Łukasz Perłowski: Trzeba poczekać aż maszyna ruszy

Siatkarze Asseco Resovii Rzeszów spisują się grubo poniżej oczekiwań na początku tegorocznych rozgrywek siatkarskiej PlusLigi. Rzeszowski zespół, w który sukcesywnie pompowane są ogromne środki finansowe w tym sezonie zbudowany został z myślą o walce o największe laury, jednak póki co podopieczni Ljubomira Travicy zawodzą i w ligowej tabeli plasują się dopiero na piątym miejscu. Kolejnym symptomem kryzysu rzeszowskiej ekipy był poniedziałkowy pojedynek w Częstochowie przegrany w głównej mierze na własne życzenie.

Długo wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że rzeszowianie wyjadą spod Jasnej Góry z tarczą. Rzeszowianie prowadzili już 2:1 w setach i przez znaczną część czwartej partii kontrolowali wydarzenia na placu gry. Resovia prowadziła już 24:21 i praktycznie w ogródku witała się już z gąską. W mgnieniu oka sytuacja zmieniła się i dzięki skutecznym serwisom Smilena Mlyakowa i dobrej grze w bloku, gospodarze odwrócili losy seta i w emocjonującej końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Druzgocąca porażka w czwartej odsłonie zostawiła swój ślad na psychice rzeszowian. Zdaniem środkowego, Łukasza Perłowskiego, czwarty set miał decydujący wpływ na losy piątej partii, w której rzeszowianie momentami nie mieli nic do powiedzenia. - Myślałem, że skończy się to 3:1 dla nas. Praktycznie mieliśmy mecz wygrany i coś się stało. Częstochowianie zaryzykowali bardziej zagrywką, szczególnie Zbyszek Bartman i Mlyakow. Odrzucili nas daleko od siatki i w rezultacie ustawili szczelny blok i obronę i wykorzystali nadarzające się kontrataki - mówił wyraźnie podłamany Perłowski.

W piątek sprawdziła się zatem pewna prawidłowość. Rzeszowski klub odkąd awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej nie zdołał jeszcze pokonać zespołu spod Jasnej Góry, który tym samym śrubuje pokaźny rekord. Bilans spotkań częstochowsko-rzeszowskich jest wręcz przytłaczający i przemawia na zdecydowaną korzyść częstochowian. Wszystkie dwanaście dotychczasowych spotkań kończyło się, bowiem zwycięstwami częstochowskiej ekipy. - Tak się składa, że nie udało nam się nigdy jeszcze pokonać Częstochowy, a w niejednym spotkaniu mogliśmy zwycięsko schodzić z parkietu. Nagle coś się odwraca, zacina i rywale wygrywają mecz. Nie wiem, co jest tego przyczyną - dodaje "Perła".

Przed rozpoczęciem tegorocznego sezonu rzeszowscy działacze nie ukrywali mocarstwowych planów. Resovia pod wodzą serbskiego fachowca z najwyższej światowej półki z kilkoma zawodnikami światowego formatu, miała wedle przedsezonowych prognoz wieść prym na krajowym podwórku i potwierdzić klasę na arenie międzynarodowej w rozgrywkach Challenge Cup. Póki co jednak tegoroczny sezon to dla ekipy Ljubomira Travicy pasmo niepowodzeń. Resovia już pożegnała się z europejskimi pucharami, a w lidze zespół spisuje się w "kratkę". Nie ulega zatem wątpliwości, że rzeszowski klub przeżywa ogromny kryzys. - Na pewno zespół zbudowano po to, by walczyć o medale. Może nasza gra nie zachwyca, ale cały czas staramy się ją poprawiać. Widać, że czasami to wygląda bardzo fajnie, ale często się po prostu zacinamy i ciężko nam później ruszyć. Mam jednak nadzieję, że te treningi zaczną niedługo owocować, bo potrzebujemy punktów, by z jak najlepszego miejsca wystartować do play-offów - zauważa środkowy.

Trener Ljubomir Travicy zachowuje jednak stoicki spokój i często robi dobrą minę do złej gry. Zdaniem Serba, zespół optymalną dyspozycję osiągnie na rundę play-off, gdzie wszystko się rozstrzygnie. Autorytet Travicy ma swoje przełożenie na zawodników, którzy bezgranicznie mu ufają i wierzą, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. - Jasne, że tak. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Co trener powie, to trzeba mu zaufać, bo nie pierwszy rok prowadzi siatkarskie zespoły. Prowadził tyle znanych zespołów i dlatego nie rozumiem, czemu mamy mu nie ufać. Ja mu ufam, reszta zespołu również i trzeba po prostu poczekać aż ta maszyna ruszy - dodaje Perłowski.

W tym sezonie Perłowski nie ma łatwego życia na środku siatki. Rywalizacja o miejsce w wyjściowym składzie jest bowiem niezwykle zażarta. Obok Perłowskiego o miejsce w "szóstce" walczą Bartosz Gawryszewski, leczący obecnie uraz Kubańczyk, Ihosvany Hernandez oraz młody Tomasz Kusior, który czyni stałe postępy i depcze po piętach kolegom. Jak Perłowski zapatruje się na walkę o miejsce w składzie, gdy do pełni sił wróci kontuzjowany Kubańczyk? - To się okaże. Nie wiadomo, wszystko ustala trener. Może będę miał miejsce w „szóstce”, może nie. Wszystko zależy od mojej dyspozycji i tego, jak to będzie widział trener - kończy siatkarz.

Komentarze (0)