaźnisz się z kimś nowym. Potrzebujesz ludzi, którzy nie są z siatkarskiego środowiska, przynajmniej ja tak mam. Ale z biegiem czasu odnalazłem większą pasję do siatkówki. To już mniej kwestia robienia czegoś, bo jestem w tym dobry i to jest dobre dla mnie, robię to raczej dlatego, że to kocham.

Gavin Schmitt powiedział, że bycie siatkarzem w Kanadzie jest bardzo trudne, a jedyną właściwą drogą jest znalezienie klubu w Europie albo Azji.

- Nie uważam, że jest trudniej, jest inaczej, ale mamy okazję udać się do uniwersytetu w ramach stypendium. Choć często zdarza się, że w porównaniu do pozostałych siatkarzy potrzebujemy więcej czasu, żeby wejść na odpowiedni poziom gry, to wydaje się, że wyglądamy wystarczająco dobrze na tle europejskich kolegów. Myślę, że trudno jest być obcokrajowcem zza oceanu, ale sądzę, że jest to całkiem fajna praca.

Jako 20-latek grałeś w austriackim klubie AON Hotvolleys Wiedeń, to był twój pierwszy poważny kontrakt?

- Tak, mój pierwszy! Mam wiele dobrych wspomnień. Wiedeń, to niesamowite miasto i nigdy nie zapomnę zamawiania, codziennie wiosną cappuccino za pięć euro w Naschmarkt z kolegami z drużyny.

Według ciebie, który moment był punktem zwrotnym w twojej karierze?

- Przełomowy moment miałem dwa lata temu w 2013 roku. Dopiero wróciłem do Kanady po wygraniu Superligi z Biełgorodem, byłem podekscytowany, że zaczyna się sezon reprezentacyjny. Otrzymałem propozycję kontynuowania gry w Arkasie Izmir oraz miałem ofertę z jednego z czołowych klubów w Polsce. Zdecydowałem, że poczekam na to, jaką decyzję podejmą władze Biełgorodu, czy będą chcieli mnie na kolejny sezon. Odrzuciłem dwa naprawdę dobre kontrakty mając nadzieję, ze wrócę do Rosji. Dzień przed rozpoczęciem Ligi Światowej podczas treningu chciałem zaatakować, nie wykonałem nawet wyskoku i poczułem głęboki, przeszywający ból w kolanie. Kontuzja wykluczyła mnie z Ligi Światowej, ciągnęła się przez całe lato. Rehabilitacja nie powiodła się, co spowodowało, że zabrakło mnie na mistrzostwach NORCECA.

Straciłem kontrakt, nie grałem, nie miałem żadnych możliwości, żeby pokazać się potencjalnym pracodawcom. Zdecydowałem się, że zostanę w naszym centrum sportowym, gdzie przechodziłem rehabilitację kolana. Miałem wiele terapii, wykonałem specjalny program, który trwał czternaście tygodni. Wszystko przebiegało bardzo wolno i stopniowo. Najpierw zaczynałem od pięciu wyskoków na dzień oraz dużo pracy na siłowni. W końcu nadeszły święta, a ja wariowałem z powodu zimna. W Kanadzie jest naprawdę zimno! Nie miałem żadnych ofert z Europy, ale 30 stopni na plusie w Indonezji skusiło mnie i nie mogłem odmówić. Czułem, że osiągnąłem swój najniższy poziom w karierze. Przeprowadzka z prawdopodobnie najlepszej ligi do takiej, o której pewnie nikt nie słyszał... To było niesamowite doświadczenie, które "połączyło" mnie z Vitalem i Bydgoszczą w tym roku. Dzięki temu doceniłem siatkówkę jeszcze bardziej, to pokazało mi jak szybko możesz z bycia na szczycie sięgnąć dna.

Bycie profesjonalnym sportowcem wiele daje, ale również zabiera. Gdybyś mógł przeanalizować swoją karierę, to przeważają pozytywne czy negatywne wspomnienia?

- Mój przyjaciel Dave McKenzie kiedyś powiedział: "Życie profesjonalnego sportowca, to radość, smutek, radość, smutek." Uważam, że to idealne porównanie. To emocjonalny rollercoaster, po jednej dobrej grze czujesz się świetnie, jeden kiepski mecz i zastanawiasz się czy nie skończyć z tym. Myślenie o tym czasami doprowadza mnie do szału.

Siatkówka jest dla ciebie bardziej pasją czy pracą?

- Aktualnie jednym i drugim. Czasem brakuje mi tej pasji, ale w głębi serca potrzebuję rozrywki, którą daje siatkówka. Kiedy światła są włączone, publiczność kibicuje, czekam na to, żeby razem z kolegami i trenerem dobrze się zaprezentować. Wtedy pojawia się prawdziwa pasja. Lubię to, co robię.

Źródło artykułu: