Sport we krwi
Ivan Miljković przyszedł na świat w obecnie trzecim co do wielkości mieście Serbii - Niszu (wówczas był to teren Jugosławii). Podobnie jak w przypadku wielu gwiazd siatkarskich parkietów, również rodzice Serba zawodowo uprawiali sport. Otóż państwo Miljković zajmowali się piłką ręczną i początkowo młody Ivan pragnął pójść szlakiem wyznaczonym przez rodziców. - Przed siatkówką zajmowałem się piłką ręczną i czasami też pływaniem. Zainteresowanie tą pierwszą dyscypliną było głównie związane z karierami moich rodziców - oboje uprawiali piłkę ręczną - przyznał. Patrząc na aktualną sylwetkę zawodnika, trudno uwierzyć, że we wczesnych latach jego wątła budowa nie predysponowała go do piłki ręcznej. Naturalnym wyborem wydawał się więc sport, w którym kontakt z przeciwnikiem byłby ograniczony, a zarazem siła fizyczna nie byłaby głównym wyznacznikiem. - W szkole podstawowej trenowałem piłkę ręczną, ale byłem zbyt słaby i delikatnie zbudowany, więc zdecydowaliśmy się na siatkówkę. Okazało się to idealnym rozwiązaniem, bo siatkówka to nie jest sport kontaktowy i mój brak siły fizycznej nie był problemem - stwierdził.
[ad=rectangle]
Nasz bohater pierwsze kroki w świecie siatkówki stawiał w szkole podstawowej, w której to ostatecznie porzucił inne dyscypliny. W wieku 15 lat wątły młodzieniec, reprezentujący barwy Sportowca (zespół z Niszu), zwrócił na siebie uwagę przedstawicieli jednego z klubów ze stolicy Jugosławii - Belgradu. Działacze stołecznej drużyny dostrzegli drzemiący w nim potencjał i zachęcili gracza do przeprowadzki do największego miasta w kraju. Już po dwóch latach Ivanem zainteresował się jeden z najbardziej utytułowanych klubów w jugosłowiańskiej siatkówce, Partizan Belgrad. Przed 17-latkiem otworzyła się brama do wielkiej siatkówki, która w wielu przypadkach wiodła właśnie przez uznany klub ze stolicy. Był rok 1996.
Jak po latach przyznał sam zawodnik, przełomowe dla jego kariery okazały się pierwsze kontakty z drużyną narodową. Ówczesny selekcjoner Zoran Gajić docenił postępy młodego gracza i powołał go na jego debiutancki turniej - Mistrzostwa Świata w 1998 roku, odbywające się w Japonii. W Kraju Kwitnącej Wiśni Jugosłowianie udowodnili, że ich siatkówka rośnie w siłę. Ostatecznie okazali się gorsi tylko od włoskiej Generazione di Fenomeni, która po raz trzeci z rzędu sięgnęła po mundialowe złoto. - W 1998 roku selekcjoner drużyny narodowej Zoran Gajić powołał mnie do reprezentacji na mistrzostwa świata w Japonii. Jechałem tam jako trzeci atakujący, ale mimo to Gajić dał mi zagrać kilka spotkań na turnieju. I to było najważniejsze - jego wiara w to, że ja mogłem wtedy pomóc naszej drużynie narodowej i danie mi szansy. Cała moja kariera zaczęła się od tamtego powołania - wspominał. Trudno o lepszy początek reprezentacyjnej przygody niż medal mistrzostw świata. W dodatku zaledwie w wieku 19 lat.
Nadchodzą złote lata
Kibice w Jugosławii nie musieli długo czekać na kolejne powody do radości. Oczywiście w sukcesach partycypował Ivan. Mając niespełna 21 lat, stanowił o sile drużyny narodowej podczas Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Razem z braćmi Nikolą i Vladimirem Grbić, Goranem Vujeviciem zapisali wspaniałą kartę w dziejach bałkańskiego sportu. Podopieczni trenera Gajicia prezentowali dobrą dyspozycję, jednak prawdziwy wybuch formy nastąpił dopiero w spotkaniach fazy pucharowej. Plavi w ćwierćfinale stoczyli heroiczny bój z mistrzami olimpijskimi z Atlanty - Holendrami. Zwycięstwo 3:2 dało przepustkę do walki o medale. W decydujących pojedynkach Jugosłowianie uporali się z Włochami oraz Rosjanami, rewanżując się Sbornej za porażkę w grupie. Ivan niespodziewanie przebił się do pierwszej szóstki i nie zawiódł zaufania selekcjonera. W poturniejowych rankingach został uznany trzecim najlepszym graczem podczas australijskiej imprezy. - Mogę czuć się szczęśliwcem, bo nie każdemu dane było zadebiutować w Igrzyskach Olimpijskich mając 20 lat i do tego od razu wygrać olimpijskie złoto - podsumował swoje osiągnięcie.
Wspaniałe czasy jugosłowiańskiej siatkówki niezmiennie związane były z obecnością w składzie Ivana. By ocenić, jak ważną postacią dla kadry stał się Miljković, wystarczy spojrzeć na przebieg kolejnych turniejów. Jugosłowianie, będący wówczas na fali, także podczas Mistrzostw Europy 2001 okazali się bezkonkurencyjni. Tytuł MVP turnieju przypadł w udziale naszemu bohaterowi. Eksperci twierdzili, ze Ivan na wiele lat zdominuje rankingi najlepszych atakujących. Jak czas pokaże, przewidywania miały dużo wspólnego ze stanem rzeczywistym.
Pan MVP
Co prawda, od czasu wspomnianego złota europejskiego czempionatu, Jugosłowianie przez wiele lat nie sięgnęli po najwyższy laur, lecz Ivan wciąż należał do wyróżniających się graczy. Wystarczy spojrzeć na jego indywidualne nagrody: 3-krotnie MVP Ligi Światowej (2002, 2003, 2005), tytuły najlepiej punktującego, serwującego, a nawet blokującego w wielu światowych turniejach. Pod względem osiągnięć reprezentacyjnych żaden z europejskich zawodników nie może pochwalić się podobnym dorobkiem.
Brak złotych medali nie oznaczał, że jugosłowiańska siatkówka wpadła w dołek. Niemal z każdej międzynarodowej imprezie zawodnicy z Bałkanów przywozili krążek. Do wspomnianych wcześniej medali Ivan dołożył brąz ME (1999, 2005, 2007), aż sześć krążków w rozgrywkach Ligi Światowej (4 srebra i 2 brązowe medale). Od 2001 roku brakowało jednak triumfu w mistrzowskim turnieju. Musiało minąć okrągłe 10 lat, by Ivan (już jako reprezentant Serbii) stanął na najwyższym stopniu podium.
Pomimo niezliczonej liczby osiągnięć, Miljković wciąż oczekiwał kolejnych sukcesów. Okazją do poprawienia reprezentacyjnego dorobku były Mistrzostwa Europy 2011 w Austrii i Czechach. Podopieczni Igora Kolakovicia bez większych problemów dotarli do półfinału, w którym stoczyli morderczy bój z Rosjanami, głównymi kandydatami do złota. Niespodziewanie to Serbowie wywalczyli przepustkę do wielkiego finału. W decydującej rozgrywce siatkarze z Bałkanów ograli Włochów i po 10 latach mogli cieszyć się z powrotu na europejski tron. Olbrzymią rolę w tym triumfie odegrał Ivan, wybrany MVP całej imprezy. Jednocześnie był to pierwszy sukces Miljkovicia w roli kapitana Plavich. - Może nie byliśmy faworytami tego turnieju, nasi zawodnicy nie są najlepszymi zawodnikami Europy czy świata, ale pokazaliśmy, że grając z sercem i zaangażowaniem, tworząc wspaniałą atmosferę w drużynie, możemy wygrywać. Zdobywając złoty medal, pokazaliśmy wartość całej grup - wyliczał Serb. Jako najbardziej doświadczony zawodnik reprezentacji stał się liderem zespołu nie tylko na parkiecie, ale także w szatni. - Jest przywódcą naszej drużyny nie tylko z pełnionej funkcji kapitana. Przewodzi także mentalnie naszemu zespołowi - zaznaczył trener Igor Kolaković.
Złoto w europejskim czempionacie okazało się ostatnim sukcesem Ivana w kadrze. W kwietniu 2012 roku wydał oświadczenie, w którym ogłosił rozbrat z kadrą i podsumował 14 lat w reprezentacji. - Mam za sobą 14 lat ciężkiego treningu w ciągu lata, stresujących turniejów i finałów, jedenastogodzinnych lotów klasą ekonomiczną, spania na lotniskach itd. Lecz spędziłem również fantastyczny czas, poznając nowych ludzi, nowe kultury, nowe miejsca. Wygrałem wiele medali. Jednak byłem zazwyczaj bardziej podekscytowany po dobrym, długim meczu, który zabrał mi całą energię, niż z powodu medalu zawieszonego na szyi. To oznaczało, że dałem z siebie wszystko i zawsze byłem z tego powodu szczęśliwy - podkreślał. Gra w kadrze od zawsze oznaczała dla Miljkovicia wielką nobilitację. - Szczęśliwy? Tak, bardzo szczęśliwy. Szczęśliwy, ponieważ robiłem coś, co bardzo kocham robić. Smutny? Nie, absolutnie nie. Będzie wiele rzeczy, w których spróbuję zrobić to samo: być najlepszym. Nie mam pojęcia czy mi się uda, ale spróbuję, tak jak robiłem to przez 14 lat - zakończył.[nextpage]
Wielka włoska przygoda
Na niwie klubowej osiągnięcia Miljkovicia przedstawiają się nie mniej imponująco. Po turnieju olimpijskim w Sydney kwestią czasu był transfer Ivana do jednego z potentatów europejskich parkietów. Najwięcej determinacji w dążeniu do pozyskania Jugosłowianina wykazała włoska Lube Banca Macerata. Pomimo obecności w składzie czołowego atakującego globu, drużyna z centralnej części Półwyspu Apenińskiego przez kilka sezonów nie była w stanie awansować do decydujących gier o złoty medal. Dopiero po 6 latach w Lube Ivan wreszcie sięgnął po upragnione scudetto. W międzyczasie nie brakowało sukcesów na arenie międzynarodowej. W 2002 roku włoska drużyna uporała się w finale Ligi Mistrzów z Olympiakosem Pireus, a w latach 2005-2006 sięgnęła po Puchar CEV. Podsumowując, Ivan osiągnął w Italii niemalże wszystko, przy okazji będąc liderem nie tylko na boisku, ale także w szatni. Miljković w jednej z wypowiedzi podkreślał, ze jego początki we Włoszech nie należały do najłatwiejszych. - Siatkarz z zagranicy musi tam błyszczeć‚ dokonywać cudów. Poza tym, musi być regularny‚ bo inaczej wyląduje na ławce i presja powiększy się jeszcze bardziej. Szczególnie w jakiejś dobrej drużynie‚ która rozgrywa wiele meczów, i w której mało się trenuje‚ a za to gra się bardzo wiele - powiedział. We włoskim zespole występował m.in. ze swoim przyjacielem Andriją Gericiem, który w przyszłości został świadkiem na ślubie naszego bohatera.
W Maceracie Ivan spędził siedem sezonów, stając się w międzyczasie jednym z symboli tego utytułowanego zespołu. Przyszedł jednak czas rozstań. Przed sezonem 2006/2007 bardzo korzystną ofertę złożyła M. Roma Volley, której działacze planowali zbudować wielką drużynę skupioną wokół Ivana. Serb przystał na ofertę ze stolicy i dołączył do takich graczy jak Luigi Mastrangelo czy Cristian Savani. Przygoda z rzymską siatkówką trwała zaledwie rok. Kłopoty finansowe dotarły również do z reguły wypłacalnych klubów Serie A. Brak licencji dla Romy na nowe rozgrywki sprawiał, ze Miljković zaczął rozglądać się za nowym pracodawcą. Do Serba pomocną dłoń wyciągnęli działacze Olympiakosu Pireus, w którym miał zastąpić Bułgara Bojana Jordanowa. Na Ivana czekał wręcz niebotycznie wysoki kontrakt - 1,1 miliona euro za dwa lata gry w Grecji. Tym samym po 8 latach opuścił Półwysep Apeniński. - Lata spędzone we Włoszech to był okres, kiedy liga włoska była najsilniejsza na świecie i granie w niej wiązało się z dużym prestiżem. Kiedy tam trafiłem jako młody chłopak, to byłem niezwykle zdeterminowany, żeby pokazać się z jak najlepszej strony, żeby udowodnić wszystkim, że jestem dobry. Bo, mimo swojego młodego wieku, wiedziałem, że sukcesem nie jest to, że mnie wzięli do tej ligi. Sukcesem będzie dopiero to, jeżeli będą chcieli mnie w niej zatrzymać - skomentował.
Kryzys finansowy panujący w Grecji sprawił, że po wypełnieniu kontraktu Serb postanowił zmienić pracodawcę. Wybór padł na rosnącą w siłę ligę turecką. Najatrakcyjniejszą ofertę przedstawiło Fenerbahce Grundig Stambuł. - Po dwóch latach gry w Grecji chciałem spróbować czegoś nowego. Po 8 sezonach spędzonych we Włoszech obawiałem się nieco zmiany środowiska. Potem jednak wszystko się zmieniło. Otrzymawszy ofertę od Fenerbahce nie mogłem odmówić, gdyż jest to jedna z największych sportowych marek w Turcji - ocenił swój transfer. W kraju nad Cieśniną Bosfor Ivan występuje nieprzerwanie od 2010 roku, dopisując do swojego dorobku mistrzostwa Turcji oraz Puchar Challenge w sezonie 2013/2014.
Z historią za pan brat
Ivan zdaje się być zaprzeczeniem teorii o nie najlepszym wykształceniu sportowców. Jeszcze w trakcie kariery zadbał o swój rozwój intelektualny i podjął studia na Uniwersytecie Belgradzkim na kierunku nauk organizacyjnych. Od wielu lat dużą część jego życia zajmuje historia, a dokładniej książki historyczne, głównie z okresu XIX i XX wieku. - Lubię historię. "Historia narodu Serbskiego" jest jedną z moich ulubionych książek i motywuje mnie, żeby grać całym sercem dla mojego kraju - przyznał. Często sięga też po lektury dotyczącą wojny na Bałkanach w latach 90. Poza literaturą, Serb sporo uwagi poświęca muzyce i rysunkowi, który jest jedną z jego pasji.
Pseudonim "Ivan Groźny" nie ma zbyt wiele wspólnego z usposobieniem gracza. Serb, w przeciwieństwie do wielu gwiazd światowej siatkówki, niemal zawsze znajduje czas dla przedstawicieli mediów, podobnie zachowuje się wobec swoich licznych fanów. Natomiast geneza pseudonimu odnosi się do początków kariery Miljkovicia, kiedy to włoscy dziennikarze porównali go do jednego z carów Rosji. - Jako bardzo młody zawodnik grałem bardzo dobrze i być może byłem postrachem dla rywali. Ja nigdy i nikogo się nie bałem - wyjaśnił.
Do ostatniej kropli potu
W czasie wielu lat kariery Ivan do każdego spotkania podchodził z niesamowitą wolą walki i wiarą w sukces. Właśnie nadzieja na odwrócenie niekorzystnego rezultatu sprawiła, że poprowadził swoich kolegów do zwycięstwa z Polską w trakcie półfinału Ligi Światowej 2005. Biało-czerwoni przegrali wówczas mecz, który wydawał się nie do przegrania. Natomiast o Serbach mówiło się, że dokonali niemożliwego, bowiem od stanu 0:2 i 17:22 w trzeciej partii zdołali doprowadzić do remisu, a następnie wygrać odsłonę. Ostatecznie z końcowego triumfu w meczu cieszyli się Plavi, wśród których brylował Ivan.
Metryka nie jest zbyt korzystna dla Serba - we wrześniu skończył on 35 lat. Jak podkreśla atakujący Fenerbahce, nie planował jeszcze daty zakończenia kariery i aktualnie jest to dość odległa perspektywa. - Siatkówka nadal sprawia mi przyjemność. Będę grał tak długo, dopóki będę mógł rywalizować z najlepszymi. Kiedy nadejdzie moment, gdy nie będzie to możliwe będę musiał powiedzieć Arrivederci, Good Bye, Zbogom, Gurusurus, Antio, Adios - zapowiedział.
Nadal najlepszy ?
Ivan, jako jeden z niewielu wciąż aktywnych zawodników z medalami zdobywanymi w XX wieku, to łącznik między dwoma okresami siatkówki: tej z lat 90., opartej na wysokich piłkach na skrzydło i tej obecnej, w której niejednokrotnie szybkość akcji przedkładana jest nad dokładność. Serb przystosował się do panujących obecnie reguł i wciąż cieszy kibiców swoją grą. Ponadto należy podkreślić, że dojrzały Ivan niemal nie różni się dynamiką od gracza, który na początku stulecia sięgał po złoty medal olimpijski. Choć na głowie przybyło siwych włosów, nadal możemy go uznawać za jednego z najlepszych atakujących świata. Kto wie, może wciąż najlepszego ?